Dotyk

Wstydzimy się dotykać.
Nauczeni jesteśmy jakoś nie okazywać czułości, krępujemy się bliskością, boimy się przytulić. My – Polacy – szczególnie jakoś.
Ale przychodzą takie momenty, kiedy się tego żałuje. Drugi raz popełniłem już ten błąd, że nie wziąłem za rękę, nie przytuliłem, nie poklepałem nawet, osoby umierającej. Nie ze strachu przed śmiercią, ale ze zwykłej nieszczerości. Bałem się okazać tej osobie ciepło, by nie odebrała tego jako symptomu zbliżającej się śmierci. Wolałem grać twardziela, który jest głęboko przekonany, że wszystko dobrze się skończy. Na dwie godziny przed śmiercią patrzyła na mnie przerażonymi oczami, a ja uśmiechnąłem się, mrugnąłem, i świadomie nie wziąłem za rękę, co pewnie normalnie bym zrobił. Wydawało mi się, że jeśli wezmę, to tak jakbym dał do zrozumienia, że umrze i się z nią żegnam.
Po czym faktycznie umarła.
I teraz zostaje ten wstyd, że próbując pokazywać twardziela okazałem się tchórzem. Strugałem dobrą minę do złej gry. Nie pożegnałem się jak należy.
Kilka lat temu, gdy zmarł mój przyjaciel, nie mogłem się powstrzymać od dotykania go. Wielokrotnie ścisnąłem jego dłoń, gdy leżał już w trumnie. Czułem, że muszę to zrobić, nie umiałem tego uzasadnić, ale było mi to niesamowicie potrzebne. O ile jednak ja byłem tego pożegnania świadom, dla niego było już o wiele za późno, a w każdym razie ta dłoń, którą ściskałem, była pusta. Nie było go w niej już czuć.
Myślę, że umierający człowiek zasługuje na to, by otrzymać tę odrobinę czułości. A jeśli nawet miałoby to zdradzać, że żegnamy się z nim, że odchodzi, też warto. Ktoś, kto odchodzi, zasługuje także na szczerość. Taka czuła szczerość nie rani, nie boli. To najpiękniejsze pożegnanie, jakie możemy sobie sprawić. To tak, jakby życzyć temu, kto odchodzi, udanej i szczęśliwej drogi do pięknego celu. W końcu wszyscy się kiedyś udamy w tym samym kierunku.