Piotr Peszko, mój wirtualny znajomy, entuzjasta nowych technologii w edukacji, stworzył swój pierwszy w życiu demotywator. Pokazuje on trzy przedmioty „zakazane” w szkole dla różnych pokoleń uczniów: kolorowy długopis, kalkulator i telefon komórkowy.
O komórkach w klasie pisałem już wielokrotnie. O związanej z ich używaniem przez uczniów paranoi ciała pedagogicznego, i o tym, jak bywają przydatne w dyscyplinowaniu nauczycieli, usprawniają komunikację i organizację pracy, a czasem po prostu tworzą miłą atmosferę.
Patrząc na demotywator Piotra pomyślałem sobie jednak ze smutkiem, że szkoła, ze swoim restrykcyjno – represyjnym stosunkiem do wszystkiego, co nowe i przydatne, w gruncie rzeczy zaprzecza wartościom, które powinna promować, i przekreśla sens własnego istnienia. Taka szkoła, zamiast pomagać w uczeniu, właściwie przeszkadza. A bywa, że matołowatością realizowanych projektów, do udziału w których zmusza swych podopiecznych, sama się demaskuje, niczym na znanym i powszechnie dostępnym w internecie zdjęciu, które zamieszczam poniżej. Kto mógł wymyślić gazetkę o oszczędzaniu papieru, w której tegoż papieru tyle zmarnowano?
Z pewną ulgą odnotowałem niedawno, że znajdujący się w pobliżu Placu Matejki sklep papierniczy pozbywa się ze swoich magazynów zeszytów. Faktycznie, nie są one już tak przydatne w szkole, jak były kiedyś, i w wielu sytuacjach można się bez nich obyć.
Zobaczymy: albo szkoła będzie korzystać w celach dydaktycznych z tego, co ma zastosowanie w realnym życiu, albo trzeba będzie poważnie się zastanowić, czy nie ma racji uczeń, który mówi: „Nauczycielu, nie przeszkadzaj mi, kiedy rozmawiam na lekcji„. Marzy mi się szkoła, która wyprzedza rzeczywistość, ale – znając realia – byłoby już niezłym sukcesem, gdyby udało jej się chociaż za nią nadążać.