Barbarzyńskie w moim odczuciu zwyczaje podczas katolickich obrządków na południowych rubieżach diecezji kieleckiej uderzyły mnie po raz pierwszy, gdy na pogrzebie przyjaciela zbierający na ofiarę kościelny podszedł z tacą nawet do zgromadzonej przy samej trumnie najbliższej rodziny zmarłego. W niedługim odstępie czasu przeżylem kolejny szok, gdy w czasie radośniejszej wprawdzie uroczystości, bo na ślubie, ale w równie niestosowny moim zdaniem sposób, wyciągnął rękę z tacą do samych państwa młodych i do świadków. Wyglądało to nawet trochę komicznie, gdy panowie podawali paniom pieniądze do wrzucenia na ofiarę, gdyż te – w uroczystych sukniach i z ozdobnymi torebkami – nie miały gdzie trzymać gotówki.
Niedawno z kolei wróciłem do domu z pogrzebu z … wizytówką zakładu pogrzebowego. Pod koniec uroczystości, gdy jeszcze nad trumną zmarłego trwały przemówienia i nie wpuszczono jej do grobu, pracownicy zakładu, chodząc między zgromadzonymi w tej i sąsiedniej kwaterze ludźmi, zaczęli rozdawać eleganckie blankieciki, na których pogrubioną i rozstrzeloną czcionką umieszczono informację, jaka firma obsługiwała pogrzeb, gdzie się znajduje, jakie ma numery telefonów oraz że są one czynne całą dobę.
Fakt rozdawania wizytówek na pogrzebie ma rzekomo usprawiedliwiać to, że są one swego rodzaju pamiątką i rodzajem modlitwy za zmarłego. Faktycznie, znajduje się tam także imię i nazwisko zmarłego, informacja o dacie śmierci i miejscu pochówku, a także kilka linijek modlitwy wyrażającej oddanie duszy w ręce Pana. Na odwrocie jest po prostu obrazek przedstawiający Jezusa modlącego się w Ogrodzie Oliwnym.
Mam problem z taką wizytówką. Z jednej strony, szacunek do zmarłego i do uczuć osób wierzących nie pozwalają jej wyrzucić. Z drugiej, czuję niesmak albo wręcz odrazę na myśl o tym, że ktoś wykorzystuje intymną uroczystość pożegnania zmarłego do rozdawania uczestnikom tej uroczystości swoich – było nie było – ulotek reklamowych.
Co kraj, to obyczaj. Może komuś takie obrazki z pogrzebów wydają się rzeczywiście elegancką i refleksyjną pamiątką. Dla mnie to marketingowy szantaż, polegający na wciśnięciu komuś reklamówki, której nie sposób zniszczyć czy wyrzucić. Moją postanowiłem odesłać do zakładu. Niech oni się martwią, co zrobić ze świętym obrazkiem, którego nie da się już wykorzystać na kolejnym pogrzebie.