Za dwa tygodnie kolejne rozstanie, jakich w życiu nauczyciela wiele, a do których nie sposób się jednak przyzwyczaić. Kolejna partia maturzystów pójdzie w świat i to jak najbardziej dosłownie. Nawet jeśli teraz tego sobie w ogóle nie wyobrażają, za pięć czy dziesięć lat niektórzy z nich będą pić piwo w knajpie na antypodach.
Po latach pamięta się nie tylko o tych najpracowitszych, najpoważniejszych. Równie dobrze tkwią w pamięci ci, którzy kosztowali najwięcej nerwów. I jest to pamięć pozbawiona wszelkiego żalu, wszelkich pretensji. Raczej tęsknota, ciekawość i troska.
Połowa tegorocznych maturzystów z technikum mechanicznego przez większą część szkoły stanowiła istny sajgon. Dopiero od niedawna jest tak, że na naszych lekcjach wszystko chodzi jak w zegarku, rozumiemy się bez powtarzania każdemu tego samego po pięć razy. Z tych denerwujących gnojków zrobili się bardzo przyzwoici, rozsądni i dogadani młodzi mężczyźni, a przez tych kilka wspólnych lat nauczyłem się od nich chyba jeszcze więcej, niż od ich „lepszych” kolegów z grupy lajtowej.
Za miesiąc, rok, trzy lata, będę o Was pamiętać, panowie, i służę pomocą, jeśli będę mógł się do czegoś przydać. Do sprawdzenia CV po angielsku, do pogadania o teściowej albo o niespodziewanej trzeciej ciąży. Jestem do Waszej dyspozycji, chociaż organ prowadzący nie będzie mi już płacić za spędzany z Wami czas.
Bardzo szerokiej drogi!
Ten wpis to odgrzewany kotlet. Panowie na zdjęciu skończyli szkołę 7 lat temu. O dziwo, przypomniałem sobie dzisiaj imię i nazwisko każdego z nich.