W jakim ja mieszkam kraju? Chyba jakimś bardzo nerwowym, skoro premier porusza się po Warszawie specjalnie osłanianą kolumną pojazdów na sygnale, ponieważ służby ochraniające go otrzymały sygnał, że nie dość, że premier ma wielu wrogów wśród żywych, to i umarli wydali na niego wyrok śmierci.
Nic dziwnego, że taki nerwowy premier na konferencji prasowej mówiąc o najsłuszniejszych może i najmądrzejszych sprawach używa takiego straszliwego słownictwa. Na konferencji premiera i innych przywódców jego partii usłyszałem, że zło trzeba nazwać po imieniu i wskazać jego sprawców. Trzeba „usunąć balast” i konieczna jest „eliminacja ludzi” dla oczyszczenia polskiego aparatu państwowego. Uderzyć trzeba mocno, skuteczniej niż dotychczas, a „każdy przyzwoity człowiek, pominąwszy siły związane z poprzednim systemem, to poprze”. Odrzucono nawet teorie o dużej grupie ludzi szlachetnych.
Te groźne słowa odwróciły jakoś moją uwagę od rzeczywistej treści przekazu. Musiałem wstać i otworzyć szeroko okno, żeby złapać oddech i uspokoić przyspieszone ze strachu tętno. Nie wiedziałem, że mieszkam w kraju wymagającym podjęcia tak drastycznych środków.
Panu premierowi życzyłbym, by używał trochę spokojniejszych słów, gdy mówi o swoich planach, bo agresywna semantyka może zniechęcić do najpiękniejszych nawet ideałów. A zło nie śpi i korzysta ze znakomitych specjalistów od PR i marketingu. Niewinnym uśmiechem i radosnym wyrazem twarzy przyciąga ludzi.