Przechodząc kiedyś spacerkiem obok jednego z częstochowskich kościołów, zatrzymałem się przed tablicą z ogłoszeniami parafialnymi i ogarnęło mnie zdumienie. Gospodarz gabloty przestrzegał przed różnego rodzaju sektami i ruchami młodzieżowymi, a w centralnej części ekspozycji demaskował potworne i demoniczne znaczenie pacyfki.
Młodość – i Bogu niech za to będą dzięki – to czas, kiedy szuka się ideałów i żyje się zgodnie z nimi, naprawdę nie idąc na żadne kompromisy. W poszukiwaniu tych ideałów przez tysiące lat istnienia naszej cywilizacji wielu zeszło na manowce, niejeden zmienił zdanie, pewnie niejednokrotnie, ale młodzież ma mnogość ideałów i autorytetów, z których może czerpać. Co więcej, prawie każdy idealista w historii ludzkości wierzył, że pragnie dobra i przeciwstawia się złu.
Wiele jest znaków i symboli, które – reprezentując piękne i wzniosłe idee – zostały niejednokrotnie zbezczeszczone i wykorzystane przez ideologie wzajemnie sobie przeciwstawne. Umundurowanie hitlerowskich żołnierzy odwoływało się do chrześcijańskiego Boga, a Hitler bronił moralności chrześcijańskiej, więc gdyby posunąć się do absurdu, trzeba by młodzież chronić przed chrześcijaństwem. Dlatego dziwię się bardzo osobie, która w gablocie kościelnej zaapelowała do dorosłych, by byli czujni na pacyfki noszone przez ich dzieci.
Z szacunkiem odnoszę się do wszelkiego rodzaju świadomych poszukiwań moich uczniów i studentów. Czasami znajdują one wyraz w ich poglądach artykułowanych w dyskusji, gdy na przykład ćwiczymy umiejętności egzaminacyjne związane z prezentowaniem i obroną własnej opinii. Czasami poszukiwania te zauważam przypadkowo, gdy na skraju ławki leży zupełnie niezwiązana z przedmiotem książka. Bywa, że wyraz tym poszukiwaniom dają biżuteria, elementy stroju czy tatuażu. I dobrze – wiem wtedy, że pracuję z ludźmi myślącymi i lubiącymi myśleć, a nie z bezmyślnym stadem przeżuwaczy, nazywanych ślicznie po angielsku sheeple.
Na lokalnym forum wyraziłem ostatnio smutek w związku z rozpoczęciem budowy kolejnego pomnika Jana Pawła II w Częstochowie. Uważam, że w ramach porządkowania przestrzeni publicznej i przywracania dobrego smaku prędzej czy później nasi potomkowie pomniki te będą burzyć lub wywozić. Osoba podająca się za Rzecznika Urzędu Miasta w Częstochowie napisała wówczas, że martwi się o los moich uczniów i o to, jak ich wychowam, a moją wypowiedź odebrała jako nawoływanie do burzenia pomników.
W przytłaczającej większości moi uczniowie są dorośli i mają swoje własne poglądy. Wychowują mnie w równym stopniu, co ja ich. Na lekcjach bardziej mnie interesuje podstawa programowa i standardy egzaminacyjne, niż wpajanie w nich szacunku do tego czy innego przywódcy religijnego czy politycznego. Nie nawołuję do burzenia pomników, nie nakłaniam do ich budowania. Gdy dochodzi do wymiany poglądów, staram się więcej słuchać, niż samemu mówić. Trzeba mieć w sobie pokorę, by zrozumieć, że świat nie należy do nas na wieki i nie my będziemy decydować o tym, kto będzie autorytetem dla pokoleń, które przyjdą po nas. Autorytetów prawdziwych nie da się – na szczęście – nikomu narzucić, a tłamsząc próby poszukiwania ideałów można co najwyżej zrazić do samego siebie.
Przez całą podstawówkę wpajano we mnie miłość i podziw dla Ludwika Waryńskiego, a zostało mi po tym dzisiaj chyba niewiele więcej niż pamięć o banknotach stuzłotowych z jego wizerunkiem. Powtarzając slogan reklamowy „Częstochowa to dobre miasto” nie da się sprawić, by młodzi ludzie uważali tak samo, a słuchając piosenki „Nie wracaj w te strony” zespołu mojego siostrzeńca, Mental Terror, można by dojść do wniosku, że mają inne zdanie.
Wczoraj przechodziłem ponownie koło tego samego kościoła i – Bogu dzięki – odnotowałem zmianę ekspozycji. Gablota nie straszy już pacyfką i nie każe jej tępić.