Gdy chodziłem do liceum, telekomunikacja była w naszym kraju w powijakach. Nieliczne osoby w rodzinie i wśród znajomych miały telefon, numery były pięciocyfrowe (w Częstochowie przynajmniej). By zadzwonić do niektórych miast, można było próbować numer kierunkowy, ale automatyczne połączenia międzymiastowe rzadko się udawały, a do niektórych dużych i wcale nie tak odległych miast w ogóle nie było kierunkowego. Rozmowę do Krakowa trzeba było zamawiać na centrali, a na połączenie czekało się czasem kilka godzin. Połączenie było kiepskiej jakości, czasami można było posłuchać kilku innych rozmów równocześnie prowadzonych na tej linii, a jeśli się miało coś do ząłatwienia, warto było szybko przejść do konkretów, bo połączenie mogło się w każdej chwili zerwać.
Z innej zupełnie beczki: gdy chodziłem do liceum, moi nauczyciele wydawali mi się niesamowicie niedostępnymi autorytetami. Pamiętam do dziś, z jakimi nerwami poszedłem się o coś zapytać do dyrektorki, jaką tremę odczuwałem wchodzac do gabinetu, i jak nie śmiałem przerwać jej rozmowy z sekretarką. Jeden z moich najznakomitszych nauczycieli, profesor Hieronim Zyguła, matematyk, podczas lekcji palił papierosy, jednego za drugim. Popiół strzepywał chodząc pomiędzy ławkami: przez okno, do kwiatka, na posadzkę, a czasami gdzies na nasze zeszyty czy ubrania niechcący mu coś upadło. Nie przyszło mi wtedy w ogóle do głowy, że mógłbym mu mieć za złe palenie tych jego Caro w klasie, tu nawet nie chodzi o to, że się go bałem, ale jako nauczyciel wydawał mi się mieć prawa bezgraniczne, zupełnie nieporównywalne z moimi, nie do zakwestionowania.
Parę tygodni temu, tuż po dzwonku na lekcję jestem jeszcze w serwerowni i nie dotarłem do pracowni na zajęcia z panami z technikum mechanizacji. Dzwoni mi telefon komórkowy, odbieram:
– Profesorze, gdzie mamy, co?
– W 27.
– No to gdzie profesor jest? Bo my tu czekamy już!
Koledzy będący świadkami rozmowy pośmiali się chwilę, ale potem naszła nas chwila refleksji. Refleksji nie tylko o postępach w telekomunikacji. Oczywiście tylko chwila, bo potem popędziłem już szerzyć tą marną filologiczną wiedzę moich panów mechanizatorów.