Jako chłopiec sporą część wakacji spędzałem na rowerze. Moja pierwsza przygoda z seksem miała miejsce podczas jednej z takich właśnie przejażdżek, w malowniczym lasku brzozowym nad Adriatykiem, małą glinianką na częstochowskim Lisińcu. Ostatnio chodzę tam prawie codziennie na spacery z psem i przypomniała mi się ta przygoda sprzed lat, a zarazem uświadomiłem sobie, jak bardzo byłem wówczas naiwny i jak bardzo dorośli wydawali mi się wtedy ludzie w wieku, w którym teraz wydają mi się niedojrzali.
Nie jestem pewien, ale musiałem mieć wtedy 11-12 lat. Jeżdżąc alejkami po dzikiej części parku zobaczyłem między drzewami tak zwanego „dużego fiata” i rozłożony w jego cieniu koc, a na kocu brykającą wesoło na golasa parę nastolatków. W moim mniemaniu byli bardzo dorośli, ponieważ dziewczyna miała biust, a chłopak miał zarośnięte nogi. Czy rzeczywiście było im wesoło, nie mam właściwie pewności, bo zamiast przyjrzeć się dokładnie, zrobiłem to, co wydawało mi się absolutnie konieczne, a mianowicie wskoczyłem na rower i czym prędzej popedałowałem półtora kilometra stromą ulicą Kordeckiego pod Jasną Górę, gdzie mieszkali wszyscy moi koledzy z klasy. Kilku z nich udało mi się znaleźć i całym peletonem uderzyliśmy nad Adriatyk, by przyjrzeć się aktowi prokreacji.
Musiałem być niezbyt mądry sądząc, że cokolwiek uda nam się podpatrzyć po tej trwającej przynajmniej godzinę akcji zbierania ekipy. Pamiętam, że byłem bardzo rozczarowany, gdy na miejscu nie zastaliśmy już ani samochodu, ani koca, ani pary kochanków. Z perspektywy minionych lat pocieszam się, że moi koledzy musieli mieć niewiele większe pojęcie o seksie, ponieważ uznali jednogłośnie, że ich okłamałem, a ślady kół i wygnieciona trawa o niczym nie świadczą. Część z nich obraziła się na mnie i zobaczyliśmy się dopiero we wrześniu w szkole. Ale dwóch przez kilka dni przyjeżdżało ze mną do parku, wdrapywaliśmy się na drzewa i czekaliśmy na przyjazd żółtego dużego fiata. Mieliśmy przez parę dni niezłą zabawę i seks w tym wszystkim chyba najmniej nas interesował.