Siedzę w autobusie komunikacji publicznej za dwoma przemiłymi zakonnicami, które jadą na dworzec kolejowy. Chcąc nie chcąc, przez ponad dwadzieścia minut słucham ich rozmowy, a trzeba przyznać, że swymi ślicznymi głosikami trajkotają bez wytchnienia.
Zauważam, że – o czymkolwiek mówią – są pewne słowa – klucze, które przewijają się w ich rozmowie na okrągło, z wyjątkową częstotliwością, jakby nadużywane. Wypowiadane są jednak spontanicznie i naturalnie, nawet jeśli wydaje się, że nie jest możliwe, by powtarzać te same słowa i frazy tak często. Najczęściej pada „Święty Jan Paweł II”, „msza święta”, Facebook, „ojciec święty”, WhatsApp i czasownik „śpiewać” w różnych czasach, ale chyba wyłącznie w pierwszej osobie liczby mnogiej. Najczęściej poruszanym tematem są różnego rodzaju formy spędzania czasu po kolacji oraz relacje z podróży.
Zakonnice są radosne, uśmiechnięte, tryskają szczęściem, chciałoby się powiedzieć. Myślę sobie, że może powinienem – dla własnego zdrowia i pomyślności – uporządkować swoje priorytety i zamiast myśleć, mówić i pisać o sprawach, które mnie pochłaniają, zacząć nadużywać słów takich, jak „śpiewamy”, „śpiewaliśmy” itp. Wyszłoby to mi chyba na dobre.