Wczoraj wieczorem byłem świadkiem masowego eksodusu mieszkańców Krakowa, który uświadomił mi, że zaczyna się kolejny majowy długi weekend i wszyscy udają się na wypoczynek. Podobnie jak poprzednio, bardzo mnie to zaskoczyło, bo dla mnie zapowiada się kolejny pracowity piątek, sobota i niedziela, jeden z najgorętszych okresów w roku, przy ocenianiu prac maturalnych. Potem nie zdążę nawet porządnie się wyspać, a będę musiał egzaminować ponad dwadzieścia osób z liceum ogólnokształcącego, które w poniedziałek mają maturę ustną.
Maj w dużej szkole średniej, w której są różne kierunki kształcenia, w tym także technika, to czas, kiedy nauki właściwie już nie ma. Są święta państwowe i kościelne, matury, wycieczki, niektóre klasy trzeba sklasyfikować, bo odchodzą na praktyki. Nauczyciel języka obcego, jeśli nawet nie zostanie posadzony w komisji na egzaminie pisemnym z matematyki czy biologii, jest ustawicznie delegowany na matury ustne w swojej szkole i poza nią. Gdy w ostatnich dniach kwietnia próbowałem umówić się na klasówkę, w dwóch grupach okazało się, że z różnych przyczyn w maju widzimy się tylko dwa razy.
Drugie z tych spotkań będzie miało miejsce w najbliższy wtorek, 27 maja, gdy wiadomości telewizyjne będą pokazywały zamknięte szkoły i strajkujących nauczycieli. My tymczasem będziemy tego dnia po raz pierwszy od bardzo dawna normalnie prowadzić lekcje, a w jednej z grup musimy wystawić stopnie.
Chłopcy z pierwszych klas nie całkiem rozumieją jeszcze, że nasza majowa rozłąka to nie jakiś mój kaprys. Gdy idąc na egzamin mijam się z nimi na korytarzu lub w parku przed szkołą i mówię, że najbliższa lekcja będzie pod koniec przyszłego tygodnia, życzą mi miłego wypoczynku.
W najbliższy poniedziałek po raz ostatni w tym roku szkolnym egzaminuję maturzystów. We wtorek, gdy wielu nauczycieli ma zamiar strajkować, pójdę wreszcie normalnie na wszystkie lekcje do pracy. Strajku nie potępiam, strajkującym się nie dziwię, ale nie rozumiem, dlaczego związki zawodowe poza postulatami płacowymi i żądaniami dotyczącymi przywilejów emerytalnych nie domagają się żadnych zmian merytorycznych. Niedawna afera z egzaminem gimnazjalnym z języka polskiego wyraźnie pokazała, że egzamin ten powinien odbywać się później. Wydaje się, że przesunięcie go na czerwiec w niczym nie zakłóciłoby naboru do szkół średnich, a w tych z kolei aż się prosi, by przesunąć matury i egzaminy zawodowe na lipiec. Sytuacja, w której nauczyciel – w przeciwieństwie do pracowników supermarketów – nie ma długich majowych weekendów, a w dodatku niektóre klasy dwa razy w miesiącu mają lekcję jego przedmiotu, nie świadczy dobrze o istniejącym systemie.
Wydaje mi się, że związki zawodowe nie najlepiej dbają o autorytet nauczycieli, wyciągając jedynie rękę z roszczeniami, a nie postulując żadnych zmian systemowych. Nie wydaje mi się, by chłopcy z pierwszej klasy poparli mój udział w strajku, gdybym zamiast przyjść do nich na lekcję po raz pierwszy po – jak im się wydaje – „miłym wypoczynku”, walczył o wyższą pensję i wcześniejszą emeryturę.