W wakacje więcej czytam i oglądam filmy. Zafundowałem sobie między innymi cały maraton filmów z Marylin Monroe. Wczoraj obejrzałem banalną, infantylną może nawet, ale jakże pouczającą Home Town Story Arthura Piersona z 1951 roku. Marylin, jako Miss Iris Martin, sekretarka pracująca w redakcji lokalnego dziennika, pojawia się kilkakrotnie w krótkich ujęciach i bluzkach wydatnie podkreślających linię biustu. Nie jest jeszcze gwiazdą pierwszego formatu.
Główny bohater filmu, Blake Washburn (Jeffrey Lynn), wraca do miasta po przegranych wyborach. Mieszkańcy stanu nie dokonali jego reelekcji, w drodze z lotniska przekonuje się, że nawet znajomi i przyjaciele głosowali przeciwko niemu. Po przejęciu od wujka lokalnej gazety Blake podejmuje na jej łamach walkę z wielkim przemysłem, który obciąża winą za swoją klęskę wyborczą. Jak jednak oświadczają mu narzeczona i przyjaciel, walka ta nie jest tak naprawdę walką o interesy lokalnej społeczności czytelników Heralda, nie jest walką o rzeczywiste ideały, ale jest realizacją prywatnego celu, jakim jest ponowna elekcja na zajmowane wcześniej stanowisko. Dopiero w obliczu tragedii, kiedy dochodzi do zagrożenia życia siostrzyczki Blake’a, dokonuje on rewizji swoich poglądów i wartości.
Film jest tak stary, że nie chcą już za niego żadnych pieniędzy i jest w całości za darmo dostępny w internecie. Niewiarygodne, ale znam osobę, która z tego filmu mogłaby wyciągnąć jakieś wnioski dla siebie. Człowieka w gruncie rzeczy poczciwego i sympatycznego, ale nie rozumiejącego chyba zupełnie prawideł demokracji i odbierającego zbyt osobiście jej wyroki. Człowiek ten dochodził po charakterze pisma i kolorze używanego tuszu czy atramentu, kto w tajnym głosowaniu ośmielił się oddać głos przeciwko niemu. Człowiek ten powiedział kiedyś publicznie, że po oczach rozpozna, kto wstrzymał się od udzielenia mu poparcia. Zapowiedział też zemstę. Smutne w sumie, że ludzie, którzy oddali swój głos, boją się potem przyznać do tego, jak głosowali. Oglądając Home Town Story można się przekonać, jak wiele jeszcze się musimy nauczyć, by dorównać demokracji amerykańskiej sprzed pięćdziesięciu lat. Tam taksówkarz wiozący Blake’a nie widzi niczego niestosownego w okazywaniu mu sympatii, a jednocześnie głosowaniu przeciwko niemu w wyborach. Przyznaje się do tego bez cienia zażenowania, a Blake kwituje to uśmiechem i nie wdaje się w dyskusję.