Panowie z trzeciej mechanika dość szybko pojęli, że ani na koniec roku szkolnego, ani na urodziny czy imieniny, ani na Dzień Nauczyciela nie należy mi kupować kwiatków, bombonierek, alkoholu, ani niczego innego, co ludzie zwykli dawać innym ludziom po to, by sprawić im kłopot albo wprawić w zakłopotanie.
Jak jednak przystało na nieprzeciętnie inteligentnych, pomysłowych i dobrze ułożonych młodzieńców, bardzo szybko wymyślili sobie sposoby na obdarowywanie mnie ukradkiem takimi prezentami, że po prostu nie sposób im je zwrócić. Pierwszym takim upominkiem, jaki bezsilnie przyjąłem, a następnie skonsumowałem z inną klasą, była główka czosnku. Czosnku nie byle jakiego, importowanego, kupionego w supermarkecie, ale takiego najprawdziwszego, świeżego i aromatycznego. Prosto ze wsi.
Następnie panowie obdarowali mnie specjalnym magicznym długopisem do wpisywania ocen niedostateczych. Nie jakimś drogim przyrządem piśmienniczym renomowanej firmy, lecz długopisem tak wyjątkowym, że wrócił do mnie pod koniec dnia nawet wtedy, gdy pożyczyłem go uczniowi jakiejś innej klasy, który nie miał przy sobie niczego do pisania.
Obecnie mam już dwa takie długopisy, drugi panowie podrzucili mi przed feriami z myślą o ślubie, na który się wybierałem. Nie, pan młody i panna młoda nie podpisali aktu małżeństwa tymi dwoma pięknymi długopisami od trzeciej mechanika, ale mam je zawsze przy sobie i nie za bardzo wiem, co z nimi zrobić. Choć zabrzmi to absurdalnie, są dla mnie bardzo, bardzo cenne. Chociaż może nie aż tak bardzo, jak ci nowożeńcy.