Kiedy wysłałem życzenia świąteczne, a w nich napisałem, że chciałbym, by atmosfera w naszym kraju zrobiła się jak podczas śpiewania kolęd, Ania z niesmakiem zaprotestowała, że przy okazji składania życzeń uprawiam politykę. Tymczasem mnie – prawdę mówiąc – w ogóle nie interesuje polityka, a w życzeniach nie padło żadne nazwisko, żadna opcja polityczna, nie wymieniłem żadnej partii.
Mnie interesuje zdrowy rozsądek, a politykę chętnie zostawiłbym innym. Niestety, dożyliśmy czasów, w których w naszym kraju polityczne jest wszystko. Jeżeli nawet poruszam często polityczne tematy, to robię to niechętnie i tylko w imię obrony zdrowego rozsądku.
Strona internetowa Ministerstwa Edukacji Narodowej od jakiegoś czasu stała się witryną partyjną i epatuje gloryfikacją wodza. Tymczasem, o ile można czasem popatrzeć przez palce na to, że ja na mojej prywatnej stronie pozwalam sobie na takie czy inne dywagacje polityczne, o tyle na stronie ministerstwa agresywny nagłówek oskarżający jeden z nauczycielskich związków zawodowych o to, że jest przybudówką partyjną opozycji, jest ewidentnym wykorzystywaniem stanowiska do walki politycznej. Wydaje się, że ministerstwo wyobraża sobie, że polska szkoła ma wychowywać dzieci w duchu jednej partii, jednego wodza, w czarno – białym świecie jednej idei. A tak przecież było w okresie, który obecne kierownictwo resortu najbardziej krytykuje.
Zdrowy rozsądek wielu osób mocno ucierpiał, odkąd rozpętała się w naszym kraju propagandowa wojna polityczna wciągająca w wir walki wszystkich i wszystko. Odkąd ministerstwo dopatrzyło się polityki nawet w „lewych” badaniach okresowych i szkoleniach bhp, słowo „lewica” nabrało tak absurdalnie negatywnego znaczenia, jakby było synonimem wyrazów „zbrodnia”, „morderstwo” czy „złodziejstwo”. Niektórzy ulegają presji tej agresywnej retoryki tak bardzo, że ostatnio dowiedziałem się przypadkowo, że istnieje coś takiego, jak „prawicowy związek zawodowy” dla nauczycieli. Wydawało mi się zawsze, że związek zawodowy z definicji musi być lewicowy, bo broni praw pracowniczych, ale widocznie wszystko jest możliwe. Dla mnie to trochę tak, jak „ateistyczne kółko różańcowe” albo „orkiestra symfoniczna głuchoniemych”.
Cierpimy też na syndrom zamykania się we własnych przekonaniach i nieotwierania się na poglądy innych, często o wiele mądrzejszych od nas. Gdy Jan Pospieszalski zajmował się muzyką, był moim idolem. Byłem dumny z tego, że chodził do tej samej podstawówki, co ja. Że chodził do jednej klasy z moją siostrą. Dziś, kiedy katolickie agencje adopcyjne w Wielkiej Brytanii zastanawiają się nad tym, jak sobie poradzić z adopcjami dzieci przez pary homoseksualne, kiedy katechizm kościoła katolickiego z szacunkiem pochyla się nad orientacją seksualną człowieka jako niezależną od niego, Jan Pospieszalski w polskiej telewizji publicznej „udowadnia”, że homoseksualizm można skutecznie „wyleczyć”.
W epoce grzebania w teczkach i szukania haków ekscytuje nas burzenie pomników i zacieranie śladów. Jan Pospieszalski stanowczo się domaga zburzenia Pałacu Kultury i Nauki, ponieważ nie ma żadnej litości dla sierot po PRL-u. Apelowałbym do pana Jana o zajęcie się usuwaniem wielu innych śladów po wrogich reżimach, także na lokalnym podwórku. Budowę głównej arterii komunikacyjnej śródmieścia Częstochowy na linii wschód – zachód, Alei Jana Pawła II, rozpoczęto za okupacji hitlerowskiej. Zanim zaczniemy usuwać brzemię komunizmu, może warto by było zaorać ten szlak komunikacyjny i wrócić do oryginalnego ciągu z ulicami Jasnogórską i Chłopickiego? Nasi przodkowie zadbali już o to, by twórca wielkomiejskiej Częstochowy, car Mikołaj, nie spoglądał na Trzy Aleje ze szczytu Alei Sienkiewicza. Usunięto też budynek rotundy z Trzeciej Alei (widoczny na zdjęciu), największy budynek wystawy przemysłowej 1909 roku, jednego z największych wydarzeń w historii Częstochowy. Ale Muzeum Hutnictwa i Górnictwa Rud Żelaza w Parku Staszica, obserwatorium astronomiczne Akademii Jana Długosza, a także altana, wokół której latem koncentruje się życie towarzyskie parku, to także ślady po czasach carskiej opresji.
Są ludzie, którym przydałoby się bardzo, by zainteresowali się polityką. To politycy i członkowie partii politycznych. Ci jednak nie zawsze mają czas być na bieżąco z prawdziwą polityką, a jedyne co ich interesuje, to skandalizujące afery z przywódcami partii w rolach głównych na pierwszych stronach tabloidów. Pani Minister Spraw Zagranicznych, jak często się podnosi w ostatnich dniach, nie interesuje się w ogóle polityką zagraniczną kraju, pan Minister Edukacji Narodowej nie interesuje się rzeczywistymi problemami polskiej szkoły i nie liczy się ze zdaniem fachowców.
Mam kolegę, który jako jeden z szefów partii rządzącej w swoim powiecie ma decydujący głos w wielu sprawach przy obsadzaniu stanowisk w samorządzie, ale gdy próbuję z nim rozmawiać o podstawowych programowych celach jego partii, przyznaje się otwarcie, że nie ma o nich pojęcia, ponieważ buduje obecnie dom i nie interesuje się polityką. Nie zna programu swojej własnej partii.
Mam innego kolegę, który dostał się do samorządu dzięki poparciu partii, o której mówi, że to kurwy i złodzieje, ale łatwo się było dzięki ich poparciu załapać. A że poparcie miało uzasadnienie czysto towarzyskie, a nie polityczne, to mniejsza z tym.
Na Walentynki wypada wszystkim życzyć, byśmy nauczyli się ze sobą współżyć mimo różnic politycznych, światopoglądowych i innych. Byśmy interesowali się tym, co stanowi nasze kompetencje i za co jesteśmy odpowiedzialni. Byśmy przyjmowali do wiadomości to, co mówią nam specjaliści. Częstochowianom życzę wiaduktu nad torami i połączenia ulicy Sobieskiego z ulicą Legionów. Jeżeli ktoś w tych życzeniach widzi propagandę polityczną, polecam spacer. Jest piękny niedzielny poranek i chociaż nie ma śniegu, to złapał lekki mróz i w parku nie powinno być błota.