Pan Wojciech Wierzejski wzruszył mnie dziś do łez na konferencji prasowej Ligi Polskich Rodzin poświęconej inicjatywie referendum w sprawie wycofania polskich wojsk z Iraku i Afganistanu. Odpowiadał na wszystkie pytania dziennikarzy i cały czas mówił na temat zupełnie nie związany z powodem zwołania konferencji. Mówił o tym, dlaczego wicepremier Roman Giertych, szef resortu edukacji, za pieniądze resortu zamieszcza w prasie regionalnej reklamę swojej osoby i swoich „osiągnięć”.
Pan Wojciech Wierzejski oznajmił, że skoro po roku funkcjonowania w ministerstwie prasa nie napisała ani jednego pozytywnego artykułu o działalności ministra, nikt się o nim pochlebnie nie wypowiadał, to dla zapewnienia pewnej równowagi minister musi wykupić płatną powierzchnię reklamową, na której będzie można przeczytać o nim coś dobrego.
Zdumiała mnie ta linia obrony, a jednocześnie zrobiło mi się tak jakoś żal mojego niemalże rówieśnika Ministra i postanowiłem o nim napisać jakieś pochlebstwo.
Otóż jestem niezmiernie wdzięczny Panu Ministrowi Romanowi Giertychowi za troskę, jaką okazuje ciężarnym uczennicom. Jeśli naprawdę zdarzają się przypadki rzucania takim dziewczynom kłód pod nogi i utrudniania im kończenia edukacji, najnowsza inicjatywa Pana Ministra jest jak najbardziej na miejscu – takim dziewczynom trzeba koniecznie udzielić wsparcia i miejmy nadzieję, że na zapowiedziach pomocy się nie skończy, a realizacja planów ministerialnej pomocy posunie się w krótkim czasie daleko bardziej niż program „Tani Podręcznik” czy tworzenie Narodowego Instytutu Wychowania.
Zapewniam jednocześnie, że ciężarne dziewczyny i matki zawsze traktujemy w naszej szkole z należytym szacunkiem i otaczamy opieką. Niektóre z nich korzystają z tego zresztą w sposób pozbawiony wszelkich skrupułów. Nie dalej jak w tym roku kalendarzowym zupełnie za darmo dałem oceny dopuszczające z angielskiego dwóm paniom, które nie raczyły mnie ani razu odwiedzić. Jeśli jakąś młodą matkę skrzywdziłem, to chyba tylko Monikę, której postawiłem z języka obcego w agrobiznesie dopuszczający, podczas gdy oczekiwała oceny dobrej. Proponowałem jej wykonanie w dowolnym terminie w ciągu całego semestru jednego maleńkiego projektu leksykalnego, ale jej zdaniem ocena dobra należała jej się – tutaj cytuję – za straszliwe męki porodu.
Z pewną dozą nieśmiałości chciałbym natomiast prosić Pana Ministra o zwrócenie uwagi nie tylko na ciężarne uczennice i matki, ale także na młodych ojców. Im również należy się szczególna opieka. Nasz ubiegłoroczny maturzysta, Marcin, często drzemał na lekcjach po całonocnych zmaganiach z płaczącym niemowlęciem. Gdyby udało się takim uczniom zapewnić w klasach jakieś tapczany czy kozetki, na pewno ułatwiłoby to im funkcjonowanie w szkole w takim zakresie czynności, jaki jest dla nich możliwy.
Opieką i czułością należałoby także otoczyć niemowlęta poczęte przez nasze uczennice. Problem wprawdzie jest ilościowo marginalny, ale można by się zastanowić nad uruchomieniem żłobków przy dużych zespołach szkół średnich, albo przynajmniej zorganizować jakieś dyżury w klasach i odciążyć nieco młodych rodziców w godzinach lekcyjnych angażując w opiekę nad dziećmi kolegów i koleżanki z klasy. Nawet jeśli moje pomysły nie należą do najszczęśliwszych, pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że w swoich planach pomocy ministerstwo nie zapomni o potrzebach tych właśnie maleńkich dzieci.
Uczniowie pytali mnie kiedyś, dlaczego w internacie nie można zamontować automatu z prezerwatywami. Udzieliłem im wtedy jakiejś wymijającej odpowiedzi powołując się na promowanie wstrzemięźliwości seksualnej i zwracając im uwagę na to, że średnia wieku mieszkańców internatu wcale nie wynosi lat dwadzieścia (po tyle mieli moi próbujący mnie wprawić w zakłopotanie rozmówcy), tylko znacznie, znacznie mniej. Gdyby zadali mi to pytanie teraz, miałbym jeszcze jeden argument. Po co ułatwiać dostęp do środków antykoncepcyjnych, skoro ciąża to stan błogosławiony w tak wielu aspektach, także szkolnym, a ciężarne uczennice otacza się tak troskliwą opieką?