Ojciec Witold Kawecki, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, raczył dzisiaj powiedzieć w programie trzecim Telewizji Polskiej, że owoce wojny w Iraku są trudno dostrzegalne. Nie chce mi się wierzyć, by było to czymś więcej niż nieświadomą, aczkolwiek makabryczną gafą. Nie podejrzewam Ojca Kaweckiego o taką nieczułość i brak taktu. W społeczeństwie polskim jest wielu ludzi młodych i starych, wierzących i niewierzących, o poglądach lewicowych i prawicowych, którzy za wojnę w Iraku się wstydzą i jednoznacznie ją oceniają. Ale nie trzeba być przeciwnikiem wojny w Iraku, by pochylić w milczeniu czoło nad cierpieniem setek tysięcy ludzi w tej wojnie i przyznać, że preteksty, pod którymi została wywołana, w większości okazały się niewypałami.
Ojcu Kaweckiemu gorąco polecam artykuł, który niedawno przeczytałem na portalu Media Monitors Network, za zgodą autora – profesora Mohameda Elmasry z Uniwersytetu Waterloo w Ontario – zamieszczam moje nieudolne, na kolanie zrobione tłumaczenie:
KAIR, EGIPT. – Po pięciu latach okupacji, zapoczątkowanej dowodzoną przez Amerykanów inwazją w marcu 2003 roku, smutne jest spotkanie z najważniejszymi postaciami irackiej nauki i polityki.
Nie sposób oprzeć się wzruszeniu słuchając świadectw śmierci, zniszczenia i rozpaczy na skalę niespotykaną od średniowiecza. Było mi dane ostatnio być jednym ze słuchaczy poruszonych przez ich opowieści, gdy dzielili się swoimi doświadczeniami.
Gdy przyznałem z przykrością, że przed rokiem 2003 nie byłem w Iraku, chociaż bywałem w krajach sąsiednich, moi iraccy koledzy komentowali, iż gdybym znał ich ojczyznę sprzed czasów najazdu i odwiedził ją teraz ponownie, zaszokowałyby mnie niski poziom bezpieczeństwa publicznego, wysoka śmiertelność i ogólna apatia towarzysząca powszechnemu zniszczeniu i nędzy w strefie przedłużających się walk.
Wszyscy uchodźcy i emigranci, z którymi rozmawiałem, podkreślali z przekonaniem, iż wielokrotnie powtarzane ze strony Waszyngtonu twierdzenie, że w Iraku wybuchnie wojna domowa, gdy tylko oddziały koalicji wyjadą, jest wielkim kłamstwem propagandowym. Byli jednomyślni w przekonaniu, że rodzime władze irackie są w stanie pokojowo rozwiązać swoje problemy i nic nie pomogłoby bardziej w narodowym pojednaniu, niż uwolnienie całego kraju od „wyzwoleńczych” sił amerykańskich. Faktycznie, zdaniem Irakijczyków w kraju i na emigracji, obecność sił okupacyjnych jest najważniejszym czynnikiem odpowiedzialnym za utrzymywanie i nasilanie się przemocy plemiennej i religijnej. Ponad 80% Irakijczyków chce – wcześniej lub później – zakończenia okupacji, mają dość patrzenia na swój podzielony i skłócony kraj pod rządami nieefektywnego marionetkowego rządu. Wśród pozostałych 20% znajdziemy polityków, którzy korzystając z amerykańskiej okupacji dbają o umocnienie własnej władzy i gromadzenie majątku.
Wnioski te nie są wyłącznie głosem ulicy, zostały one potwierdzone przez ekspertów takich jak Karen de Young z dziennika Washington Post, która przeprowadziła badania na grupie celowej w Iraku i opublikowała je w grudniu 2007.
Przeprowadzona przez nią ankieta dostarcza wyraźnych dowodów na to, że pojednanie narodowe jest możliwe i wyczekiwane, w przeciwieństwie do tego, co się powszechnie mówi. Daje się zauważyć przenikający wszystkie badane osoby optymizm, a w zróżnicowanym społeczeństwie irackim istnieje o wiele więcej cech wspólnych, niż różnic. Odkrycie wspólnych przekonań wśród Irakijczyków to „dobra nowina, zgodnie z militarną analizą wyników”.
A oto, dla kontrastu, kilka liczb, które Ameryka stara się ignorować.
Ponad milion Irakijczyków zabito w ciągu ostatnich pięciu lat, z czego sporą część stanowi ludność cywilna, szczególnie kobiety, dzieci, starsi i chorzy. Oxford Research Bureau, brytyjska firma sondażowa, ocenia ilość irackich ofiar nawet na 1,3 miliona.
Dzisiaj w Iraku mamy ponad milion wdów, większość z nich przed trzydziestką, a także przytłaczające pięć milionów sierot, z czego 1,6 miliona stanowią dzieci poniżej dwunastego roku życia. Wszystkie te osoby są pozbawiene środków do życia, a często bezdomne. Gwałtownie rośnie liczba utrzymujących siebie i swoje rodziny z prostytucji, co potwierdzają bezradne irackie organizacje pomocy humanitarnej, których marne zasoby nie wystarczają, by zaspokoić bezmiar potrzeb.
Rekordowe 33% dzieci wypada z systemu szkolnego. Pilnie potrzebne świadczenia społeczne, wśród nich doradztwo psychologiczne i pedagogiczne dla dzieci w wieku szkolnym, które częstokroć straciły wszystkich członków swojej rodziny, praktycznie nie istnieje.
Jeszcze bardziej marginalizowane są potrzeby około trzech milionów Irakijczyków niepełnosprawnych ruchowo lub psychicznie. Wielu z nich wymaga stałej opieki medycznej, ale znajduje się poza jej zasięgiem.
W przeciwieństwie do twierdzenia prezydenta George’a Busha, że napływ kolejnych 30.000 Amerykańskich żołnierzy w ubiegłym roku powstrzymał przelew krwi, wypadki śmiertelne, którym dałoby się zapobiec, w rzeczywistości są coraz częstsze. Tendencja ta nasiliła się szczególnie mocno w lutym i na początku marca tego roku. Według statystyk irackiego rządu, liczba ofiar śmiertelnych wśród cywilów w lutym 2008 wzrosła w stosunku do stycznia o 33%.
Emigracja i przesiedlenia wewnętrzne to kolejny niezauważany kryzys, jaki uderzył w społeczeństwo irackie w ciągu ostatnich pięciu lat. Ponad 150.000 Irakijczyków dogorywa w amerykańskich więzieniach wojskowych lub więzieniach marionetkowego irackiego reżimu. Wielu z tych więźniów to kobiety i dzieci w wieku od ośmiu do czternastu lat.
Trzy miliony cywilów opuściło swoje domy w strefach walk lub w ich pobliżu i przeprowadziło się w odleglejsze części kraju w nadziei na większe bezpieczeństwo. Kolejne cztery miliony żyją w nędzy poza granicami kraju, głównie w Syrii i Jordanie. Liczba uchodźców przerosła możliwości pomocy społecznej w obu tych krajach, wskutek czego mamy do czynienia z jedną z najgorszych i najmniej udokumentowanych tragedii humanitarnych historii współczesnej.
Bezrobocie osiągnęło niewyobrażalny poziom 90%, a śmierć około 400 profesjonalistów, w tym lekarzy, pielęgniarek, naukowców i nauczycieli zaowocowała kryzysem w usługach specjalistycznych. Służba zdrowia jest sparaliżowana i nie ma praktycznie możliwości udzielenia długotrwałej pomocy osobom w ciężkim stanie lub chorującym na nowotwory. Elektryczność dostępna jest kilka godzin dziennie, a w minimalnym zakresie działa jedynie 25% szkół i uniwersytetów.
Podstawowe artykuły żywnościowe, o ile w ogóle uda się je kupić, są na kartki, a jednocześnie irackie zasoby ropy naftowej podlegają bezlitosnej grabieży za sprawą Amerykanów, którzy korzystają z podatkowego chaosu. Nie ma się co dziwić, że Irakijczycy uważają, iż Ameryka pokrywa koszty wielomiliardowej wojny przeciwko nim przychodami z grabieży ich własnej, irackiej ropy. Co ciekawe, nie stać ich już na to, by używać podstawowego bogactwa naturalnego swego kraju – ceny benzyny i innych produktów ropopochodnych wzrosły o 2000% od czasu amerykańskiej inwazji, podczas gdy inne towary i usługi (o ile uda się w ogóle je zakupić) wzrosły w stosunku do cen przedokupacyjnych o 100 do 150%.
Strach i rozżalenie Irakijczyków znajdują uzasadnienie w komentarzach Paula Wolfowitza, który – jako wicesekretarz Departamentu Obrony – stwierdził, iż sporą część kosztów wojny można pokryć przychodami z irackich złóż ropy naftowej, bo przecież kraj ten jest – było nie było – pływającym morzem ropy. Co więcej, Wolfowitz powiedział w Kongresie, że błędem byłoby zakładać, że Ameryka zapłaci za iracką wojnę. Mówiąc to, nie miał na myśli ofiar w ludziach – 4.000 Amerykańskich żołnierzy zginęło, a 60.000 zostało rannych. Tym bardziej nie myślał o nieproporcjonalnie większych ofiarach po stronie irackiej.
Amerykański dziennikarz Nir Rosen, który przez minione pięć lat był świadkiem śmierci, zniszczenia i nędzy w Iraku, napisał w artykule The Death of Iraq (Śmierć Iraku) w Current History: „Amerykańska okupacja jest większą katastrofą niż najazd Mongołów, którzy najechali Bagdad w XIII wieku”.
Moi iraccy przyjaciele ze smutkiem przyznają mu rację.