Za Tomkiem Łysakowskim zrobiłem sobie test preferencji wyborczych. Moje wyniki wyszły mniej zaskakujące, niż Tomka.
Warto sobie zrobić, jeśli ktoś nie jest przekonany, na kogo ma zagłosować.
Tag: Polska
Podniebna majówka
Bywa, że Ziemia z góry wydaje się bardzo podobna do wielkich gazowych planet w rodzaju Jowisza czy Saturna, tyle tylko, że kolorystyka inna. Patrząc na te kłęby chmur dość trudno sobie wyobrazić, że tam pod nimi są jakieś miasta, jacyś ludzie, jakieś życie w ogóle.
A któż by przypuszczał, że pod tymi chmurami, na jednym kontynencie, kilkadziesiąt tysięcy ludzi idzie w pochodzie pierwszomajowym w Paryżu, a w Krakowie taki pochód w ogóle się nie odbywa. W Paryżu kilka równoległych demonstracji, a w Polsce nieliczne grupki – przeważnie starszych osób – skromnie obchodzą to samo święto narażając się na ośmieszanie przez zakłócających obchody nacjonalistów. W Paryżu – ciesząc się z majowego święta – wielokulturowe tłumy mieszkańców i turystów korzystają z pogody, spacerują, siedzą w kawiarniach i chodzą po sklepach, a w Krakowie – choć weekend majowy jest tu o jeden dzień dłuższy – pusto i głucho, bo ze względów religijnych uznano za celowe zamknąć wszystkie sklepy i lokale, nawet McDonalda. W Paryżu na Montmartre rzesza wiernych żarliwie modli się przy relikwiach świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, chociaż pięć minut spacerem od bazyliki Sacré Coeur tętni życiem zagłębie marketów erotycznych i kin porno wokół Moulin Rouge. W tym samym czasie rada miasta Częstochowy odrzuca kolejną ofertę inwestora, który chce otworzyć w mieście kasyno, bo ich zdaniem nie będzie ono mogło współżyć z klasztorem na Jasnej Górze, nawet jeśli będzie na drugim końcu miasta. Tym samym jednym głosowaniem radni odrzucają z pogardą pół miliona złotych, jakie jednorazowo chciał podarować inwestor częstochowskiej kulturze i sportowi, nie wspominając o pięciu procentach potencjalnego zysku kasyna przez pięć lat.
Przypadkowy kosmita patrzący z góry na Ziemię przez taki gęsty dywan chmur mógłby się nie domyślić, że w dole pod nim jest jakieś rozumne życie. I może miałby rację.
Światły mechanik
Mój stosunek do Grzegorza Napieralskiego zmienił się nagle, gdy dowiedziałem się z jego życiorysu, że ukończył – niezależnie od różnych studiów – technikum mechaniczne. Od tego momentu, czego bym nie przeczytał o nim, jakiej wypowiedzi Napieralskiego bym nie usłyszał, wszystko wydaje mi się nagle o wiele mądrzejsze i ciekawsze.
Pierwszą moją reakcją na wybór takiego kandydata Sojuszu Lewicy Demokratycznej na urząd prezydenta było zdziwienie i konsternacja, a teraz nagle wydaje mi się, że to bardzo dobry pomysł, by do wyborów prezydenckich stanął w końcu ktoś, kto jest młodszy ode mnie. Jak tu takiemu kandydatowi lewicy zarzucać, że był narzędziem komunistycznego aparatu opresji? Chyba na placu zabaw albo w piaskownicy. W ustach tego kandydata wzywanie do troski o przyszłość, a nie grzebanie w historii, brzmi wyjątkowo naturalnie i szczerze.
Nagły przypływ sympatii do Napieralskiego budzi u mnie pewien niepokój, że może jednak o naszych sympatiach politycznych decydują zupełnie przypadkowe czynniki, a nie rzeczywiste, merytoryczne argumenty? A może wszystko jest grą pozorów, co tak ładnie pokazał właśnie premier Gordon Brown?
Tak czy inaczej, mechanicy całej Polski – łączcie się! 😀
Misja
Dowcip dnia: Jarosław Kaczyński będzie kontynuował misję swojego brata. Brata, który w chwili ogłoszenia pierwszych, sondażowych wyników wyborów prezydenckich, odmeldował posłusznie prezesowi Jarosławowi wykonanie misji. Czyli Jarosław Kaczyński będzie kontynuował swoją własną misję.
W internecie łatwo jest jeszcze znależć dwie karykatury z czasów tak zwanej IV Rzeczpospolitej. Chętnie bym napisał, kto jest ich autorem, ale nie wiem, a są na tyle powszechnie dostępne na stronie bocznica.org, że nie krępuję się ich powielić. Przedstawiają dwóch polityków. Wszyscy (czyli nieszczególnie liczni) moi znajomi, którzy są zwolennikami partii Pięknych i Szlachetnych, od 10 kwietnia stawiali na to, że na kartach będziemy mieli do skreślenia nazwisko kandydata pierwszego. Ja od początku byłem pewny, że trzeba się będzie pilnować, żeby niechcący nie skreślić kandydata numer dwa. Byłem też od razu głęboko przekonany, iż kandydat numer dwa otrzyma w wyborach o wiele więcej głosów, niż jego zmarły brat otrzymałby, gdyby startował. Miejmy nadzieję, że myliłem i mylę się chociaż co do argumentów, jakich użyje kandydat drugi w swojej kampanii, bo przeczucia moje są takie, że aż wstyd.
Karykatura kandydata numer jeden, znaleziona tu:
Karykatura kandydata numer dwa, znaleziona tu:
Przy okazji, po kilkakrotnym przeczytaniu dzisiejszego przemówienia Jarosława Kaczyńskiego zastanawiam się, czy nie wzywa on czasem do głosowania na Grzegorza Napieralskiego, kandydata Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Trzeba przecież kontynuować dzieło Izabeli Jarugi – Nowackiej i Jolanty Szymanek – Deresz.
Kłopotliwi sojusznicy
Polacy, zwłaszcza ci Piękni i Szlachetni, stali się oto tematem najważniejszych debat politycznych w Wielkiej Brytanii. I myliłby się ktoś, kto sądziłby, że w niespełna dwa tygodnie po tragedii prezydenckiego samolotu Torysi przyjmują wyłącznie kondolencje od swoich oponentów w związku ze śmiercią wielu polityków partii znajdującej się w ich klubie w Parlamencie Europejskim. Nie, brytyjska partia konserwatywna zbiera cięgi za to, że jej sojusznikami w klubie są „pomyleńcy, antysemici, ludzie odmawiający przyjęcia do wiadomości faktu globalnych zmian klimatycznych oraz homofobi”.
W Wielkiej Brytanii obserwujemy bardzo gorącą kampanię wyborczą. Tym bardziej, że na naszych oczach dochodzi do rewolucyjnej zmiany – partia, która dotąd zawsze była „kwiatkiem do kożucha”, nagle w sondażach wyprzedziła Labourzystów i – jeśli tendencja się utrzyma – możemy wkrótce stać się świadkami przewrotu. Widzowie niedawnej telewizyjnej debaty między przywódcami trzech partii uznali, że najlepiej wypadł właśnie Liberalny Demokrata Nick Clegg, cieszący się sympatią aż 80 procent wyborców. Główną osią codziennej, pozawyborczej debaty politycznej w Wielkiej Brytanii, może się stać dyskurs między partią konserwatywną a partią liberalno – demokratyczną.
W perspektywie takiej możliwości dochodzi do przedziwnych kroków ze strony Torysów. Oto jeden z czołowych polityków tej partii, minister środowiska w gabinecie cieni, od ponad roku szczęśliwie zamężny Nick Herbert, zjawi się w lipcu tego roku na homoseksualnym marszu w Warszawie. Dojdzie do zabawnej sytuacji, w której niektóre środowiska polityczne będą protestowały przeciwko paradzie, w której maszerować będą – między innymi – ich europejscy sojusznicy. Ciekawe, jak to mające nas wychować i ucywilizować posunięcie konserwatystów zostanie przyjęte w Polsce.
Pogrzeb Prezydenta
Na szczęście przynajmniej jeden z poległych pod Smoleńskiem 10 kwietnia prezydentów Rzeczypospolitej – Ryszard Kaczorowski – miał należyty pochówek. Takiej właśnie godnej, poważnej uroczystości zabrakło przedwczoraj i wczoraj, bo przecież tak naprawdę tamten pogrzeb trwał dwa dni. Tu nikt się nie pomylił przy noszeniu trumny, nie położył orła na trumnie na lewą stronę albo do góry nogami, nie plótł bez sensu. No może raz – prymas Glemp powiedział, że „ksiądz Peszkowski nie zaznał łaski śmierci w Katyniu”. Ta niezręczna gafa, z której zresztą ksiądz prymas chyba natychmiast zdał sobie sprawę, bo na chwilę stracił w tym momencie wątek, w niczym się jednak nie równa wczorajszym – skandalicznym moim zdaniem – słowom prymasa Muszyńskiego, skierowanym do prezydenta Kaczyńskiego: „Zastałeś ojczyznę zniewoloną, zostawiasz ją wolną i niepodległą”. Taki afront ze strony Muszyńskiego wobec wielu zgromadzonych w Bazylice Mariackiej (a nie marjańskiej, cokolwiek by to znaczyło), w żaden sposób nie oddaje czci prezydentowi Kaczyńskiemu. W końcu to Lechowi Wałęsie, a nie Lechowi Kaczyńskiemu, chowany dzisiaj w Warszawie Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia prezydenckiej władzy. W Warszawie pamiętano, że hymn Polski, zgodnie z Konstytucją, to „Mazurek Dąbrowskiego”. I że hymnu się nie zagłusza.
Na ulicach Warszawy, podczas przejazdu konduktu, jak również w katedrze św. Jana i Świątyni Opatrzności Bożej, dało się odczuć zupełnie inną atmosferę. Wydaje się, że wszyscy znali tam swoje miejsce i wiedzieli, co mają robić. Przemówienia – pozbawione zbędnego patosu i nieprzemyślanych przerysowań – były w większości krótkie i konkretne. Budziły spontaniczną reakcję zgromadzonych, a na twarzach wszystkich, bez względu na pokolenie, z którego się wywodzą, widać było utożsamianie się z tą patriotyczną, arystokratyczną Polską i Warszawą, z tradycjami II Rzeczypospolitej. Część Warszawiaków, zamiast rzucać kwiaty na przejeżdżający karawan, składała je z namaszczeniem na jezdni, kilkaset metrów przed jadącym konduktem. Harcerze, weterani Armii Krajowej i armii Andersa wydawali się podczas tej ceremonii należeć do jednego pokolenia. Centralnymi postaciami tej uroczystości, obok zmarłego prezydenta, byli członkowie jego rodziny, którzy z rzucającą się w oczy godnością godzili ból prywatnej tragedii z państwowym wymiarem uroczystości. Długie milczenie na początku mszy świętej w katedrze było nieporównanie wymowniejsze niż jakiekolwiek mowy.
To był inny pogrzeb. Jakby to inna Polska żegnała się z człowiekiem z zupełnie innego świata.
Pomilczmy
Jedna z gazet opublikowała niedokończony artykuł o tym, kto kogo w tej tragedii osierocił. W długiej liście nazwisk niektórzy osierocili syna, niektórzy córkę, niektórzy dwoje dzieci, a po niektórych nazwiskach było tylko słowo „osierocił” i miejsce na dopisanie danych, których dziennikarzowi nie udało się zebrać. W pośpiechu nikt nie zauważył i poszło w świat.
Pokazując przejazd konduktu stacje telewizyjne nie mogły się powstrzymać od komentarzy, a przecież czasami nawet rzeczy mówione z dobrą wolą w gruncie rzeczy brzmią bez sensu. Patrząc na jadące trumny nasłuchałem się na przykład o zakupach klejnotów w sklepach wolnocłowych na lotnisku albo o tym, że zmarły prezydent był orędownikiem Rzeczpospolitej wielu kultur i religii. W innej chwili dowiedziałem się z komentarza dziennikarza, że wszystkie samochody jadące przeciwległą nitką autostrady A4 zatrzymują się z szacunku na widok mijanego konduktu, a jednocześnie na ekranie mignęły dwa auta osobowe, które nawet nie zmniejszyły prędkości. I po co to tak pleść głupoty, nie lepiej pomilczeć?
Z pośpiesznie publikowanych artykułów na portalach dowiedziałem się, że jakiś pan nie chce odpowiadać na pytania dziennikarzy wysyłane mejlem, a kondukt z trumnami przejechał ulicą Grocką. Okazuje się też, że Kraków przywitał dzisiaj prezydenta Kaczyńskiego i „jego żonę Maryję„, a krakowski magistrat apeluje do przeciwników pogrzebu o powstrzymanie się od protestów, by nie pokazać się „jako polska, którą dzielą kłótnie”.
Dzisiaj o północy skończy się żałoba narodowa, ale przez cały tydzień jeszcze będą się odbywać pogrzeby ofiar tragedii pod Smoleńskiem. Weźmy uszanujmy chociaż ich pogrzeby i przestańmy pleść trzy po trzy. Apeluję do wszystkich, ale szczególnie do Tadeusza Rydzyka, Jana Pospieszalskiego i TVN24. Znajcie umiar, do cholery.
Duma narodowa
Coraz częściej pojawiają się głosy, że atmosfera wokół pogrzebu pary prezydenckiej jest niesmaczna. Maria Dora uważa, że Kraków nie zasługuje na to, by być miejscem spoczynku państwa Kaczyńskich, skoro nie potrafi docenić zaszczytu, jakim jest budząca kontrowersje decyzja o pochówku na Wawelu.
Bez względu na ocenę tej decyzji (osobiście zgadzam się tu całkowicie z profesorem Widackim i mógłbym podpisać się bez wahania pod jego listem), nie dyskutując już nawet z tą decyzją, warto się zastanowić nad tym, czy rzeczywiście na widok protestujących mieszkańców Krakowa, Poznania czy Warszawy jest czego się wstydzić. Ja jestem zdecydowanie dumny z demonstrujących po obu stronach tego konfliktu. O taką Polskę walczyli nasi rodzice. Polskę, w której będzie wolno wyrażać swoje zdanie. Bogu dzięki minęły już czasy, gdy wszyscy musieli udawać, że są jednomyślni.
Co więcej, istnieje łatwy sposób na porozumienie zwolenników i przeciwników jutrzejszych uroczystości na Wawelu. Nawet najwięksi zwolennicy prezydenta Kaczyńskiego przyznają, że w pośpiechu podjęto decyzję pochopną, nieprzemyślaną. Jest przecież coś absurdalnego w tym, że były prezydent Warszawy, chłopak z Żoliborza, twórca Muzeum Powstania Warszawskiego, nie zasłużył sobie na pochówek wśród największych synów stolicy.
A protestującym trzeba przyznać, że większość z nich zachowywała się bardzo taktownie, z szacunkiem dla zmarłego prezydenta. Na przykład ten flash mob pod pomnikiem Mickiewicza był bardzo grzeczny. Bez żadnych transparentów, okrzyków, na milcząco.
Podziwiam kreatywność protestujących, którzy stanęli przed nie lada wyzwaniem – jak dać dobitny wyraz w sprawie, która ich silnie poruszyła, a jednocześnie nie zakłócić powagi chwili. To przykre, że w ocenie manifestacji odbywa się licytacja na to, kto jest patriotą, a kto nie jest, albo że zarzuca się niektórym awanturnictwo czy brak dojrzałości. Nieprawda. Manifestując w sprawie pogrzebu prezydenta na Wawelu – wszystko jedno czy za, czy przeciw – protestujący dali wzorowy przykład patriotyzmu i zaangażowania w sprawy narodu.
Jeśli czegoś się wstydzić, to może tych teorii spiskowych, których coraz więcej pojawia się w internecie, o rzekomym zamachu stanu, o strzałach z pistoletu na miejscu katastrofy. Wymyślonych naprędce rzekomych cytatów z Nostradamusa, zachęcających do nienawiści między Polakami a Rosjanami. Tak, jest czego się wstydzić. Ale z manifestujących swoje poglądy na Franciszkańskiej, Facebooku czy listami otwartymi należy być dumnym.
W Parku Lotników
Mój Kraków, mój Wawel, moja Wisła, moja Wolska
Gdy zacząłem pracować i funkcjonować w Krakowie, Kraków był inny. Spacerując po krzakach w okolicach dawnego dworca autobusowego przy ulicy Pawiej, gdzie cywilizacja – i to też z wyjątkowo małej litery – kończyła się chyba w okolicach kultowego baru „Smok”, dzisiaj już nie istniejącego, nie domyślałem się w ogóle, że kiedyś będę mógł tędy jeździć czymś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak metro.
Dzisiaj mam uczniów i studentów, którzy w ogóle nie pamiętają Krakowa takiego, jaki ja pamiętam. Nie pamiętają asfaltu i paskudnych neonów na Rynku Głównym. Nie wiedzą, że kiedyś na całym Rynku Głównym było wieczorem ciemno. Nie pamiętają wąskiej uliczki, którą kiedyś szedłem pieszo z Azorów do Nowej Huty, a w miejsce której wyrósł dzisiaj ciąg Opolska – Lublańska – Bora-Komorowskiego, a z nim wiadukty. A to przecież tylko kilkanaście lat. Gdy jadą przez Wisłę jednym z nowych mostów – z Nowej Huty na Rybitwy albo z Koszyc do Szczurowej, nie przychodzi im do głowy, że jeszcze nie tak dawno tych mostów nie było.
Połowę mojego dotychczasowego życia spędziłem w Częstochowie, połowę w Krakowie. Dawniej miałem wątpliwości, kiedy pytano mnie, gdzie czuję się bardziej w domu, teraz już nie mam. Jest takie uczucie, gdy zbliża się czy wjeżdża do miasta. Uczucie, że jest się u siebie, że rozumie się organizację ruchu, że jest się bezpiecznym. Tak bezpiecznym, że bez wahania można naprędce napisać emocjonalny list do swojego biskupa, jak to zrobiły moje koleżanki z pracy wczoraj wieczorem. A jednocześnie jakie to trudne miasto. Jak cudzoziemiec ma dać sobie radę z tymi wszystkimi głoskami szeleszczącymi i innymi polskimi specyfikami: Mistrzejowice, Kurdwanów, Rżąka, Bieżanów, Bronowice, Czyżyny, Prądnik Czerwony, straszne dla ucha cudzoziemca. Albo jedziesz w tramwaju i słyszysz wokół siebie, jak co chwilę ktoś podniesionym głosem mówi „z całym szacunkiem”.
Miasto skomplikowane, w którym tłum ludzi potrafi stać w deszczu i dyskutować o sprawach z dalekiej przeszłości, cytując dokumenty historyczne i dzieła literackie. Miasto, w którym geje i lesbijki pragną uroczyście składać hołd przy wawelskim nagrobku poległego przed ponad pięciuset laty króla – obrońcy chrześcijaństwa, bo widzą w tym jakiś cel.
Wielu moich studentów nie domyśliłoby się, że oglądają zdjęcia Krakowa, gdyby pokazać im Rondo Mogilskie sprzed paru lat. Kraków żyje i zmienia się nie do poznania z każdym rokiem. Kto dzisiaj pamięta spory wawelskie, jakie toczył kardynał Sapieha z Ignacym Paderewskim czy prezydentem Mościckim? Kto wie o tym, że kardynał Sapieha umówił się z Piłsudskim, że Juliusz Słowacki będzie ostatnią osobą chowaną na Wawelu? A jeśli coś nawet słyszał o tych czasach, co tak naprawdę wie o tym, jaki był wtedy Kraków i co czuli Krakowianie, skoro nawet most Kotlarski wydaje mu się nieodłącznym elementem nadwiślańskiego krajobrazu?
Historia to jedna wielka bajka rodząca się nie tylko z faktów i dokumentów, ale także mitów i propagandy. Nie mamy pojęcia, jak nasze czasy będą postrzegane przez naszych prawnuków. Nie wiemy, jaki będzie nasz Kraków, nasz Wawel, nasza Wisła, nasza Wolska.