Rada Wydziału Nauk Pedagogicznych i Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie uznała politykę edukacyjną prowadzoną przez obecne kierownictwo resortu edukacji z Romanem Giertychem na czele za sprzeczne ze współczesną wiedzą pedagogiczną i psychologiczną.
Opinia Rad Wydziałów pokrzepiła mnie bardzo i dodała mi otuchy, że nie jestem wariatem osamotnionym w moim braku zrozumienia dla faktu, że pan Giertych nie znalazł dotąd dla siebie miejsca pracy, w którym mógłby wykazać się większymi kompetencjami i lepiej spożytkować swoje liczne talenty.
Przykład jednak idzie z góry, także i zły. Jakiś czas temu w osłupienie wprawił mnie głos pana ministra, by wolontariatem karać młodzież nieprzystosowaną i uczynić z pracy społecznej piętno i brzemię do dźwigania. Grzeczne zachowanie i posłuszeństwo miałyby być kluczem do zrzucenia z siebie tego piętna.
Mam wrażenie, że podobnego pomieszania w hierarchii wartości dopuściliśmy się w naszej szkole wczoraj, w ostatnim dniu nauki przed świątecznymi feriami. Z uwagi na niską frekwencję w niektórych starszych klasach po trzeciej godzinie lekcyjnej młodzież – w nagrodę za to, że przyszła tego dnia do szkoły – została puszczona do domu. Mam nieodparte wrażenie, że w jednoznaczny sposób pokazaliśmy nagradzanym uczniom, że doceniając ich nadludzkie poświęcenie zrzucamy z nich ciężkie brzemię tej potwornej nauki i wybawiamy ich od zła wszelkiego w postaci czterech lekcji.
Miałem tego dnia mieć jeszcze trzy godziny w dwóch klasach pierwszych – w jednej z klas było trzech nieobecnych, w drugiej dwóch. Frekwencja właściwie normalna. Panowie zostali wybawieni od spotkania z diabłem wcielonym, czyli ze mną.
Nieliczna grupka maturzystów z klas maturalnych mimo odwołanych lekcji została ze mną jeszcze na bardzo owocnym fakultecie, większość jednak korzystając z otrzymanej nagrody pojechała do pewnej dość popularnej pośród uczniów speluny, której nazwy nie wymienię, bo byłaby to niczym niezasłużona reklama.
Miejmy nadzieję, że kierownictwo resortu zacznie się odrobinę bardziej liczyć ze współczesnym stanem wiedzy pedagogicznej. Przydałoby się, żeby konsultowało się z autorytetami w dziedzinie pedagogiki i psychologii zamiast przyglądać się badaniom opinii publicznej przeprowadzanym na reprezentatywnej grupie ogółu populacji. Może zamiast wymyślać sposoby na utrzymanie swojej partii powyżej progu wyborczego ministrowie mogliby się zajmować sprawami swojego ministerstwa? Może w ogóle zamiast polityków w resorcie zasiedliby jacyś specjaliści, bo inaczej to całkiem już pogłupiejemy i zaczniemy naszej młodzieży puszczać sygnały jeszcze mocniej godzące we wspólne interesy szkoły, uczniów, rodziców i nauczycieli.