Przy okazji dyskusji o moim blogu rada pedagogiczna zmarnowała trochę swojego cennego czasu debatując nad problemem, który już nie istnieje, a o którym pisałem bez ogródek jeszcze w 2005 roku. Problem nie istnieje, bo klasa technikum mechanicznego, której uczniowie – a przynajmniej spora ich część – przez prawie cztery lata zwracali się do mnie po imieniu, ukończyła już szkołę i odebrała świadectwa, a młodsi panowie, których uczę obecnie, nie widzą niczego niestosownego w fakcie, że zwracam się do nich per „pan”. Nie było więc naprawdę wielkiego sensu debatować nad tym, że uczniowie powinni się do nauczyciela zwracać w formie grzecznościowej.
Sensu nie było tym bardziej, że przez te niespełna cztery lata formuła bezpośredniego zwracania się do siebie nie przeszkadzała jakoś ani mnie, ani panom z byłej czwartej mechanika, ani ich wychowawczyni. Nie widzieliśmy niczego niestosownego w tej formule i chłopaki zwracali się do mnie po imieniu przy innych nauczycielach, przy dyrektorze, przed maturą z języka polskiego przy zespole nadzorującym, w skład którego wchodziła nauczycielka z innej szkoły… Nie wiedzieć czemu mój autorytet w tej klasie szczególnie nie ucierpiał, a taką atmosferę pracy chciałbym mieć w każdej grupie i życzyłbym jej każdemu nauczycielowi. Jedyną osobą, jaka podniosła wokół tej sprawy larum, okazał się uczeń, którego pogróżek ani pleców się nie wystraszyłem i któremu nie pozwoliłem ukończyć technikum za darmo, a który to uczeń jest nota bene żywym przykładem na to, że bycie na ty z panami w jego klasie nie zmieniło wcale moich oczekiwań w stosunku do uczniów i nie doprowadziło do żadnego spoufalenia.
Tak więc problemu wprawdzie nie ma, ale zostałem zobligowany do dbania o własny autorytet poprzez niepozwalanie uczniom na spoufalanie się ze mną. Zastanawiałem się od kilku dni, jak wobec tego powinni się do mnie zwracać uczniowie, by wystarczająco podkreślać mój autorytet. Czy wystarczy „panie magistrze”, by było zgodnie z prawdą? Czy powinno być jednak zwyczajowe „panie profesorze” (którego – nawiasem mówiąc – prawie wszyscy uczniowie w stosunku do mnie używają, chyba że się zapomną). Czy uraziłbym czyjeś uczucia religijne, gdyby uczniowie otrzymali instrukcję zwracania się do mnie per „Nauczycielu” albo „Mistrzu”? A może wskazane byłoby użycie któregoś ze staropolskich wyrażeń: „Wielmożny Panie”, „Waćpanie” czy też użycie któregoś z powalających na kolana epitetów: „czcigodny”, „wielebny”, „najjaśniejszy” itp.?
Niestety nadal, podobnie jak dwa lata temu, uważam, że to są wszystko bzdury i piernik nie ma nic wspólnego z wiatrakiem. W parlamencie brytyjskim najwięksi oponenci polityczni na każdym kroku zwracają się do siebie per „honourable member” i w sposób zupełnie nienaturalny dla języka angielskiego podkreślają wzajemny szacunek do siebie, chociaż w żadnym stopniu nie wykracza to poza werbalne deklaracje. Mam zamiar zachowywać się tak, by jeszcze chociaż raz usłyszeć w życiu to, co usłyszałem ostatnio od byłego ucznia, Grzegorza, który wyznał mi, że jestem dla niego największym w życiu autorytetem. Ale autorytetu nauczyciela nie budują niestety normy socjolingwistyczne, lecz rzeczy o wiele trudniejsze do opisania. Staram się je chociażby w niewielkim stopniu opisać na moim blogu, nawet jeśli nie do każdego to dociera i nie każdego przekonuje.
Wczoraj miałem koleżeńskie zastępstwo i lekcję w pierwszej klasie technikum mechanicznego. Ponieważ przymierzam się już do klasyfikacji końcowej, a chciałbym być świadomy ewentualnego uniemożliwienia któremuś z tych panów zdawania egzaminu poprawkowego (można takowy zdawać z maksymalnie dwóch przedmiotów), więc na przerwie przejrzałem oceny z innych przedmiotów. Z notatek poczynionych przez nauczyciela na stronie z ocenami z historii dowiedziałem się, że uczniowie tej klasy „uczestniczyli w pierwszej wojnie światowej i polsko – radzieckiej w 1920 roku, otrzymali dach nad głową i kromkę chleba”. Pomyślałem od razu, że to wielki zaszczyt uczyć angielskiego takich kombatantów i że do takich czcigodnych i doświadczonych w boju patriotów trudno by było mieć żal, nawet gdyby nazywali mnie „gnojkiem”.
Dlatego gdy Mateusz spytał mnie, czy gniewałbym się, gdyby nazywali mnie swoim „Czesiem”, bez wahania odparłem, że to dla mnie nieistotne. Będę umiał zadbać o swój autorytet w przyszłorocznej drugiej mechanika bez względu na to, jak będą o mnie mówić. Jeśli panowie chcą, mogę być i Czesiem. It will be an honour.