Im więcej czytam prasy, słucham radia i oglądam telewizji, a tam roi się od sensacyjnych newsów o pierwszym dniu matur, tym większa duma mnie rozpiera. W jednych liceach kodowanie doprowadziło do półgodzinnego zamieszania, w innych trzeba było unieważniać egzamin uczniom, którym zadzwoniły komórki, jeszcze gdzie indziej przyszedł ktoś, kto miał nie przychodzić…
Arek, Wojtek, Kamil, Dawid, Michał, Łukasz, Andrzej, dwóch Grzegorzów, Tomek i Hubert przyszli na maturę z języka polskiego punktualnie, a nawet – za wyjątkiem Huberta – grubo przed czasem. Nikt wprawdzie się nie przyznał, że ma przy sobie komórkę, ale też nikomu jakoś nie zadzwoniła. Nikt nie pomylił sobie naklejek z kodem szkoły z naklejkami z numerem PESEL, kodowanie arkusza i kart przebiegało bez emocji. Przez 170 minut egzaminu nikt nie miał żadnych niekontrolowanych potrzeb fizjologicznych, nikt nie potrzebował wyjść.
Przy odbieraniu arkuszy okazało się, że wszyscy prawidłowo je zakodowali, każdy zaznaczył temat wypracowania, który wybrał, panowie mieli też przy sobie po kilka czarnych długopisów, nikt przez pomyłkę nie pisał na niebiesko czy ołówkiem. Panowie spokojnie, bez nerwów oddalili się od sali egzaminacyjnej na papierosa albo posprawdzać nowe ogłoszenia o pracy w Anglii, Szkocji i Irlandii.
Patrząc na obce im zupełnie problemy maturzystów pokazywanych w wiadomościach dochodzę do wniosku, że miałem zaszczyt uczyć jakąś niesamowicie elitarną klasę Technikum Mechanicznego, jakichś nieprzeciętnie dojrzałych i poważnych facetów. Wprawdzie Arek źle sobie zorganizował czas i za dużo go przeznaczył na wypracowanie, a Wojtek założył białe skarpetki do ciemnego garnituru, ale i tak rozpiera mnie duma. Nawet jeśli wynik któregoś z tych jedenastu panów będzie grubo poniżej 100%, wykazali dużo większą dojrzałość przystępując do tego egzaminu, niż ich koledzy i koleżanki, których widziałem w telewizji.