Jak wiadomo, jedną z podstaw do wypłacenia nauczycielowi pensji za wykonaną pracę jest wpis w dzienniku lekcyjnym. Tymczasem w szkole takiej, jak nasza, z tysiącem uczniów, w kilku rozrzuconych na sporym terenie budynkach, z podziałem na grupy, na niektórych lekcjach dziennik w tradycyjnej, papierowej wersji, tak naprawdę nie dość, że utrudnia nauczycielowi życie, to w pewnym stopniu uniemożliwia mu pracę.
Większość moich lekcji mam z połową klasy, podczas gdy druga połowa jest na lekcji z innym nauczycielem, czasami w innym budynku. Jeśli w trakcie pięciominutowej przerwy chcę pójść do pokoju nauczycielskiego po dziennik, mogę być absolutnie pewny, że w obie strony utknę w potwornych korkach na klatce schodowej i na następną lekcję bez wątpienia się spóźnię. Co więcej, nie mam żadnej gwarancji, że w pokoju uda mi się zastać dziennik, bo przypuszczalnie nauczyciel nie zdążył go jeszcze odnieść po poprzedniej lekcji. Nigdy też nie wiadomo, czy czasem nie zabrał go już nauczyciel prowadzący równolegle lekcję z drugą grupą.
Po niemiłej przygodzie sprzed paru lat obowiązuje w naszej szkole zakaz podawania sobie dzienników za pośrednictwem uczniów, który – gdyby był powszechnie respektowany – sparaliżowałby całkiem możliwość sporządzania bieżącej dokumentacji. Dzisiaj miałem siedem godzin lekcyjnych, ale tylko w jednej klasie udało mi się mieć dziennik na lekcji i dokonać wszystkich niezbędnych wpisów.
Kiedyś, gdy uparłem się czekać – wbrew wszelkiej logice – na odnalezienie się dziennika przed pójściem na lekcję, spóźniłem się na nią blisko kwadrans. Tymczasem mając tak ambitne klasy, nie mogę sobie pozwolić na zbijanie bąków. Mam uczniów, którzy nie wychodzą na przerwy, bo chcą się uczyć, a miałbym biegać po okolicy w poszukiwaniu dziennika zamiast z nimi pracować?
Od kilku lat z ocenami radzę sobie tak, że prowadzę własne notatki w arkuszu kalkulacyjnym i uzupełniam dziennik od czasu do czasu. Kiedyś przy kontroli dzienników oberwało mi się, że mam zero ocen w klasie, w której miałem tych ocen sto kilkadziesiąt, tyle że nie przepisałem ich do dziennika.
Gorzej niż z ocenami jest jednak z tematami lekcji. Gdy udało mi się dzisiaj załatwić wszystkie sprawy z uczniami i dotrzeć do pokoju nauczycielskiego, uzupełnienie tematów okazało się niemożliwe, bo dzienniki zostały już zamknięte do szafy pancernej w sekretariacie. A przypomnę, że na siedem przeprowadzonych lekcji udało mi się tylko jedną wpisać do dziennika. Pójdę jutro do szkoły pół godziny wcześniej i postaram się to uzupełnić, bo przecież nie chcę mieć żadnych potrąceń z pensji. Ale z utęsknieniem czekam na dzień, kiedy te papierowe anachronizmy przestaną się w szkole liczyć i zastąpi je coś bardziej życiowego.
Większość moich lekcji mam z połową klasy, podczas gdy druga połowa jest na lekcji z innym nauczycielem, czasami w innym budynku. Jeśli w trakcie pięciominutowej przerwy chcę pójść do pokoju nauczycielskiego po dziennik, mogę być absolutnie pewny, że w obie strony utknę w potwornych korkach na klatce schodowej i na następną lekcję bez wątpienia się spóźnię. Co więcej, nie mam żadnej gwarancji, że w pokoju uda mi się zastać dziennik, bo przypuszczalnie nauczyciel nie zdążył go jeszcze odnieść po poprzedniej lekcji. Nigdy też nie wiadomo, czy czasem nie zabrał go już nauczyciel prowadzący równolegle lekcję z drugą grupą.
Po niemiłej przygodzie sprzed paru lat obowiązuje w naszej szkole zakaz podawania sobie dzienników za pośrednictwem uczniów, który – gdyby był powszechnie respektowany – sparaliżowałby całkiem możliwość sporządzania bieżącej dokumentacji. Dzisiaj miałem siedem godzin lekcyjnych, ale tylko w jednej klasie udało mi się mieć dziennik na lekcji i dokonać wszystkich niezbędnych wpisów.
Kiedyś, gdy uparłem się czekać – wbrew wszelkiej logice – na odnalezienie się dziennika przed pójściem na lekcję, spóźniłem się na nią blisko kwadrans. Tymczasem mając tak ambitne klasy, nie mogę sobie pozwolić na zbijanie bąków. Mam uczniów, którzy nie wychodzą na przerwy, bo chcą się uczyć, a miałbym biegać po okolicy w poszukiwaniu dziennika zamiast z nimi pracować?
Od kilku lat z ocenami radzę sobie tak, że prowadzę własne notatki w arkuszu kalkulacyjnym i uzupełniam dziennik od czasu do czasu. Kiedyś przy kontroli dzienników oberwało mi się, że mam zero ocen w klasie, w której miałem tych ocen sto kilkadziesiąt, tyle że nie przepisałem ich do dziennika.
Gorzej niż z ocenami jest jednak z tematami lekcji. Gdy udało mi się dzisiaj załatwić wszystkie sprawy z uczniami i dotrzeć do pokoju nauczycielskiego, uzupełnienie tematów okazało się niemożliwe, bo dzienniki zostały już zamknięte do szafy pancernej w sekretariacie. A przypomnę, że na siedem przeprowadzonych lekcji udało mi się tylko jedną wpisać do dziennika. Pójdę jutro do szkoły pół godziny wcześniej i postaram się to uzupełnić, bo przecież nie chcę mieć żadnych potrąceń z pensji. Ale z utęsknieniem czekam na dzień, kiedy te papierowe anachronizmy przestaną się w szkole liczyć i zastąpi je coś bardziej życiowego.