Kampania wyborcza to okazja równie dobra, jak każda inna, by odświeżać dyskusje o sprawach w gruncie rzeczy błahych, nieistotnych, albo wręcz wyimaginowanych. Jedną z takich dyskusji jest odwieczny problem rzekomego upadku języka i zagrożenia moralności publicznej przez przeklinających rodaków. Padają komiczne argumenty, jakoby język polski był bardziej zagrożony zbrodnią wulgarności niż inne języki, jakoby potop „brzydkich” słów nie zalewał innych języków, albo jakoby dorośli mężczyźni nie potrafili swym dorastającym synom wyjaśnić, czym się zajmuje prostytutka.
Tymczasem dbałość o język, jaką można dostrzec na blogu „Ratujmy kurwę” zdaje mi się być większa i bardziej szczera, niż transparent „Nie damy krzywdzić nasze dzieci”, którym wymachiwał ktoś podczas demonstracji w obronie polskich szkół na Litwie. W końcu blog ten propaguje polską literaturę, np. Stachurę, albo perełki translacji, takie jak znakomite „Urwał nać” genialnego Piotra Cholewy. A jak ktoś ma uczyć litewskie dzieci niepoprawnej odmiany przez przypadki, to może rzeczywiście lepiej, by uczyły się po litewsku.
Środki wyrazu nie są oczywiście bez znaczenia, ale warto chyba pamiętać o tym, by język wyrażał jakąś treść. Słowa zmieniają znaczenie i to, co kiedyś było wulgarne, dziś bywa całkowicie neutralne (np. „kobieta”), a słowa niegdyś łagodne i pełne szacunku powoli stają się niestosowne i nabierają oznak wulgarności (chociażby „panna”, „panienka”).
Gdy czytam wywiad z Adamem Darskim, „Nergalem”, o jego zmaganiach ze śmiertelną chorobą, o wizji świata, małżeństwa i społeczeństwa, widzę w nim więcej wrażliwości i intelektu, niż słuchając księży i biskupów, którzy – oburzeni udziałem lidera zespołu Behemoth w programie telewizji publicznej – w imię prawa, sprawiedliwości, Pana Jezusa i innych wzniosłych, aczkolwiek w ich ustach dość pustych ideałów, nawołują do nienawiści, bojkotowania i izolacji.
I dlatego wydaje mi się, że nie wystarczy wyposażyć się w obszerny zasób słów pięknych i szlachetnych, tępiąc ze swojego języka to, co akurat uważane jest za wulgarne. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia.
Duża partia startująca w tegorocznych wyborach prowadzi obecnie kampanię, w której chwali się pięknymi, seksownymi, młodymi kobietami na swoich listach. Jedna z nich została kilka dni temu zmiażdżona w studiu telewizyjnym przez dociekliwego dziennikarza. Pokazał jasno, że nie ma ona zdania w żadnej sprawie, na niczym się nie zna, ma tylko piękne uzębienie i kilka innych, równie namacalnych atrybutów.
Zdumiało mnie to. Dziewczyny moich synków są takie mądre, energiczne, dynamiczne, przesiąknięte indywidualizmem, siarczyste. Każda kolejna, którą poznaję, wywiera na mnie niezatarte wrażenie. Jak to możliwe, że zwykły dwudziestolatek spod Krakowa bez trudu znajduje sobie kobietę, która jest i piękna, i mądra, a wielka ogólnopolska partia z ambicjami do rządzenia krajem umieszcza na listach panie, które dobrze prezentują się jedynie na plakatach i billboardach?