Nie należę do tych, którzy się obrażają, gdy ktoś nazywa Prawo i Sprawiedliwość partią nacjonalistyczną, a nawet faszystowską. Zawsze jednak próbuję sobie tłumaczyć, że wpadki Jarosława Kaczyńskiego to wynik niezaradności, braku charyzmy, zwykłe gafy. Ale te gafy bywają monstrualne. Na przykład na konwencji partii w Białymstoku 16 września 2007 Jarosław Kaczyński powiedział:
Zwyciężymy, bo to zwycięstwo jest potrzebne Polsce. Jest potrzebne po to, by w tym państwie, w Rzeczypospolitej Polskiej, żył jeden naród polski, a nie różne narody.
I jak tu nie myśleć o ucieczce z Polski, skoro urzędujący premier jawnie nawołuje do nienawiści na tle narodowościowym? Ba, daleko więcej niż tylko do nienawiści, bo jakie niby są implikacje tej wypowiedzi dla innych narodów zamieszkujących Rzeszypospolitą? Zostaną wypędzone czy wymordowane?
22 września w Rzeszowie Jarosław Kaczyński zagroził dla odmiany stanem wyjątkowym, jeśli nieodpowiednie partie wygrają wybory. Tę wypowiedź również można próbować jakoś tłumaczyć, ale urzędujący premier naprawdę nie powinien głosić takich bredni.
Powoli odechciewa mi się w ogóle iść na wybory, przestaję bowiem wierzyć, że mój głos zostanie policzony uczciwie. Partia zdecydowała, że chociaż Polska – jako członek OBWE – ma obowiązek zapraszać obserwatorów tej organizacji na wybory, to tym razem obserwatorów nie wpuści. Decyzja tym bardziej śmieszna, że Warszawa jest siedzibą biura tej organizacji, a obserwatorzy tego samego dnia pojadą się przyglądać wyborom w Szwajcarii i tamtejsze władze postrzegają to raczej jako zaszczyt, niż obelgę. Obserwatorów wpuszcza się także na Białoruś, na której Polska ma ambicję pełnić rolę obrońcy demokracji. A tymczasem w Polsce będziemy mieli pierwsze niedemokratyczne wybory od 1989 roku, a przynajmniej taki sygnał dajemy całemu światu.