Tomek, dzisiaj poważny wykładowca na wyższej uczelni, do nauki w liceum przykładał się tylko na tyle, na ile było to konieczne. Oznaczało to między innymi spędzanie większości lekcji w kinie na przedpołudniowych seansach i pokazywanie się w klasie tylko wtedy, gdy było to absolutnie niezbędne. A że już w pierwszej klasie wraz z dwójką przyjaciół został laureatem stopnia centralnego olimpiady humanistycznej, konieczność ta nie zachodziła często. Przez całą szkołę praktycznie noszono ich na rękach.
Niemiła niespodzianka miała miejsce pod koniec trzeciej klasy, gdy nagle jeden z profesorów wyłamał się z tradycji hołubienia całej trójki olimpijczyków, postawił na swoim i udowodnił Tomkowi i paru innym osobom, że oceny pozytywnej z chemii nie dostaje się za darmo. Właśnie, czy udowodnił?
Z relacji Tomka wynika, że gdy przyszli skorzystać z ostatniej szansy poprawki, profesorowi pękała głowa i cierpiał chyba także na inne dolegliwości. Wyjął z wazonu dwutygodniowe kwiaty i jednym haustem opróżnił jego zawartość, którą – co było widać wyraźnie, bo wazon był szklany – stanowił płyn przypominający kolorem napój z owoców kiwi. Niestety, nie tylko nie przyniosło to profesorowi żadnej ulgi, ale sprowokowało natychmiastowe, obfite wymioty wprost do klasowej umywalki.
Po chwili, gdy profesor doszedł do siebie, wysłał jednego z mających się poprawiać uczniów do sklepu po coś do picia, a reszcie, w tym Tomkowi, resztkami sił wpisał do dziennika najniższą możliwą ocenę pozytywną.
Tomek nieszczególnie ucieszył się z tej poprawionej oceny z chemii, do dziś trzęsie się z nerwów na myśl o stopniu, na który mógł po dwóch tygodniach ciężkiej nauki uczciwie zasłużyć, ale nie było mu dane.
Za kilka dni egzaminujemy z Renatą i Tadeuszem grupkę niedocenionych w czerwcu uczniów. Musimy pamiętać, żeby – przy całej naszej pobłażliwości – dać im jednak możliwość popisania się wiedzą i umiejętnościami, bo taka złość na nauczyciela, który dał coś za darmo, ciągnie się potem przez lata.