W swoim niedawnym komentarzu do mojego wpisu zatutułowanego „Cyber przemoc” Krzysztof w dość mocny sposób podkreśla różnicę pomiędzy ogólnodostępnymi, nowymi nośnikami informacji, a tym samym potencjalnymi narzędziami upokorzenia i przemocy, a przytaczanymi przeze mnie przykładami z przeszłości. Aczkolwiek zgadzam się z jednoznaczną oceną czynienia zła na wszystkie opisywane przez Krzysztofa sposoby, pozostaję przy swoim zdaniu, jeśli chodzi o to, czy same media można tu za coś winić.
Gdy z moim przyjacielem z liceum, Maćkiem, wywoływaliśmy czarno-białe zdjęcia i dostępnymi nam w jego kuchni prymitywnymi środkami dokonaliśmy montażu, wskutek którego powstała fotografia naszej wychowawczyni z naniesionym na nią wzorem tarczy do celowania, mieliśmy do dyspozycji środki techniczne i odczynniki, o jakich Leonardo da Vinci mógł co najwyżej marzyć. Dzisiejsza młodzież ma do dyspozycji urządzenia, które dla nas wówczas były niewyobrażalne, a przy pomocy których może łatwo tworzyć, powielać i udostępniać materiały multimedialne. To prawda, ale jednak moim zdaniem świat nie staje się gorszy, staje się po prostu inny.
I chociaż relatywizm moralny to określenie raczej pejoratywne, to nie zawaham się powiedzieć, że kwestia zła i dobra to rzecz względna i brak uniwersalnych zasad, które obowiązywałyby we wszystkich społeczeństwach, poza może oceną kazirodztwa, jest tego najlepszym przykładem. W mojej rodzinie znam wiele osób, zwykle w bardzo podeszłym wieku, albo już nieżyjących, dla których okres okupacji hitlerowskiej był najlepszym okresem ich życia, kiedy to panował największy porządek i mieli największe poczucie bezpieczeństwa. Ludzie ci, często bardzo mi bliscy, wychowywali się w czasie wojny z dala od getta i obserwowali wojnę z perspektywy dziecka lub nastolatka, a jednak nawet dziś bez wahania powtarzają, jak to dobrze rzekomo było za okupacji. Trudno nam dzisiaj ich potępiać i oceniać ich sposób postrzegania ówczesnych realiów, bo nie żyliśmy w tamtych czasach i nie do końca je rozumiemy, a oni z kolei w tym nie znającym telewizji świecie swojej młodości widzieli jedynie pewien wąski wycinek wojennych realiów. Dokonywany przez nieumiejętne lub złośliwe wykorzystywanie internetu gwałt na prywatności i intymności naszego życia, o którym pisze Krzysztof, na pewno nie pozostanie bez wpływu na normy społeczne i moralne, a o kształcie tych norm nie sposób dzisiaj dyskutować.
Obserwujemy ostatnio walkę polityczną, która w sposób bardzo dobitny pokazuje, jak przełomowe zmiany nastąpiły w naszej świadomości. Oto o nominację do wyścigu o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia Partii Demokratycznej starają się dwie osoby, przy czym pięćdziesiąt lat temu już sam pomysł, by którakolwiek z tych osób odgrywała poważną rolę na arenie politycznej, byłby nie do pomyślenia. Bez względu na to, kto zostanie Prezydentem USA w najbliższych wyborach, będziemy mieli do czynienia z historycznym przełomem. Gdybyśmy Amerykaninowi sprzed wieku powiedzieli, że może nim zostać ciemnoskóry Barack Obama, albo kobieta – Hillary Clinton, popukałby się co najwyżej w głowę. A oglądając film promujący Johna McCaina na jego stronie internetowej, nie uwierzyłby na pewno, że jest to kandydat Republikanów. Czy świat, w którym Barack Obama byłby prezydentem Stanów Zjednoczonych, byłby do zaakceptowania dla przeciętnego mieszkańca Nowego Orleanu sprzed dwustu lat? Myślę, że świat ten byłby dla niego równie niepojęty, jak dla nas świat, którego mieszkańcy tak się przyzwyczają do miniaturowych kamer, internetu, monitoringu, jak my przyzwyczailiśmy się do filmu, telewizji czy telefonu, a nasi dziadkowie do gazet, książek czy fotografii.
Te niepojęte dla nas, starych, zmiany, opisywałem już kiedyś na przykładzie różnicy między moimi uczniami z roku 1996 i 2006. Przez dziesięć lat zmienili się tak bardzo, że ci z dwudziestego wieku nie byliby w stanie zrozumieć tych z wieku dwudziestego pierwszego. Skoro potrafię takie przełomowe zmiany zaobserwować w uczniach jednej szkoły na przestrzeni jednej dekady, nie da się bronić tezy, że zmiany takie nie zachodzą globalnie na przestrzeni dziesięcioleci. I prawdę mówiąc, wcale się tych zmian nie boję.
Czyż poniższy film, dla mnie piękny, dla obywatela amerykańskiego z końca XVIII wieku nie byłby w najwyższym stopniu gorszący i do cna zepsuty w swoim przesłaniu?