W filmie What’s Eating Gilbert Grape główny bohater, nastolatek i rówieśnik moich uczniów robi za ojca całej rodzinie. A na jego głowie i walący się dom, i nie wychodząca z domu, ważąca trzysta kilogramów matka, i upośledzony Arnie, którego osiemnaste urodziny już wkrótce, chociaż gdy był dzieckiem, lekarze nie dawali mu szans na to, że dożyje lat dziesięciu.
Patrzę na tych moich uczniów i chwilami wydają mi się jak Arnie, niewinni i nieskalani mądrością. Albo są takimi Gilbertami, którzy mieszkają gdzieś przy drodze, którą wszyscy przejeżdżają, a nikt się nie zatrzymuje. I którzy mogą czasem tylko pomyśleć przez chwilę o tym, co mogłoby zainspirować ich do marzeń, ale nic więcej. Trzymają ich przy ziemi ta trzystukilowa matka, ten Arnie, ten zapadający się fundament.
Na filmie jest ogólnie wesoło. Ale nie wszyscy śmieją się z matki Gilberta czy Arniego. Gdy część ludzi tarza się ze śmiechu, Łukasz i Leszek siedzą zachowując powagę, a jeden z nich jest wyraźnie wzruszony. Wiele jest rzeczy, których się nie wie o swoich uczniach. Niejeden jest krzyż, który oni muszą dźwigać, a którego ja, dwukrotnie od nich starszy, nie byłbym sobie w stanie wyobrazić.
Ktoś mi niedawno zarzucił, że w moim blogu nabijam się z moich uczniów, traktuję ich jak małpy w klatce i robię z nich pośmiewisko. Zdziwiło mnie to.
Moi uczniowie są bardziej różnorodni, niż wszystkie zwierzęta w ogrodzie zoologicznym razem wzięte. Jedni, jak Mateusz, który wygrał w lotto, mogliby kupić mnie i całą moją rodzinę i nawet nie odczuliby specjalnie, że ubyło im gotówki. Inni, jak Edward, w sezonie zamiast do szkoły chodzą sprzedawać grzyby przy trasie. Jedni, jak Krzysztof, potrafią czasem powiedzieć coś takiego, że myślę o tym parę dni i nie do końca jestem pewien, czy rozumiem. Inni, jak Darek, dowiadują się od kolegów, że skończyły się ferie i trzeba już chodzić do szkoły, bo sami nie potrafią się doliczyć, kiedy miną te szczęśliwe dwa tygodnie. Wielu moich uczniów i uczennic ma ode mnie bogatsze życie erotyczne. Wielu moich byłych uczniów jest lepszymi ojcami niż ja. Wielu ma lepiej płatną pracę. Niektórzy nie mają zębów, niektórzy trochę siedzieli w więzieniu, niektórych rodzina tak się wstydzi, że zmieniła nazwisko.
Ale w gruncie rzeczy to oni właśnie nadają sens mojemu niespecjalnie mądremu życiu. I nie wyobrażam sobie, żebym robił z nich pośmiewisko. Jak Gilbert Grape, który przyłożył w pysk swojemu bratu Arniemu, ja też czasami mam ochotę co niektórym przyłożyć. Ale jeśli spalę kiedyś ten dom i trzeba będzie ich ze sobą zabrać, zabiorę.