Pojęcia elementarne

Praca w szkole średniej czy na uczelni to jednak wielkie szczęście. Zmroziło mnie, gdy zobaczyłem takie ogłoszenie na sklepiku szkolnym i wyobraziłem sobie, przez co muszą przechodzić nauczyciele w szkole podstawowej.


Idzie sierpień

Wakacje w pełni, ale nie wszyscy mogą się nimi radować w ten sam sposób. A w każdym razie nie powinni. 
Ponieważ za rogiem, tuż tuż, czai się sierpień, pora sobie przypomnieć, że na niektórych z nas czeka pod koniec miesiąca egzamin, a na niektórych nawet dwa. Najwyższa pora zabrać się do roboty, bo inaczej skończyć się może sztuką ludową podobną do tej na ilustracji.
Nawiasem mówiąc, najwyższa to również pora, bym i ja wziął się za siebie i ułożył dwa egzaminy…


Dżungla

Wydaje mi się, że nader często szkoła jest niczym ten betonowy chodnik, a młodzież niczym to maleńkie drzewko, ktore próbuje wyrosnąć w centrum Nowej Huty. Ten klon pewnie nie przetrwa, ktoś prędzej czy później zadepcze go albo wydłupie spomiędzy płytek.
Na szczęście szkoła, jako instytucja, nigdy nie była i nie będzie na tyle silna, by w myśl takich czy innych modnych trendów politycznych czy światopoglądowych stłamsić prawdziwy rozwój. W dzisiejszych czasach szkoła w ogóle odgrywa coraz bardziej marginalną rolę w poznawaniu i uczeniu się. Na szczęście. 
Warto by było, żeby do wszystkich nauczycieli dotarło, że w nowoczesnym świecie szkoła stanowi tylko uzupełnienie ogólnodostępnych narzędzi edukacyjnych i źródeł wiedzy, a nauczyciel pełni w niej funkcje służebne.


Prasówka wybiórcza

W niektórych krakowskich szkołach, w tym w jednym z elitarnych ogólniaków, w ramach przedmiotu wiedza o społeczeństwie uczniowie wykonują tak zwane „prasówki”. Wycina się z gazet wybrane artykuły i wkleja do specjalnego, podlegającego ocenie zeszytu dużego formatu. 
Dawno nie czytałem prasy inaczej niż na czytniku albo na monitorze. Ta archaiczna moim zdaniem w swojej formie praca domowa, poza masowym marnowaniem papieru i kleju, ma zapewne na celu upewnienie się, by dziatwa – zamiast trwonić kieszonkowe na papierosy, alkohol, bilety do kina czy inne bezeceństwa – wspierała polskie media i narodową prasę. Nie przypadkowo używam tutaj słowa „narodową”, bo w tych kilku szkołach, o których wiem, w trosce o zdrowy kręgosłup moralny dzieciaków głupich, pustych i bezwolnych, podano im listę tytułów prasowych, z których można korzystać, a lista ta wydaje się, delikatnie mówiąc, mocno ograniczona ideologicznie. Bezczelna uczennica, która użyła do swojej prasówki artykułu z „Gazety Wyborczej”, wywołała niedawno skandal na całą szkołę.
Podziwiam nauczycieli WOS w tych szkołach. Chodzą z oczami tak mocno zamkniętymi, że wydaje im się, że uczą młodzież bezrozumną, nie mającą dostępu do internetu, telewizji kablowej, nie potrafiącą dokonywać wyboru, krytycznie myśleć. Wydaje im się, że mają do czynienia z pozbawionymi woli androidami, które można – wedle własnego uznania – zaprogramować. Sądzą, że uczniowie prosto ze szkoły idą do domu i przez całe popołudnie i wieczór kontemplują słowa i poglądy swoich cudownych nauczycieli o niepodważalnym autorytecie.
Podziwiam nauczycieli WOS w tych szkołach. Gdybym ja chodził z tak mocno zaciśniętymi oczami, dawno połamałbym sobie wszystkie kończyny i miałbym pełno siniaków. A oni sobie jakoś radzą.

Pusto nie pusto

Kolejna uroczystość za nami, świadectwa rozdane. Moi wychowankowie drugoklasiści przyzwyczaili się już chyba do tego, że nie uważam się za osobę godną wręczania im świadectw i w zupełnie naturalny sposób przyjęli fakt, iż świadectwa otrzymują z rąk starszych kolegów, zasłużonych absolwentów, tym razem Piotra i Roberta, chociaż Michał, który wręczał im świadectwa w ubiegłym roku, też – odrobinę spóźniony – dojechał na uroczystość. Uroczystość w tym roku odbyła się na tarasie przed świetlicą internatu i była połączona z urodzinowym grillem na cześć Adriana, z okazji jego urodzin.
Moi drugoklasiści wiedzą już też, że na zakończenie roku szkolnego, jak i z każdej innej okazji, nie należy wprawiać mnie w zakłopotanie i przynosić mi kwiatków ani żadnych innych prezentów. Jestem więc z nich dumny, że nie wygłupili się i niczego mi nie przynieśli, tym bardziej, że wysłuchiwanie przy grillu kłótni o to, że ktoś tam nie przyniósł na kwiatki dla innych nauczycieli, albo że ktoś tam za niego założył, albo że komuś będzie potrącone we wrześniu przy jakiejś kolejnej składce, utwierdza mnie w przekonaniu, że podjęta przed laty decyzja, by nie przyjmować żadnych kwiatków od uczniów, była słuszna. Nikt z I B, II A, z trzecich klas technikum ani spośród maturzystów, którym rozdawałem dzisiaj świadectwa maturalne, nie przyniósł mi żadnych kwiatków. Tylko klasa II B, z którą miałem niewielki i krótkotrwały kontakt, była niewtajemniczona i próbowała mi coś wręczyć, ale – mam nadzieję – ze zrozumieniem przyjęła moją odmowę.
Tyle jeśli chodzi o kwiatki. Ale jest też tradycja obdarowywania w dniu zakończenia roku szkolnego uczniów. Ci, którzy mają świadectwo z czerwonym paskiem, laureaci konkursów i olimpiad, społecznicy i inni szczególnie zasłużeni, dostają książki zakupione z pieniędzy, które – faktycznie – wpłacili na komitet rodzicielski ich rodzice. Długo myślałem, komu wręczyć te trzy nagrody książkowe, które odebrałem dla moich drugoklasistów. Karol, który ma najlepszą średnią ocen w jednym zawodzie, i Dawid, o najwyższej średniej w drugim z zawodów i w całej klasie w ogóle (klasa składa się z dwóch grup uczniów, w dwóch różnych zawodach), stanowili dość łatwy wybór. Trzecią nagrodę mogłem dać Klaudii, która jest przewodniczącą Rady Młodzieży, Przemkowi lub Pawłowi, którzy mają wzorową frekwencję, wielu innym osobom, dla każdej znalazłby się jakiś powód. Ostatecznie postanowiłem nagrodzić Tomka.
Tomek jest jedynym uczniem w mojej klasie, który ma ocenę niedostateczną na koniec roku i egzamin poprawkowy w sierpniu. Ale nie jest najgorszym uczniem. Jest trzech innych, którzy mają gorszą średnią ocen od niego. Poza tym, Tomek jest jednym z trojga uczniów o najlepszej frekwencji, a przecież w ubiegłym roku była przeciwko niemu wszczęta procedura skreślania z listy uczniów w związku z wagarowaniem. Myślę, że Tomek obrał bardzo słuszny kierunek i mam nadzieję, że w trzeciej klasie będzie miał jeszcze większe osiągnięcia i będzie jeszcze bardziej inspirował wszystkich do zmian na lepsze. Trzymam za niego kciuki na poprawkowym egzaminie z matematyki w sierpniu.
Kilka dni temu, na skraju lasu, zauważyłem rój widoczny na zdjęciu. Dzisiaj, w tym samym miejscu, są już tylko puste gałązki. Trochę to przypomina szkołę. Dziś jeszcze pełna ludzi, w przyszłym tygodniu będzie pusta, chociaż – dla nauczycieli – to jeszcze nie koniec pracy. Będą jeszcze zebrania, konferencje, nabór do klas pierwszych, ocenianie egzaminów zawodowych w technikum do połowy lipca.
Udanych wakacji i uważajcie na siebie. Niech się od Was zaroi za kilka tygodni. Oby we wrześniu nikogo nie zabrakło.

Dzień Mechanika

No wiadomo, zapomniałem. Ja nawet o imieninach mojej suki Zuzi przypomniałem sobie dopiero wtedy, gdy zaczęły mnie rano budzić przesyłane na moją komórkę SMS-y z życzeniami. Na starość, jak się już jest dziadkiem, to człowiekowi ciężko to wszystko ogarnąć i nad wszystkim zapanować. Język się plącze w ustach, a myśli w głowie, lecz moje karygodne zaniedbanie nie zmienia faktu, że spóźnione życzenia są równie szczere i z głębi serca, jak byłyby, gdyby dotarły na czas. Mojemu Ojcu, Synkom, setkom uczniów i studentów, wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Mechanika 2012!

Urodzinowe sprzątanie

Mówi się, że z roku na rok młodzież coraz gorsza, coraz bardziej egoistyczna, mniej skłonna do spontanicznych akcji i dobroduszności. A tu proszę, panowie z I B nie chcą pozwolić, by ich kolega z klasy obchodził urodziny w szkole, wokół której walają się śmieci, więc posprzątają. Takie ogłoszenia zawisły dzisiaj na wszystkich korytarzach.

Kluczowy wyraz

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze, mówi znane nam wszystkim aż nadto dobrze przysłowie. Wszystko obraca się wokół finansów. Wyraz „pieniądze” jest też – niestety – bardzo często kluczowym wyrazem do przekazania informacji w poleceniu na egzaminie – gimnazjalnym, maturalnym i każdym innym, w którym zdający muszą napisać po angielsku jakiś tekst. Na każdym etapie kształcenia nauczyciel przez kilka lat walczy z uczniami, by pisownia „money” nie myliła im się z „many” i tydzień w tydzień poświęca przynajmniej trzy minuty w każdej klasie na uwypuklanie tego problemu. A potem wchodzi podczas egzaminu do pracowni rachunkowości i widzi na ścianie coś takiego, i traci wszelką motywację do dalszej walki z wiatrakami. Ewentualnie, po chwili zastanowienia, zaczyna myśleć o zemście poprzez czytanie z uczniami angielskich tekstów udowadniających, że Ziemia jest płaska, liczby ujemne mają pierwiastki kwadratowe, a stolicą Hiszpanii jest Paryż.

Pomysł na czerwcową lekcję

Dwie trzecie klasy technikum odchodzą mi na praktyki zawodowe. To najlepsze dwie klasy, jakie dotąd miałem ucząc w technikum, więc będzie mi bez nich trochę smutno, bo nie będę z kim miał pogadać po angielsku, ale do września wytrzymam, a zresztą spotykam się z nimi sporadycznie, gdy przyjeżdżają na kursy spawania, wózki widłowe, albo na fejsowym czacie.
Jedną z tych klas udało mi się jeszcze podczas tych ostatnich przed końcem zajęć dydaktycznych lekcji zaangażować w dyskusję nad tekstem piosenki, druga niestety już nie przyszła, więc nie do końca wiem, co mieliby do powiedzenia o przyjaźni, zaufaniu, samotności i imprezowaniu Krystian, Sławek, Piotrek i paru innych. Mogę się wprawdzie domyślać, ale to nie to samo.
Ale jeśli macie klasy, z którymi można sobie porozmawiać w języku angielskim, serdecznie polecam poniższą piosenkę. Oni ją wszyscy znają, ale mało kto zastanawiał się nad słowami. Ba, mało kto zwracał na nie uwagę. A słowa są o czymś, co jest im dobrze znane, co stanowi – w gruncie rzeczy – esencję życia dla większości z nas. Są o tym, czego większość z moich uczniów – gdzieś między Trzyciążem, Wielgusem i Izdebnikiem, z Krakowem pośrodku, doświadcza co weekend. I podczas tych czerwcowych lekcji cóż może być bardziej naturalne, niż porozmawianie sobie o czymś, co nie pochodzi z podręcznika, nie wiąże się z wykładem z gramatyki, a jednocześnie obfituje w idiomy, którymi można się popisać przed egzaminatorem podczas egzaminu maturalnego? Jednego nie rozumiem, jak takie błyskotliwe chłopaki, doszukujący się tylu ukrytych znaczeń w takim tekście, mogą się bać matury ustnej z polskiego?
Zachęćcie swoich uczniów do interpretacji słów tej piosenki. To naprawdę bardzo satysfakcjonujące doświadczenie, usłyszeć z ust Marcina, który dwa lata temu nie potrafił sklecić kilku słów po angielsku, że „this guy seems to have some issues with himself”. To była dla mnie jedna z najprzyjemniejszych lekcji w trzeciej mechanika w tym roku. Luźna rozmowa o tekście tej piosenki i opowiadanie o ich doświadczeniach i ideałach.

Domowa kuchnia

Od ubiegłego tygodnia pytam na ustnej maturze z angielskiego i mam wrażenie, że muszę – nim będzie za późno – podzielić się pewną cenną wskazówką dla tegorocznych maturzystów, tym bardziej, że moja elitarna dziewięcioosobowa grupa chłopaków idzie na ustny angielski jutro.
Doceniać domową kuchnię swojej mamy na pewno warto. Jest zdrowsza niż stołowanie się w barach szybkiej obsługi albo jadanie mrożonek podgrzanych w mikrofalówce. I argument ten starał się powiedzieć co drugi maturzysta, jakiego w tym roku pytałem na ustnym egzaminie. Ale „I like cooking my mum” naprawdę nie oznacza tego, co im się wydawało, że oznacza, i budzi – za pierwszym razem – uśmiech na twarzy egzaminatorów. A gdy słyszą po raz trzydziesty w danym tygodniu, że ktoś lubi ugotować sobie członków rodziny lub przyjaciół, uśmiech ustępuje miejsca zażenowaniu i współczuciu, nie wiedzieć tylko komu się współczuje bardziej – gotowanym przez maturzystę ludziom czy jemu samemu.
„I like my mum’s cooking. It is very tasty and good for you.” I o tym – Rafał, Mateusz, Adrian i inni – pamiętajcie jutro po południu.