Pan Eugeniusz urodził się w 1931 roku, chociaż w zamęcie transgranicznej przeprowadzki doszło do jakiegoś przekłamania i we wszystkich dokumentach ma wpisany rok 1932. Jego życie toczyło się w zasadniczej swojej części pomiędzy wioską w województwie stanisławowskim a stolicą Dolnego Śląska, ale przedwczoraj wrócił właśnie z wczasów w Słowenii.
Odwiedzam pana Eugeniusza raz na kilka miesięcy, czasem i rzadziej, z psem. Tym razem ten starszy pan na powitanie zadaje mi pytanie, jak ja sobie teraz radzę w pracy z tym Giertychem nad sobą. Domyśla się, że pewnie mi niełatwo, bo przecież ja poszedłem do pracy w szkole z zamiłowania, a jak nauczyciel z powołaniem ma pracować w dzisiejszej szkole i czerpać z tego satysfakcję?
Po wojnie pan Eugeniusz chodził do gimnazjum w szkole, która po dziś dzień jest jednym z najlepszych i najbardziej znanych w Polsce częstochowskich liceów, rozsławionym u schyłku ubiegłego stulecia przebojem zespołu rockowego składającego się z jego absolwentów. Do pierwszej klasy gimnazjum chodził dość krótko, bo w czasie roku szkolnego przesunięto go szybko do drugiej, ale takie szarady z pominięciem wieku ucznia były wtedy całkowicie na porządku dziennym.
W klasie Eugeniusza razem z nim byli uczniowie dwudziestoletni, którym wojna przerwała normalny cykl kształcenia. Wspomina, że w pewnym okresie prawie każdy przychodził do szkoły z bronią palną, a kilku kolegów – „kombatantów” Armii Krajowej – nie wahało się tej broni użyć, jeśli nie strzelając w powietrze, to przynajmniej grożąc nią nauczycielom. Był taki nauczyciel, który tylko kilka razy ośmielił się spróbować postawić ocenę niedostateczną tym dziarskim kowbojom, na co oni natychmiast wyciągali spluwę i mówili mu: „Panie profesorze, pan wie, że ja jestem z Armii Krajowej. Mnie życie i śmierć jednakowo bliskie albo jednakowo straszne. I wszystko mi jedno, czy moje czy Pana. Niech Pan wybiera: albo strzelam do jednego z nas, albo zmienia Pan tę ocenę.” Po zmianie kilku ocen niedostatecznych na trzy z plusem profesor więcej już nie ryzykował, a po roku odszedł z pracy.
Co ciekawe, pan Eugeniusz wspomina także kilku profesorów, przy których żaden uczeń nie ośmieliłby się nawet odezwać bez pozwolenia, a co dopiero wymachiwać pistoletem. Na ich lekcjach słychać było przelatującą nad katedrą muchę. Jeden z tych profesorów był tak biedny, że uczniowie ze wsi przynosili mu masło, a pewnego dnia klasa kupiła mu pączka w ciastkarni.
Pan Eugeniusz mówi w pewnym momencie coś, z czym się zdecydowanie zgadzam. Uczniowie zawsze zakładali kosze na głowy nauczycieli i zawsze będą to robili, tyle że będzie to przybierało różne formy. I całe szczęście, że uczniowie to robią. Dają w ten sposób do zrozumienia niektórym nauczycielom, że lepiej zrealizują się zawodowo gdzie indziej. Opowiadano mi kiedyś o jednym takim panu, który jest bardzo wdzięczny uczniom z technikum za to, że rozpalili ognisko na jednej z jego lekcji. Pracuje teraz gdzie indziej, zarabia więcej i jest szczęśliwy.