Strona internetowa należąca do bojowników czeczeńskich opublikowała apel Islamskiego Emiratu Afganistanu skierowany do rządu i narodu polskiego, w którym Emirat ostrzega Polaków przed wysyłaniem kolejnego kontyngentu żołnierzy na niesłuszną wojnę o cudze interesy na poligonie, na którym od dziesiątków lat mocarstwa kosztem Afgańczyków rozgrywają swoje wielkie geopolityczne interesy. Oficjalny rzecznik Emiratu zwraca uwagę, że wszystkie zagraniczne wojska przebywające już w Afganistanie lub zamierzające przybyć do tego kraju uznawane są za agresorów, a każdy Afgańczyk uznaje za swój obowiązek prowadzenie przeciw nim świętej wojny.
Ten tysiąc polskich żołnierzy zadeklarował polski premier, jak się wydaje, z czystej wdzięczności za kilka minut spotkania z amerykańskim prezydentem, po powrocie premiera do kraju okazało się bowiem, że jego decyzja była zaskoczeniem nawet dla koalicjantów. Czyżby więc kilka minut rozmowy z Georgem Bushem miało dla Jarosława Kaczyńskiego większą wartość, niż życie tysiąca polskich żołnierzy i szczęście ich rodzin, a także bezpieczeństwo kurczącego się wprawdzie, ale nadal trzydziestoparomilionowego narodu?
Co ja bym zrobił, by spotkać się na kilka minut z amerykańskim prezydentem? Czy ja wiem? A po co mi grzecznościowa wymiana paru zdań z dyplomatycznego protokołu? Myślę, że szkoda by mi było czasu. Musiałoby mi się bardzo nudzić, a to mi się od dość dawna nie zdarza.
Film Jarhead (2005), opowiada o perypetiach żołnierzy wysłanych na Bliski Wschód w o wiele bardziej precyzyjnym celu, w obronie Kuwejtu przed inwazją iracką. W bardzo dobitny sposób pokazuje ten film, jak bezsensowna jest wojna i jak dotkliwą porażkę ponoszą w każdej wojnie wszyscy, a w szczególności zwycięzcy.
Nie wysłałbym na wojnę żadnego z moich absolwentów, chociaż wielu z nich to chłopy jak dęby i mają piąchy takie, że gdy podaję im dłoń na powitanie to czuję się, jakbym był krasnoludkiem. Większość z nich ma zupełnie inne ambicje i plany niż to, by zostać mięsem armatnim.
Nie chciałbym się spotkać z premierem. Pewnie to bardzo ciekawy człowiek, ale ten cały protokół dyplomatyczny, ochrona osobista i inne ceregiele uniemożliwiłyby cokolwiek poza pustą wymianą grzecznościowych formułek. Gdy pod pretekstem obywatelskiej lekcji obecny minister sprawiedliwości na spotkaniu w szkolnej świetlicy z moimi uczniami uprawiał polityczną kampanię na rzecz swojej partii, wykorzystałem czas przepadających mi dwóch lekcji na konserwację pracowni komputerowej. Też jakoś szkoda mi było czasu na słuchanie kogoś, kto wydaje mi się bardzo przewidywalny i monotematyczny, skoro mogłem skorzystać z okazji i zrobić coś pożytecznego. A teraz tak sobie myślę, jak to by było ciekawie, gdyby wybrano Nauczyciela Roku 2006, a on z braku czasu na spotkanie z Ministrem Edukacji i odebranie 20 tysięcy złotych odmówiłby przyjęcia nagrody.
Moim zdaniem są kompromisy, na które nie warto się godzić. Są rzeczy mające cenę nieadekwatną do ich wartości. Takich rzeczy nie warto kupować, w takie układy nie warto wchodzić.