Bardzo modne jest mówienie o niebezpieczeństwach, jakie czyhają na dzieci i młodzież w internecie. I chociaż nie neguję wcale tych zagrożeń, jakie niesie ze sobą nowoczesna technologia, uważam, że są one w dużym stopniu demonizowane, a poprzez niezrozumienie natury internetu i upatrywanie zła, z którym mogą się spotkać nasze dzieci, wyłącznie w internecie, umykają naszej uwadze inne, niewirtualne zagrożenia.
Oglądałem niedawno czarno-biały film z 1965 roku, I Saw What You Did. W filmie tym dwie nastoletnie dziewczynki, Libby i Kit, zostawione w domu przez rodziców, którzy udali się na bankiet, spędzają wieczór na niewinnych igraszkach przy użyciu aparatu telefonicznego. Dzwonią do przypadkowych osób z książki telefonicznej i wygłupiają się – rozmawiając z kobietami udają kochanki ich mężów, wprawiają swoich rozmówców w zakłopotanie lub doprowadzają do wściekłości. Nie przypuszczają nawet, że gdy specjalnie modulowanym, powabnym głosem szepczą do słuchawki: „Wiem, kim jesteś. Widziałam, co zrobiłeś”, a następnie się rozłączają, ktoś może potraktować ich wygłupy poważnie. I tak dochodzi do śmiertelnego zagrożenia, a jedna z dziewczynek o mało nie pada ofiarą psychopatycznego mordercy, Steva, który tuż przed odebraniem jej jajcarskiego telefonu zamordował żonę. W zamieszaniu spowodowanym po części telefonami dziewcząt, a po części niezdrowym sąsiedzkim romansem, ginie tego wieczoru jeszcze jedna kobieta, Amy.
Myślę, że na swój sposób film z 1965 roku przypomina współczesną nagonkę na internet, niosąc ze sobą mroczne przesłanie i ostrzeżenie przed posiadaniem telefonu w automatycznej centrali, umożliwiającej przypadkowe, anonimowe połączenia. A przecież nikt chyba dzisiaj już nie demonizuje samego telefonu jako wynalazku, a wręcz przeciwnie – wielu z nas czuje się pewniej, gdy nasze dzieci mają przy sobie włączoną cały czas komórkę, którą traktujemy jako swego rodzaju gwarancję bezpieczeństwa.
Podobnie jak niebezpieczeństwo tkwi w niewłaściwym sposobie korzystania z telefonu, a nie w samym telefonie, tak również internet sam w sobie nie jest zły. SMS-owe czy mailowe pogróżki, w których jeden nastolatek mówi drugiemu, co o nim myśli, ponieważ ten odbił mu dziewczynę, nie różnią się wiele od anonimowych kartek, jakie my podrzucaliśmy sobie do plecaków na boisku szkolnym albo w czasie przerwy. W dodatku wiele z nich jest równie niegroźnych, jak te kamienie, których nawkładaliśmy kiedyś jednemu z kolegów do tornistra na przystanku autobusowym w drodze powrotnej ze szkoły. Nawiasem mówiąc, nasi rodzice nie odzywali się potem do siebie przez dwa lata.
Czy kiedy jako dziecko maszerowałem na piechotę dwa kilometry do szkoły przez podjasnogórskie pola, na których mógł się zaczaić w krzakach niejeden zboczeniec i na których na początku roku szkolnego obozowało jeszcze sporo zjeżdżających się tutaj w sierpniu hippisów, byłem bezpieczniejszy niż dzieci z tej samej ulicy, odwożone dziś przez rodziców samochodami pod samą bramę Szkoły Podstawowej Nr 18, na które to dzieci czyha w domu potworne niebezpieczeństwo w postaci internetu? Myślę, że nie. Zmieniły się czasy, zmieniły się formy zagrożenia, ale jest ono w sumie zawsze takie samo. Samotność, alienacja, frustracja, nienawiść i zazdrość, brak oparcia u osób, od których tego byśmy najbardziej oczekiwali, zawsze znajdą sobie jakieś ujście. A chroniąca przed złem internetu cyber niania nie powinna uśpić niczyjej czujności przed złem, które może się kryć w najmniej oczekiwanym miejscu realnego świata.