W ciepłe słoneczne przedpołudnie idąc do szkoły z daleka widziałem u szczytu parku grupkę chłopców z technikum dosłownie pokładających się ze śmiechu. W połowie parku byłem już lekko ciekaw powodu ich wesołości, a gdy doszedłem na samą górę ciekawość wzięła we mnie górę, zatrzymałem się i spytałem, co się takiego stało.
Nie mogąc się powstrzymać od śmiechu i nie będąc w stanie wykrztusić słowa panowie pokazali mi w końcu palcami dyrektora naszej szkoły, który kilkadziesiąt metrów od nich, pomiędzy kopcem a szklarniami, z dmuchawą pod pachą dziarsko odkurzał drogę dojazdową do szkoły.
Zrozumiałem w tym momencie, że sprawa stała się dość delikatna i że może niekoniecznie dobrze zrobiłem, że się zatrzymałem i spytałem, z czego tak się śmieją. Ale z kamienną twarzą spytałem:
– No i co?
Część panów lekko oprzytomniała widząc moją opanowaną reakcję i zaczęła – nadal krztusząc się ze śmiechu – komentować ten jakże komiczny ich zdaniem widok. Dowiedziałem się, że oto się okazuje, że dyrektor może jednak robić coś konkretnego, a nie tylko sadzić smuty, że widać, że ma fach w ręku, że jest z niego jakiś pożytek przynajmniej, że coś potrafi.
Sytuacja robiła się dosyć niezręczna i bardzo się ucieszyłem, gdy jeden z panów, Grzegorz, podpierając się łopatą wstał nagle i całkiem poważnym tonem krzyknął do całej grupy:
– Ej, chłopy, zabieramy się do roboty, bo nam obiad wystygnie. Dyrektor, kurna, potrafi, a my nie?
Za moment cała grupa panów w ślad za Grzegorzem zaczęła machać łopatami, a ja spokojnie poszedłem dalej zadowolony, że nie musiałem się w ogóle odezwać. Myślałem sobie tylko z dużym uznaniem, że tego dnia szef dał tym panom naprawdę bardzo dobrą lekcję.