Lubię kuchnię orientalną, więc zamiast spacerować po Plantach zajrzałem wczoraj do baru wietnamskiego i zjadłem moje dwa ulubione dania. Przy sąsiednim stoliku spotkało się dwóch absolwentów prawa renomowanego, prastarego uniwersytetu w najpopularniejszym turystycznie mieście naszej części Europy. Panowie nie widzieli się od kilku miesięcy i z niekłamaną radością wymieniali wrażenia z pierwszych kroków, jakie obaj stawiają w swojej zawodowej karierze. Opowiadali sobie o swoich kancelariach, wspominali koleżanki ze studiów i mówili o planach na najbliższy weekend. Szczególnie podobał mi się ten fragment ich rozmowy, gdy jeden z nich powiedział, że „za eselduchów nie dało się zrobić żadnego przekrętu, ale teraz wreszcie można”.
Starałem się nie podsłuchiwać, ale młodzi panowie magistrowie bardzo przyciągali moją uwagę dorzucając do każdej podnoszonej przeze mnie do ust łyżki zupy ostro – kwaśnej jakieś pieprzne dodatki. Do najczęstszych należały słowa i wyrażenia: ku***, ja p***dolę, nie p***dol, za**bać i po**bane. Bombardowany tymi mięsnymi delikatesami poczułem ulgę na myśl o moich panach mechanikach i mechanizatorach, uczniach technikum. Wyraźnie również i przed nimi stoi świetlana przyszłość, a fakt, iż pierwszym wyrazem, jaki przyszedł im dziś do głowy, gdy próbowałem ich naprowadzić na przymiotnik handsome, był wyraz ch**, nie przekreśla wcale ich szans na ukończenie znakomitych studiów, robienie lukratywnej kariery, a może i dostanie się do rządu.
Wieczorem wracałem autobusem razem z grupą robotników z Huty Tadeusza Sendzimira. Na przystanku kilku panów wypiło pół litra ze wspólnej literatki, a pan siedzący obok mnie przez większą część drogi sączył piwo z puszki. Za nami dwóch młodych robotników dość żywiołowo wymieniało poglądy na temat polityki, perspektyw zawodowych, planów na bliższą i na dalszą przyszłość. Tym razem świadomie podsłuchiwałem. Zaintrygowali mnie. Używali zdań złożonych i w całej rozmowie nie padło słowo ku*** ani żadne inne z ulubionych słów ich trochę lepiej wykształconych rówieśników.