W grupach, w których się lepiej znamy, zwykle nie dochodzi już w ogóle do zadania takiego pytania – każdy robi to, co w danym momencie uważa za ważniejsze i za stosowne, nikt nie zawraca głowy. Ale w tej grupie jest kilku panów, którzy znaleźli się między nami w tym semestrze i to dopiero nasze drugie wspólne spotkanie, więc jeden z nich – poczuwszy w kieszeni wibrującą komórkę – pyta:
– Przepraszam, czy mogę wyjść szybko i odebrać telefon?
Wzrok studenta spoczywa na mnie, więc domyślam się, że pytanie jest skierowane do mnie, zatem spokojnie – jak zawsze w takiej sytuacji – odpowiadam, że nie mam pojęcia, bo to nie mój telefon. Student, zdezorientowany, nie rozumie mojej odpowiedzi i – nie wiedząc, co począć – zaczyna nerwowo i pospiesznie się tłumaczyć:
– Ale muszę szybko odebrać, bo to kolega i on właśnie dochodzi…
Mina reszty grupy świadczy dobitnie o tym, że nie tylko mnie to tłumaczenie wydaje się nie tyle pokrętne, co niejednoznaczne. Kolega pewnie nas szuka i nie wie, gdzie jesteśmy, ale my wszyscy wyobrażamy sobie coś zupełnie innego.
Gdy po chwili student wchodzi do sali wraz z kolegą, głośne komentarze, że „szybko doszedł”, tylko nowo przybyłemu nie wydają się śmieszne i puszcza je mimo uszu. Rozpromieniony i zadowolony, zapewne ze znalezienia sali, w której odbywają się zajęcia, zaczyna się z wszystkimi witać, podając im rękę i przyjmując od wszystkich gratulacje, że „tak szybko doszedł”. Przechodząc koło mnie, przed podaniem mi ręki waha się przez chwilę i pyta głośno:
– A z Panem też mogę?
Grupa pęka ze śmiechu i ostrzega mnie, żebym nie odbierał wieczorem telefonu. To jeden z takich momentów, które po latach pamięta się ze studiów lepiej, niż połowę wykładów. Niestety.