Arcybiskup Głódź – jak przystało na kapelana wojskowego – dał popis militarnego języka. Zagwarantował nowemu ministrowi edukacji konflikt i dysharmonię społeczną, jeśli minister odważy się bronić Konstytucji Rzeczypospolitej i przywracać normalność, a przynajmniej jakąś jej namiastkę, w polskiej szkole. Szkole w państwie, które – jak na razie – nosi etykietę państwa świeckiego.
Profesor Legutko, tradycjonalista i konserwatysta z przekonania, wspomniał jedynie mimochodem w TVN24, że nie jest entuzjastą wliczania oceny z religii do średniej ocen szkolnych. Nie zapowiedział podjęcia żadnych konkretnych kroków, by uchylić rozporządzenie swojego poprzednika, dał jedynie wyraz swojemu prywatnemu poglądowi, z którym zgadza się 86% internautów w dzisiejszej sondzie Onetu.
W wypowiedzi arcybiskupa razi mnie pewien fragment, na który mało kto zwraca uwagę. Zarzucając ministrowi arogancję, powiedział on, że „religia nie jest polem do eksperymentów, a Kościół manekinem, na którym można sobie prowadzić badania”. Uderzyło mnie to, bo moim zdaniem to właśnie wprowadzenie religii katolickiej do szkół było eksperymentem, który przyniósł same szkody, także Kościołowi katolickiemu. Pierwotny sukces chrześcijaństwa w Cesarstwie Rzymskim nie wynikał ze zmuszania ludzi do jego wyznawania, przez pierwsze trzy stulecia chrześcijaństwo miało się dobrze wbrew prześladowaniom. Wieszanie krzyża w Sejmie i w salach lekcyjnych, nadawanie religijnego charakteru każdej uroczystości państwowej, marginalizowanie, a czasem nawet prześladowanie uczniów nie będących katolikami – to są dopiero eksperymenty na Kościele.
Wprowadzając religię do szkół starano się zachować pozory przyzwoitości, potem jednak to wszystko runęło w gruzach. Poza religią katolicką młodzież nie ma przeważnie żadnej alternatywy, zajęcia z etyki odbywają się w nielicznych szkołach, osoby innych wyznań są często pozostawiane bez opieki albo poniżane przez katechetów. Na wprowadzeniu religii ucierpiały nieliczne fakultety filozoficzne i religioznawcze w lepszych liceach. Co gorsza, pod pozorem realizacji programu nauczania wielu katechetów przekazuje absurdalne i nieprawdziwe informacje o innych religiach. Znam przypadki, w których pogardliwymi oszczerstwami pod adresem buddyzmu, hinduizmu, islamu, judaizmu czy innych złożonych i pięknych systemów religijnych katecheci szerzyli stereotypy i nienawiść, a następnie oceniali uczniów stopniami w uznaniu fobii, wrogości i fanatyzmu, które udało im się w ten sposób w nich zasiać.
Znam również nieliczne przypadki księży katechetów z prawdziwym zacięciem pedagogicznym i darem rozmawiania z młodzieżą. Osoby niewierzące i sceptyczne chętnie uczestniczyły w ich lekcjach, mogły bowiem zawsze liczyć na partnerską dyskusję, nie były upokarzane ani uciszane dogmatami, ale miały wyjątkową okazję do przedstawienia swoich poglądów i skonfrontowania ich z poglądami wierzących kolegów i koleżanek. Na lekcjach tych księży wartości poszukiwali i uczyli się czegoś nowego wszyscy – katolicy, innowiercy, ateiści, sam ksiądz.
Poszukiwanie i bunt stanowią naturę młodego człowieka. Będzie bardzo niedobrze dla Kościoła, jeśli – wbrew tej naturze – biskupi będą się opowiadać za modelem nauczania religii, w którym ocenia się wierność dogmatom i stopień fanatyzmu. Więcej ludzi Kościół przyciągnąłby do siebie, gdyby pomagał im odnajdywać odpowiedzi na pytania i uczył szacunku do wszystkich innych poszukujących.