Gdy mój ojciec był nastolatkiem, granica państwowa przebiegała na peryferiach dzisiejszej Częstochowy, więc podczęstochowskie zagłębia rolnicze i leśne, jak Wręczyca Wielka, Truskolasy czy Herby, znajdowały się w Rzeszy. I oto nawet mój super prawomyślny tata przemknął się kiedyś z kolegą z ulicy do Niemiec, by przeszmuglować stamtąd po worku kartofli.
Kiedy już ze zdobytym łupem wracali na swoją stronę granicy, od Wręczycy dogonił ich wóz jakiegoś chłopa, a na wozie siedział umundurowany Niemiec. Ojciec z kolegą nie dość szybko zorientowali się, kto się do nich zbliża, przez co zupełnie naiwnie dali się przyłapać na przemycie. Niemiec pokręcił nosem, ale okazał się dość pobłażliwy – jeden worek ziemniaków kazał im wrzucić na wóz i zabrał ze sobą, a drugi pozwolił im sobie zatrzymać i kazał się nim podzielić po połowie.
Dzisiaj bez trudu wyjeżdżamy z miasta na zachód i możemy zupełnie nieświadomie przekroczyć niejedną granicę – tak historyczną, jak współczesną. Nie przychodzi nam nawet do głowy, by wozić w bagażniku ziemniaki. Ale podły Niemiec, który zabrał dwóm nastoletnim przemytnikom 30 kilo ziemniaków prawie siedemdziesiąt lat temu, zalazł tacie głęboko za skórę.
Jedziemy gładkim asfaltem, żadnych dziur ani łat, uporządkowane pobocza, rowy, chodniki. Zdaniem ponad osiemdziesięcioletniego przemytnika Niemcy wiedzą, co robią. Przez Unię Europejską pompują pieniądze w infrastrukturę, bo jak ponownie opanują Polskę, to będą mieli przyzwoite drogi.