Mój plan zajęć i rozkład domowych obowiązków doprowadziły do tego, że od pewnego czasu, co wtorek, przechodzę koło szkoły z psem, a ściślej suką, podczas gdy trzecia klasa technikum ma matematykę. Lekcje są z pewnością bardzo ciekawe, ale panowie z okien pracowni zawsze zauważają, gdy przechodzimy, i reagują bardzo spontanicznie i żywiołowo. Podnoszą się, machają rękami, wykonują gesty zachęcające nas do zwiększenia tempa naszego spaceru… Nauczyłem się już, że przechodząc muszę popatrzeć w ich stronę i odmachnąć, inaczej podnoszą taki raban, by zwrócić na siebie uwagę, że na miejscu koleżanki matematyczki chyba bym się zdenerwował.
Zastanawiałem się nad tym, skąd sympatia uczniów do Zuzi i przypomniało mi się, że młodzież w szkole średniej i owczarki niemieckie, które mieliśmy w domu, zawsze wydawały mi się mieć ze sobą coś wspólnego. Ilekroć ktoś pytał o kłopoty z psem, dziwiłem się, jak można mieć tego rodzaju kłopoty, skoro pies – w moim odczuciu z definicji – jest grzeczny i posłuszny niczym uczniowie, z którymi mam kontakt w szkole. Gdy ktoś się pytał o kłopoty z młodzieżą, dziwiłem się, jak można mieć kłopoty z ludźmi, którzy – niczym pies – szczerze cię kochają albo szczerze nienawidzą i – jeśli tylko traktujesz ich należycie – będą ci jeść z ręki, a jeśli będziesz dla nich hyclem, gotowi cię pogryźć. I doszedłem do wniosku, że ta sympatia bierze się z wzajemnego podobieństwa charakterów.
Może się ktoś oburzyć, że porównuję osiemnastoletnich dryblasów do owczarka niemieckiego. Kocham jednak i szanuję tych panów i moją sukę w jednakowym stopniu. Miłością szczerą i pozbawioną podtekstów, taką, jaką pies potrafi kochać człowieka. Co więcej, stopniowo sie do nich upodabniam. Zdaniem Irka, odkąd po ciemku chodzę z psem po parku w bluzie z kapturem na głowie, w dodatku specyficznym rozbujanym krokiem, stałem się dresem i budzę respekt zupełnie taki, jaki u mnie budzą Krystian, Damian czy Adrian z trzeciej klasy.