Kupiec wenecki należy do moich ulubionych dramatów Szekspira, dlatego z przyjemnością udałem się na trzysta dziesiątą premierę Teatru Ludowego w Nowej Hucie. I z przedstawienia jestem zadowolony, nawet jeśli mam drobne zastrzeżenia. Nie mogę pojąć, na przykład, dlaczego wentylatory wdmuchujące dym po scenie sądu musiały koniecznie być tak głośne, że zagłuszyły całkowicie słowa aktorów. Ja wiedziałem, że przebrana za doktora praw Porcja zmusza Bassania do oddania pierścienia, który symbolizował jego dozgonną miłość do niej, ale nie wszyscy na sali wiedzieli, o co chodzi. Nie zrozumiałem także metafory, w której nagość Jessiki symbolizować miała przebranie w kostium pazia podczas ucieczki z domu ojca. Nie jestem też pewien, czemuż Porcja mówi niektóre kwestie po angielsku.
Tak naprawdę jednak rozczarowała mnie w Ludowym jedynie publiczność. Żyd Shylock, który pożycza Antoniowi trzy tysiące dukatów, przyjmując jako zastaw funt żywego ciała swego wierzyciela, wpisuje się wprawdzie we wszelkie możliwe antysemickie stereotypy, jakimi jesteśmy przesiąknięci, ale dla mnie zawsze był postacią budzącą umiarkowaną sympatię. Nawet gdy się upiera przy barbarzyńskim zamiarze okaleczenia Antonia, mamy przecież świadomość, że jest osobą wielokrotnie głęboko przez niego skrzywdzoną, a teraz dodatkowo działa w afekcie, zraniony przez wyrodną córkę. Publiczność tymczasem nie tylko nie ma dla Shylocka żadnej litości, ale zupełnie wbrew intencjom reżysera, jak sądzę, śmieje się do rozpuku ze współczesnych, antysemickich dowcipów, które wpleciono w słowa dramatu. Wydawałoby się, że gdy przyjaciele Bassania malują na ścianie żydowskiego domu napis „Jude” i Gwiazdę Dawida, albo gdy obrażają judaizm niewybrednymi żartami, widownia nie powinna odbierać tych elementów za komiczne. Gorzej, siedzące obok mnie starsze małżeństwo dość emocjonalnie przysłuchiwało się prawniczej szermierce Porcji, a wijącego się z rozpaczy Shylocka skomentowało w pewnym momencie epitetem raczej obraźliwym.
Kupca weneckiego w Ludowym tak czy inaczej polecam. Rewelacyjny monolog Kajetana Wolniewicza jako Shylocka, kilka zabawnych i pomysłowych rozwiązań w scenografii i kostiumach aktorów, kwartet smyczkowy finezyjnie ubarwiający nastroje. I przede wszystkim najlepsze z możliwych tłumaczeń – Stanisława Barańczaka, które sprawia, że współczesne i autentyczne staje się w tym spektaklu wszystko.
Tak naprawdę jednak rozczarowała mnie w Ludowym jedynie publiczność. Żyd Shylock, który pożycza Antoniowi trzy tysiące dukatów, przyjmując jako zastaw funt żywego ciała swego wierzyciela, wpisuje się wprawdzie we wszelkie możliwe antysemickie stereotypy, jakimi jesteśmy przesiąknięci, ale dla mnie zawsze był postacią budzącą umiarkowaną sympatię. Nawet gdy się upiera przy barbarzyńskim zamiarze okaleczenia Antonia, mamy przecież świadomość, że jest osobą wielokrotnie głęboko przez niego skrzywdzoną, a teraz dodatkowo działa w afekcie, zraniony przez wyrodną córkę. Publiczność tymczasem nie tylko nie ma dla Shylocka żadnej litości, ale zupełnie wbrew intencjom reżysera, jak sądzę, śmieje się do rozpuku ze współczesnych, antysemickich dowcipów, które wpleciono w słowa dramatu. Wydawałoby się, że gdy przyjaciele Bassania malują na ścianie żydowskiego domu napis „Jude” i Gwiazdę Dawida, albo gdy obrażają judaizm niewybrednymi żartami, widownia nie powinna odbierać tych elementów za komiczne. Gorzej, siedzące obok mnie starsze małżeństwo dość emocjonalnie przysłuchiwało się prawniczej szermierce Porcji, a wijącego się z rozpaczy Shylocka skomentowało w pewnym momencie epitetem raczej obraźliwym.
Kupca weneckiego w Ludowym tak czy inaczej polecam. Rewelacyjny monolog Kajetana Wolniewicza jako Shylocka, kilka zabawnych i pomysłowych rozwiązań w scenografii i kostiumach aktorów, kwartet smyczkowy finezyjnie ubarwiający nastroje. I przede wszystkim najlepsze z możliwych tłumaczeń – Stanisława Barańczaka, które sprawia, że współczesne i autentyczne staje się w tym spektaklu wszystko.
…jestem Żydem. Czy Żyd nie ma oczu? Czy Żyd
nie ma rąk, twarzy, narządów, zmysłów, uczuć,
namiętności? – skoro żywi sie tym samym jadłem,
rani go ten sam oręż, gnębią te same choroby,
leczą te same leki, ziębi i grzeje ta sama zima
i lato co chrześcijanina? Ukłujcie nas – czyż
nie będziemy krwawić? Połaskoczcie – czyż nie
będziemy chichotać? Otrujcie – czyż nie umrzemy?
A gdy nas skrzywdzicie – czyż nie będziemy szukać
pomsty? Skoro we wszystkim innym jesteśmy jak wy,
to i w tym jesteśmy do was podobni.