W przeddzień politycznej próby między Republikanami a Demokratami, w świetle niezbyt korzystnych dla prezydenta Busha notowań i całkowitej klapy kampanii irackiej, w której celowość i sens mało kto już wierzy, jak można było inaczej spróbować na krótko podreperować sobie i rodakom humor, niż serwując Amerykanom w wieczornych dziennikach wiadomość o pozornym sukcesie, to jest o straceniu byłego irackiego dyktatora. Następnie naiwni Amerykanie mogli wysłuchać pięknie mówiących po angielsku parlamentarzystów i członków rządu irackiego mówiących o tym, jak to dobrze się stało i jak to dochowano wszystkich procedur międzynarodowych i religijnych w trakcie procesu i egzekucji. Wolę się nie zastanawiać nad tym, dlaczego tak wielu irackich oficjeli tak dobrze włada językiem angielskim.
Dziś w okolicach godziny szóstej rano naszego czasu Saddam zamieniwszy kilka słów ze swoimi katami, w spokoju i ciszy, z Koranem w ręku, pozwolił sobie założyć pętlę na szyję. Odmówił założenia na głowę kaptura, za to jeden z katów obwinął szyję Saddama tym kapturem niczym szalem, by sznur nie dotykał bezpośrednio skóry.
Z niesmakiem wysłuchałem dziś rano wiadomości. Z niesmakiem patrzyłem na zestawienie zdjęć martwego ciała irackiego dyktatora ze skręconym karkiem i tańczących z radości ludzi na ulicach Bagdadu i w Stanach.
Saddam Hussein został skazany za zgładzenie stu czterdziestu ośmiu Szyitów po nieudanej próbie zamachu na jego osobę w 1982 roku. Skazano go za czyn, o którym doskonale wiedziała administracja amerykańska, kiedy w 1984 roku Donald Rumsfeld w przyjaznych gestach witał się z Saddamem, wówczas sojusznikiem i kontrahentem Stanów Zjednoczonych.
Wiarygodność i niezależność procesu, w którym skazano Husseina, jest podważana przez międzynarodowe autorytety. Zbrodnia z 1982 roku była niezaprzeczalnie okropna, niemniej jednak stanowiła ona maleńki ułamek tego, co Saddamowi Husseinowi zarzucano i co prawdopodobnie miał na sumieniu. Niestety, ofiary innych jego przestępstw nie doczekają się zadośćuczynienia w sprawiedliwym wyroku niezależnego sądu, ponieważ Saddama stracono uznając go winnym za coś, co w porównaniu z ciężką artylerią oskarżeń wytaczaną przeciwko Husseinowi w chwili inwazji na Irak wydaje się być – jakkolwiek by to makabrycznie nie zabrzmiało – drobnostką. Skazano go, chociaż za miesiąc miał zostać wznowiony kolejny proces Saddama, wyczekiwany przez Kurdów, w którym Saddam oskarżony był o zgładzenie tysięcy ich rodaków.
Wybrano także przedziwny termin egzekucji, Eid al-Adha. Zdecydowano się zgładzić irackiego tyrana w jedno z największych świąt muzułmańskich, w dzień, w który sam Saddam tradycyjnie uwalniał więźniów i ułaskawiał skazańców. Taka niezręczność w wyborze terminu egzekucji może paradoksalnie kosztować Amerykanów utratę poparcia dla zmian w Iraku u części muzułmanów, którzy z samego faktu egzekucji się cieszą. Wymierzamy kolejny bezmyślny policzek islamowi, nie zważając na krótkowzroczność takiego postępowania. Zupełnie jak wtedy, gdy biskupowi Kordoby wydaje się bardziej ekumenicznym skłonienie miejscowych muzułmanów do wybudowania sobie kopii meczetu, niż pozwolenie im na jednorazowe modły w tej zajmowanej obecnie przez katolików świątyni.
Iran gratuluje Irakijczykom wspólnego zwycięstwa, Europa potępia barbarzyńską egzekucję, a prezydent USA nazywa ją kamieniem milowym na drodze do irackiej demokracji. Tymczasem z żywego symbolu Saddam dzisiaj właśnie zmienił się w symbol kto wie, czy nie o wiele groźniejszy, stał się męczennikiem, który na pewno znajdzie swoich wyznawców. Podczas gdy Szyici wiwatują, Kurdowie narzekają, że nie doczekali się wyroku w sprawie swoich ofiar reżimu, niektórzy Sunnici otwarcie kontestują wyrok sądu, a pielgrzymi w Mecce spodziewają się jedynie eskalacji przemocy. W Strefie Gazy i w reszcie świata arabskiego odzywają się głosy wzywające do żałoby. Sztampowe w takiej sytuacji słowa „spoczywaj w pokoju” w przypadku Saddama Husseina nabierają szczególnego znaczenia. Pokój z Tobą, a przede wszystkim pokój niech będzie między nami – żywymi.