Na widok ceny kolekcjonerskiej edycji DVD z filmem Elii Kazana A Streetcar Named Desire z 1951 zakląłem głośno i wulgarnie niczym Stanley Kowalski, prymitywny Polaczek – neandertalczyk, jeden z głównych bohaterów tej legendarnej pozycji, wykreowany przez Marlona Brando – pierwotnie na deskach Broadwayu, a potem na ekranie. Podchodząc do kasy wyglądałem może normalnie, lecz w głębi serca byłem wzburzony niczym Stanley po pijackiej bijatyce, w potarganej koszulce i z rozczochranymi włosami. Ale te 74 złote zapłaciłbym bez wahania jeszcze raz, gdyby to było konieczne. Ten film nie bez powodu był nominowany do dwunastu Oscarów, a zgarnął cztery. Tramwaj zwany pożądaniem to prawdziwy kamień milowy w historii kina, wyróżniający się spośród filmów początku lat pięćdziesiątych znakomitym scenariuszem opartym na fantastycznej sztuce Tennessee Williamsa, muzyką, scenografią, reżyserią, pełną emocji grą Vivien Leigh, Kim Hunter i Karla Maldena, ale przede wszystkim instynktowną, brutalną, prymitywną dobrocią, którą elektryzuje widza Brando. Nie ulega wątpliwości, że James Dean, Paul Newman, Jack Nicholson czy Bruce Willis spędzili wiele godzin ucząc się od Marlona Brando do ról swoich postaci. I że dopóki na świecie będzie chociaż jedna kopia filmu Kazana, kolejne pokolenia aktorów będą się właśnie od Stanleya Kowalskiego uczyć prymitywnych męskich instynktów w świecie pełnym savoir vivre’u. Słowami głównej bohaterki filmu:
He’s like an animal. He has an animal’s habits. There’s even something subhuman about him. Thousands of years have passed him right by, and there he is. Stanley Kowalski, survivor of the Stone Age, bearing the raw meat home from the kill in the jungle.
Film opowiada o uciekającej od rzeczywistości byłej nauczycielce, Blanche DuBois (Vivien Leigh), która – próbując odciąć się od przeszłości – trafia z prowincji do mieszkania swojej siostry, Stelli (Kim Hunter), we francuskiej części Nowego Orleanu. Ostatni etap podróży pokonuje tramwajem linii o wdzięcznej nazwie „Desire”, co nie tylko symbolizuje zwierzęcy magnetyzm jej szwagra, ale jest podobno autentyczną nazwą linii tramwajowej w tym mieście. Vivien Leigh przez cały film jest pełna teatralnej egzaltacji, nienaturalnie dramatyczna, wpisuje się to jednak doskonale w rolę kobiety usiłującej zapomnieć o błędach popełnionych w przeszłości i przyprawić sobie maskę, przy pomocy której uda się jej jeszcze zwabić mężczyznę o poważnych zamiarach, Mitcha (Karl Malden) i ustabilizować się u jego boku. Współczesny widz z trudem jednak zaakceptuje ten stopień sztuczności i niełatwo mu będzie go zrozumieć w filmie może melodramatycznym, ale jednak dalece odbiegającym od Gone With the Wind, gdzie Leigh wystąpiła jako Scarlet O’Hara, a więc także w głównej roli.
Blanche i Stella wychowały się w arystokratycznej posiadłości i dla czującej się damą Blanche ciemne i wilgotne mieszkanie Stelli w podejrzanej dzielnicy oraz szwagier z pospólstwa wydają się szokiem nie do zniesienia. Prawdziwe oblicze Blanche – kobiety dawno pozbawionej wszelkiego honoru i godności – od samego początku dostrzega tylko Stanley. Ten brutal i prymityw, staje – nierzadko po pijanemu – w obronie swojej rodziny i swojego domu przed skompromitowaną intruzką, która broni swojej godności i czci, chociaż dawno je już straciła. Ten chamski i wulgarny hazardzista pomaga – nawet używając pięści – otrząsnąć się przyjacielowi z uroku rzuconego przez Blanche.
W tym niejednoznacznym i zakręconym rodzinnym gniazdku wszyscy pragną szczęścia i wszyscy się kochają. Ciężarna Stella mota się między miłością do pijanego Stanleya a spokojem swojego dziecka, Stanley próbuje bronić swego rodzinnego gniazdka, którego Blanche potwornie mu zazdrości. Nawet sąsiadka z góry, na tyle wścibska, by wiedzieć wszystko o tym, co dzieje się u państwa Kowalskich, jest jednocześnie dość dobra i mądra, by pozwolić Stelli zlitować się nad płaczącym Stanleyem.
A Streetcar Named Desire to film, który powinno się oglądać przynajmniej raz na pół roku. Pomaga on nie zapominać o jednej z najważniejszych prawd o naszym życiu. Tego, że wszyscy bardzo pragniemy dobra i szczęścia, ale im bardziej chcemy sobie i bliskim to szczęście zapewnić, im bardziej się staramy, tym bardziej wzajemnie się krzywdzimy. Film godny polecenia politykom, z tego samego powodu. Jeśli nie będziemy bez przerwy wyciągać wniosków z Tramwaju zwanego pożądaniem, wszystkich nas, tak jak Blanche w ostatnich scenach filmu, zabiorą w końcu do wariatkowa.