Podczas pisemnego sprawdzianu w jednej z klas weszły do mnie na lekcję dwie miłe i nieznane mi bliżej uczennice z urną do głosowania. Z okazji Dnia Edukacji Narodowej od kilku lat organizujemy w szkole plebiscyt na najmilszego, najpopularniejszego wśród uczniów nauczyciela / nauczycielkę. Nie neguję w żaden sposób tej niewinnej zabawy, ale i jej wyników nie traktuję poważnie i zobowiązująco. Naturalnie istotne jest, by umieć ułożyć sobie jakoś stosunki z uczniami i rozumieć się z nimi, ale nauczyciel z definicji nie po to pracuje w szkole, by zdobywać sympatię i popularność, a sposób oceniania nauczyciela przez uczniów uczęszczających do szkoły zmienia się często drastycznie, gdy staną się oni absolwentami.
Pamiętam, że podobny plebiscyt był kiedyś organizowany w moim liceum, do którego uczęszczałem w zamierzchłej przeszłości, a laureatem został Pan Profesor Gustaw Gracki, którego… w ogóle wówczas nie znałem. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy jakaś maleńka grupka uczniów wiwatowała na jego cześć po ogłoszeniu wyniku. I myślę, że widocznie zasady plebiscytu były zupełnie inne, niż w szkole, w której obecnie uczę. Regulamin musiał być chyba bardziej rzetelny i zapewniał faktyczną porównywalność wyników.
Są przecież nauczyciele, których z racji pełnionej funkcji kierowniczej lub specyfiki przedmiotu znają wszyscy uczniowie. Ale są także i tacy, którzy uczą tylko jedną albo dwie klasy. Jak porównywać nauczyciela, który uczy 10% uczniów w szkole, z nauczycielem, który uczy wszystkie, albo prawie wszystkie klasy? Jeśli za najmilszego uzna go każdy uczeń, który go zna, nadal nie ma on szans wygrać w plebiscycie z nauczycielem, który otrzyma co czwarty głos, ale uczy we wszystkich klasach. Dlatego – jeśli wynik ma być porównywalny, powinno się chyba ilość otrzymanych głosów podzielić przez liczbę uczniów w nauczanych przez każdego nauczyciela klasach.
Zabawa jak zabawa. Tak jak wspomniałem, nie przejmuję się nigdy jej wynikami. Nie umniejszając w niczym uznania dla laureatów plebiscytu, staram się czerpać satysfakcję raczej z bezkonfliktowej, owocnej współpracy na lekcjach i codziennych oznak zaufania i zrozumienia, niż z okolicznościowych, spektakularnych gestów. W obecnych klasach drugich pracuje mi się szczególnie przyjemnie i mam wrażenie, że warto było niektórych z tych panów trochę do siebie zrazić w pierwszej klasie.