Oglądałem rano kondukt żałobny z prezydentem Kaczyńskim i jego żoną jadący ulicami Warszawy, przylot do Krakowa i przyjazd na Rynek Główny. I myślę sobie, weźmy się w końcu zamknijmy. Bez względu na poglądy polityczne i religijne oraz stosunek do zmarłego prezydenta, weźmy sobie pomilczmy, bo bzdury wygadywane w emocjonalnym pośpiechu raczej uwłaczają godności poległych niż wnoszą cokolwiek pozytywnego. Jedna z gazet opublikowała niedokończony artykuł o tym, kto kogo w tej tragedii osierocił. W długiej liście nazwisk niektórzy osierocili syna, niektórzy córkę, niektórzy dwoje dzieci, a po niektórych nazwiskach było tylko słowo „osierocił” i miejsce na dopisanie danych, których dziennikarzowi nie udało się zebrać. W pośpiechu nikt nie zauważył i poszło w świat. Pokazując przejazd konduktu stacje telewizyjne nie mogły się powstrzymać od komentarzy, a przecież czasami nawet rzeczy mówione z dobrą wolą w gruncie rzeczy brzmią bez sensu. Patrząc na jadące trumny nasłuchałem się na przykład o zakupach klejnotów w sklepach wolnocłowych na lotnisku albo o tym, że zmarły prezydent był orędownikiem Rzeczpospolitej wielu kultur i religii. W innej chwili dowiedziałem się z komentarza dziennikarza, że wszystkie samochody jadące przeciwległą nitką autostrady A4 zatrzymują się z szacunku na widok mijanego konduktu, a jednocześnie na ekranie mignęły dwa auta osobowe, które nawet nie zmniejszyły prędkości. I po co to tak pleść głupoty, nie lepiej pomilczeć? Z pośpiesznie publikowanych artykułów na portalach dowiedziałem się, że jakiś pan nie chce odpowiadać na pytania dziennikarzy wysyłane mejlem, a kondukt z trumnami przejechał ulicą Grocką. Okazuje się też, że Kraków przywitał dzisiaj prezydenta Kaczyńskiego i „jego żonę Maryję„, a krakowski magistrat apeluje do przeciwników pogrzebu o powstrzymanie się od protestów, by nie pokazać się „jako polska, którą dzielą kłótnie”. Dzisiaj o północy skończy się żałoba narodowa, ale przez cały tydzień jeszcze będą się odbywać pogrzeby ofiar tragedii pod Smoleńskiem. Weźmy uszanujmy chociaż ich pogrzeby i przestańmy pleść trzy po trzy. Apeluję do wszystkich, ale szczególnie do Tadeusza Rydzyka, Jana Pospieszalskiego i TVN24. Znajcie umiar, do cholery.
Parę tygodni temu w strumieniu aktywności mojego znajomego na Facebooku wyświetliła mi się grupa, do której się zapisał, wszedłem, przejrzałem i tak zaczęła się moja działalność polityczna. Dowiedziałem się mianowicie z mediów, że – wraz z 4200 innymi członkami grupy – jestem wywrotowym działaczem i aparatczykiem Platformy Obywatelskiej. Zdziwiło mnie to bardzo, bo chociaż Platformę uważam za poważną i odpowiedzialną siłę polityczną, to z wieloma elementami jej programu, zwłaszcza w obszarach nie dotyczących gospodarki, zupełnie się nie zgadzam. Cóż, wygląda na to, że „Nasz Dziennik” zafundował grupie „Zrobimy wszystko, aby PiS nie wrócił już do władzy!” niezłą reklamę, bo następnego dnia przybyło jej ponad 1000 członków, czy też – jak kto woli – prymitywnych internetowych bojówkarzy PO. Nie wątpię jednak, że chociaż pewnie część z tych osób to elektorat Platformy, to inni mają z Platformą tyle samo do czynienia, ile Joanna Senyszyn (która ostatnio dołączyła na Facebooku do grupy „Stop Donald Tusk”) ma wspólnego z PiSem. W ostatnich wyborach, gdy udało się odsunąć od władzy partię braci Kaczyńskich, w internecie doszło do olbrzymiej mobilizacji rozmaitych środowisk ludzi postępowych i otwartych, dzięki czemu PiS poniósł sromotną klęskę, a z ekranów naszych telewizorów zniknęli panowie ministrowie, którzy codziennie urządzali konferencje prasowe promujące prywatne gwiazdorstwo samego pana ministra, a niewiele wnoszące do meritum funkcjonowania państwa i społeczeństwa. W międzyczasie dorosły kolejne roczniki potencjalnych wyborców, które jesienią mogą pójść do urn, a nie wszyscy z nich pamiętają, jakie szopki działy się w Polsce pod rządami wodzowskiej partii o pięknej i szumnej nazwie. Miejmy nadzieję, że w sytuacji zdecydowanie mniejszego poczucia zagrożenia ze strony tej partii internauci zmobilizują się w tym roku w porównywalnym stopniu i że powstaną jakieś nowe kultowe ośrodki sprzeciwu wobec wszelkiego rodzaju nacjonalizmów i fundamentalizmów, a ich rola w integrowaniu i mobilizowaniu wyborców okaże się porównywalna z rolą, jaką odegrał serwis Spieprzaj Dziadu w poprzednich wyborach.
Odkąd dr Janusz Kochanowski objął urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, miałem mieszane uczucia. Pan Kochanowski, do którego początkowo odnosiłem się niechętnie, zyskiwał czasem moją sympatię, ponieważ umiał zająć stanowisko zgodnie z powagą swojego urzędu nawet wówczas, gdy kłóciło się ono z jego osobistymi poglądami. Jednak po dzisiejszej rozmowie z Moniką Olejnik w porannym programie Radia Zet, której wysłuchałem w drodze do pracy, uważam, że powinien się on bezwzględnie i jak najszybciej podać do dymisji. Pan rzecznik z jednej strony uważa się za reprezentanta wszystkich i każdego z osobna, a z drugiej wykazał się w tej rozmowie całkowitym brakiem taktu i dobrego smaku, a społeczeństwo podzielił na tych, których uczuć ma obowiązek bronić, nawet jeśli zupełnie sobie uroją, że ktoś je zranił, oraz na tych, którzy mogą być bezkarnie obrażani. Najpierw – przyparty do muru przez gwiazdę naszego dziennikarstwa – przyznał, że chociaż nie był nigdy na koncercie Madonny i nie ma zamiaru śledzić jej tournée po Europie, a czytanie doniesień prasowych na ten temat jest dla niego „za trudne”, gotów jest bronić stanowiska religijnych fundamentalistów, którzy chcą zabronić Madonnie występu w Polsce w dniu jej urodzin. Nie bardzo rozumiem, czemu miał służyć przytoczony przez niego przykład krajów muzułmańskich i Izraela, bo z logiki wypowiedzi wynikałoby, że religia w Polsce powinna mieć – zdaniem rzecznika – równą rangę, jak w Republice Islamskiej Iranu, dla przykładu. Ciekawe tylko, czemu religią tą ma być katolicyzm, a nie szyityzm czy judaizm. W występie Madonny dopatrzył się Kochanowski elementów prowokacyjnych, ale obiecał wysłać piosenkarce kosz kwiatów, jeśli podczas koncertu będzie przyzwoicie ubrana, nie będzie elementów religijnych, a koncert będzie pełen zadumy. Jednocześnie pan Kochanowski nie widzi powodu do swojej interwencji w przypadku innej osoby, która – moim zdaniem – naprawdę poważnie obraziła uczucia religijne katolików podczas mszy świętej w jednym z największych polskich sanktuariów, na Jasnej Górze w Częstochowie. Pomijam już fakt, że Tadeusz Rydzyk wykorzystał to miejsce kultu do promocji swojej nowej sieci telefonii komórkowej oraz kart kredytowych, bo zdania RPO na ten temat nie znam. Wiem jednak, że chociaż nie spodobał mu się rasistowski dowcip Rydzyka o czarnoskórym księdzu, to znajduje dla tego niesmacznego żartu usprawiedliwienie i nie uważa, by była potrzeba rozpatrywania zajścia z punktu widzenia prawa karnego: „Chciał być spontaniczny, chciał jakoś coś powiedzieć dowcipnie i mu nie wyszło. No, ja lubię żarty i dowcipy, czasami mi też nie wychodzi.” Zaiste, bardzo to dowcipne, powiedzieć przy ołtarzu z obrazem ciemnoskórej przecież Czarnej Madonny, że „Murzyn – nie mył się”. I rzeczywiście, zupełnie to nie obraża uczuć religijnych tych milionów Polaków, którzy przychodzą w pielgrzymkach na Jasną Górę. A występ piosenkarki amerykańskiej na stadionie w Warszawie w dniu jej urodzin obraża. Bardzo ciekawa logika. Do tego momentu można jeszcze jednak było uważać, że Kochanowski pogubił się trochę, przez nieuwagę i nie chcąc oceniać Tadeusza Rydzyka zabrnął w ślepą uliczkę i nie umiał się z niej wycofać, nie popełniając niestosowności. Później jednak było już tylko gorzej, bo koncentrując się chyba trochę za bardzo na „sympatycznym wierszyku” o Murzynku Bambo RPO przyznał się, że swojemu synkowi powiedział, że przygodnie spotkany czarnoskóry student „jest z czekolady”. Argument obrońców Rydzyka, iż przecież ciemnoskóry kapłan nie obraził się, był uśmiechnięty, a nawet powiedział parę zdań po polsku do zebranego tłumu, świadczy w moim odczuciu co najwyżej o tym, że afrykański misjonarz miał klasę porównywalną z tą, jaką mają miliony katolików w Polsce, które słuchają Madonny i nie mają nic przeciwko jej koncertowi. W swoim liście do Prezydent Warszawy Janusz Kochanowski pisze między innymi: „Są granice, których w imię wolności twórczej przekraczać nie należy; do nich zaliczyć trzeba poszanowanie praw innych osób, w tym ich uczuć religijnych”. Wydaje mi się, że rzecznik powinien sobie przeczytać kilka razy to zdanie, które napisał – nie wiedzieć czemu – o koncercie Madonny. I zastanowić się, czy on sam dzisiaj w rozmowie z Moniką Olejnik nie wykazał się brakiem szacunku do ludzi i do ich uczuć. Mnie obraził tak bardzo, że zdenerwowany jego występem w Radiu Zet nie miałem już nawet siły się złościć na jadącą przede mną panią, która nie umiała skręcić w lewo z Kocmyrzowskiej w Bulwarową i zablokowała na chwilę ruch na całym skrzyżowaniu.
Skąd biorą się politycy takiej klasy, jak Barack Obama? Niewiele czasu upłynęło od dnia, w którym Obama podczas wywiadu na żywo zabił muchę, a tu kolejna niespodzianka. Po obejrzeniu poniższego filmu, długo nie mogłem wyjść z podziwu. I nie, nie dlatego, że prezydent światowego mocarstwa spotyka się z okazji czerwcowego święta z przedstawicielami gejów i lesbijek. Nie dlatego, że mówiąc o upowszechnieniu prawa do zawierania cywilnych małżeństw między kochającymi się partnerami tej samej płci prezydent USA porównuje tę sytuację do czasów, gdy pobierali się jego rodzice, a małżeństwa osób różnych ras były wówczas w niektórych stanach nielegalne. Mój olbrzymi szacunek i podziw wynika ze swobody, z jaką Obama rozładował atmosferę wokół tej „kaczki – dziwaczki”, która przerwała mu wystąpienie. Przypomniałem sobie od razu naszego Prezydenta i jego przygody z telefonami… Nieporównywalne zupełnie, nie ta liga.
Podobno po 20 stycznia, gdy Barack Obama zostanie Prezydentem USA, rozpoczną się w Ameryce prześladowania Kościoła na niewyobrażalną skalę, porównywalne w swoim wymiarze jedynie do ukrzyżowania Chrystusa. Taką odkrywczą nowinę – rzekomo wypowiedź amerykańskiego biskupa – przeczytałem w piśmie katolickim, które regularnie czytuje mój ojciec. Z każdą kolejną wypowiedzią hierarchów zastanawiam się, czy nie zatracili oni już czasem instynktu samozachowawczego i nie dążą do zagłady własnej instytucji. Jak długo we współczesnym świecie można liczyć na to, że da się dalej szerzyć nienawiść, uprzedzenia i ciemnotę? Myślałem, że po symbolicznych przeprosinach Jana Pawła II za Galileusza i inne krzywdy, jakie wyrządził Kościół światu nauki, wierni nie będą już słuchać listów pasterskich w duchu przedsoborowym, a za tymi przeprosinami pójdą kolejne akty skruchy i jakieś zadośćuczynienie. Tymczasem papież ostatnio przyrównał współczesne zmiany cywilizacyjne w funkcjonowaniu mężczyzn i kobiet do największych zagrożeń ekologicznych, a ratowanie nieprzystających do współczesnego świata roli płci uznał za równie ważne, co ochronę lasów tropikalnych. Natomiast polscy biskupi wystosowali z Jasnej Góry list w sprawie in vitro tak impertynencki, niegodziwy, że nie mieści mi się w głowie, iż ktoś mógł go w ogóle wymyślić. Czy biskupi nie zdają sobie sprawy z tego, że wielu rodziców wychowuje dzieci właśnie dzięki metodzie in vitro i że niejedno uczęszczające na katechezę dziecko zostało poczęte właśnie w ten sposób? Jakie prawo mają biskupi, by kwestionować godność takiego dziecka albo zaprzeczać miłości jego rodziców? Wydawałoby się, że głosząc dogmat o niepokalanym poczęciu Jezusa powinno się mieć trochę więcej szacunku dla życia, bez względu na jego źródło. Pierwsze „dziecko z probówki” ma już dzisiaj ponad 30 lat, najwyższa pora się z tym medycznym faktem pogodzić! A jak poczuli się spragnieni potomstwa bezpłodni, kochający się małżonkowie, gdy usłyszeli od biskupa Hosera, że przyczynami niepłodności są rozwiązłość i antykoncepcja? Nieomylność papieża okazała się dla Kościoła nie lada pułapką, bo oto w dobie fundamentalnych sporów katolicyzmu z nauką w sprawach antykoncepcji, badań prenatalnych, zapłodnienia in vitro, klonowania, badania komórek macierzystych, Watykan zmuszony jest zaprzeczać nawet naukom największych ojców samego Kościoła. W kwestii aborcji na przykład, święty Augustyn uważał, że dusza wnika do ciała dopiero czterdzieści dni po zapłodnieniu, a pogląd ten potwierdził II Sobór Nicejski w 787 roku precyzując, że u mężczyzn dzieje się to czterdzieści dni po zapłodnieniu, a u kobiet po osiemdziesięciu dniach. Aborcja przed tym terminem przez całe wieki nie była uważana za grzech, a święty Tomasz z Akwinu wprost stwierdził, że „aborcja nie jest grzechem, dopóki płód nie został obdarzony duszą”. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że w XXI wieku nie wypada już popełniać takich gaf, jak kategoryczne zakazanie przeprowadzania sekcji zwłok przez papieża Bonifacego VIII w 1299 roku, orzeczenie Świętej Inkwizycji z 1616 roku, że teza, iż Słońce jest w centrum Wszechświata, a Ziemia się wokół niego obraca, jest sprzeczna z Biblią, czy opór stawiany w XIX wieku szczepionkom, uważanym za sprzeczne z prawem naturalnym. Warto byłoby, by ci, którzy chcą prowadzić innych, w dzisiejszym wyspecjalizowanym świecie podpierali się autorytetem specjalistów, zanim zabiorą głos. Z takiego założenia wyszła chyba telewizja BBC, gdy z myślą o przyszłym prezydencie Stanów Zjednoczonych tworzyła The President’s Guide to Science, program dokumentalny z serii BBC Horizon. Może dobrze by też było dla autorytetu Kościoła, gdyby jego hierarchowie zrozumieli, że nie wszyscy Polacy są katolikami i że w naszym kraju musi być miejsce dla każdego, bez względu na wyznanie. Można mieć swoje poglądy, można dawać im wyraz, ale nie wolno narzucać ich wszystkim albo wyrażać się bez szacunku o osobach wyznających inne wartości. Nie mam złudzeń, że Mahmud Ahmadineżad, prezydent Iranu, jest aniołem, albo że jest bardziej postępowy niż Benedykt XVI, ale w swoim świątecznym orędziu do Brytyjczyków dał przykład takiego właśnie wzorowego szacunku dla przedstawicieli innych kultur. Życzyłbym nam wszystkim takiej kultury słowa, takiego opanowania, takiego spokoju ducha, jakim wykazał się w Channel 4 prezydent Iranu. Niech się nam wszystkim w Nowym Roku spełnią wszystkie dobre życzenia. A nasza mowa niech będzie piękna i mądra, niech nikogo nie obraża i niech żadnej istocie ludzkiej nie odbiera jej godności.
Ze zdumieniem i z podziwem dla dojrzałej amerykańskiej demokracji obejrzałem trzecią i ostatnią debatę kandydatów na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Panowie McCain i Obama rozprawiali zawzięcie o Józku hydrauliku i o perspektywach rozwoju jego firmy. Mówili o przyszłości, o tym, jak sobie poradzić z obecnymi problemami, a gdy jeden z nich skrytykował kogoś z ustępującej ekipy rządzącej, drugi szybko przypomniał mu, że nie jest prezydentem Bushem i że jak kontrkandydat chciał konkurować z Bushem, to mógł startować w wyborach cztery lata temu. Ciekawe, że panowie nie kłócili się o krzesełka, nie bili się o samolocik… W debacie kandydatów nie oberwał ani Franklin Delano Roosevelt, ani John Fitzgerald Kennedy, a patrząc na przykłady z naszej krajowej debaty politycznej można by przecież wnioskować, że byli prezydenci bardziej niż na święty spokój są narażeni na oskarżanie o udział w zbrojnych organizacjach przestępczych lub o współpracę z reżimami, które obalili… Sporo jeszcze musimy posprzątać, nie tylko w rzece Szreniawie, żeby usunąć śmieci z głów nie dbających o przyszłość.
Podobno Pan Prezydent zaczyna urlop. To dobrze, bo odpoczynek mu się należy, jest zmęczony i popełnia gafy. Żaden polski prezydent nie profanował dotąd patriotycznych uroczystości, więc wczorajszy wybryk Pana Prezydenta na uroczystościach w Muzeum Powstania Warszawskiego wywołał powszechne zdziwienie. Korzystając z okazji, że przemawia publicznie, karykaturalnym językiem, który oby jak najszybciej zniknął z polskiej debaty publicznej, nawrzucał swoim politycznym – i chyba lekko urojonym – wrogom, wypominając im między innymi niewłaściwe i niewystarczające oddanie czci powstańcom. Jak przypomina Prezydentowi Jarosław Kurski, za prezydentury Lecha Wałęsy odbyły sie niezwykle spektakularne obchody pięćdziesiątej rocznicy Powstania Warszawskiego, w których uczestniczyli między innymi prezydent Niemiec Roman Herzog, premier Wielkiej Brytanii John Major, wiceprezydent USA Al Gore i przedstawiciel prezydenta Jelcyna. Prezydent Herzog w swoim wystąpieniu prosił Polaków o wybaczenie, a światowe media szeroko rozpisywały się o obchodach i o samym Powstaniu. Panu Prezydentowi życzę udanego odpoczynku. Po powrocie z urlopu wszyscy zapomną o wczorajszym wystąpieniu i nikt już nie będzie nazywał głowy państwa chamem, a odrobina odprężenia poprawi pamięć i styl wypowiedzi.
Bywa, że nienawiść jest ubrana w słowa piękne, podniosłe, albo – dla odmiany – pozornie dowcipne. Przeraził mnie niedawny żart Johna McCaina, który bez najmniejszego zastanowienia palnął, że rosnący eksport papierosów do Iranu przyczyni się do szybszej śmierci obywateli tego kraju. Nie rozumiem, dlaczego miałoby mi zależeć na śmierci jakiegokolwiek Irańczyka. Z kolei na towarzyskim spotkaniu przy grillu zmroziła mnie niekonsekwencja, z jaką nienawidząca muzułmanów ortodoksyjna katoliczka godzi się na obrażanie ich wiary.
Przedwczoraj, jadąc pociągiem 230 kilometrów przekonałem się, że jest tylko jedna stacja radiowa, którą nieprzerwanie, na kolejnych częstotliwościach, znajdowało radio w moim telefonie, a kilka minut słuchania wprawiło mnie w takie zdumienie, że słuchałem dalej.
Z audycji wyłaniał się świat przerażający, w którym jacyś bezlitośni ludzie odbierają innym ludziom pensję i sprawiają, że ich dzieci będą głodować, co jednak nie odbiera sił tym pokrzywdzonym bohaterom, bo przecież co ich nie zabije, to ich wzmocni. Dowiedziałem się, że trzeba będzie wkrótce sięgnąć po inne środki niż konwencjonalne, a także, że czeka nas ciężki wrzesień i że trzeba będzie wyjść na ulice. Apelowano do prezydenta, żeby rozwiązał wybrany niespełna rok temu parlament w trybie natychmiastowym, a obecni w studio parlamentarzyści dodawali otuchy sobie i słuchaczom przekonując, że wyborów się nie boją i są na nie gotowi. Mówiono, że w Polsce zostały złamane wszystkie standardy obowiązujące w światowych demokracjach. Ze słuchawek sączyły mi się do uszu strach i nienawiść, a Janina – w trosce o moje zdrowie psychiczne – radziła mi się przełączyć na coś innego.
Dwa tygodnie temu słuchaczy tego radia na „ostatnim skrawku Wolnej Polski” przywitał przeor Jasnej Góry. Na szczęście nikt chyba nie traktuje poważnie tych bredni o oblężonej poprzez wrogie siły twierdzy, bo jeśli ostatni skrawek Polski naprawdę miałby wyglądać tak, jak można by było odnieść wrażenie z audycji, której wysłuchałem w pociągu, bez żalu i wahania wymazałbym go z mapy świata.
Wieczorem, po powrocie do domu, wysłuchałem w całości wystąpienia Baracka Obamy w Berlinie. Wyraźnie podniosło mnie to na duchu. Obama mówił o burzeniu murów i budowaniu porozumienia między religiami, pokazywał globalne zależności między ludźmi pozornie należącymi do zupełnie innych społeczności. Nie bał się wytknąć Niemcom tego, że to właśnie w Hamburgu przygotowano podstawy pod zamachy terrorystyczne na Stany Zjednoczone 11 września 2001 roku, ale jednocześnie wskazywał na wspólne korzenie i piękno wszystkich kultur i religii. Nie wahał się skrytykować ekstremizmu, ale jednocześnie odwołał się do wspólnych wartości chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Nie dzielił świata na dwie frakcje polityczne, ale podkreślał powiązania między ludźmi w krajach na różnych kontynentach. Padały nazwy krajów, które w Polskiej debacie politycznej właściwie nie istnieją, chociaż są to miejsca z różnych względów kluczowe i zapalne, a każdy z nas powinien się z troską pochylać nad tym, co tam się dzieje. W swoim przemówieniu ten „współobywatel Świata” wydał mi się jakoś bliższy Benedyktowi XVI, niż polskie radio katolickie, które straszyło mnie całą drogę z Warszawy do Częstochowy. Na spotkaniu z przedstawicielami społeczności żydowskiej, muzułmańskiej, hinduistami i buddystami podczas Światowych Dni Młodzieży w Sydney papież potępił przecież tych, którzy wykorzystują religię po to, by dzielić, zamiast jednoczyć ludzi. Widocznie, podobnie jak Obama, uważa, że musimy nauczyć się żyć razem, a nie odgradzać się murami i wyrządzać sobie krzywdę.
Nawiasem mówiąc, Obama zaimponował mi także poprawną wymową niemieckich nazw oraz dowcipem i dystansem do siebie. Nie każdy polityk roześmiałby się słysząc głośne beczenie w reakcji na wspomnienie o ojcu – pasterzu kóz. Nawet jeśli to wszystko polityczny marketing, warto mu się przyjrzeć i go naśladować, zamiast ziać nienawiścią i siać zdecydowanie złe ziarno.
Nie wiem, czy tylko ja widzę na poniższym zrzucie ekranowym, że portal internetowy TVN24 padł dzisiaj ofiarą jakiegoś zwolennika partii o pięknej nazwie i wysokim stopniu zdesperowania? Podpowiedź: link do raportu specjalnego prowadzi donikąd.
Straszna wrzawa się podniosła wokół niemieckiej reklamówki meczu reprezentacji Polski i Niemiec. Zabawne, że w polskich mediach nikt się nie oburza na szarganie symboli narodowych przez pijanych kibiców, na sikanie do hymnu na poboczu drogi… Nie, kto by tam bronił niemieckich symboli narodowych. Polacy oburzają się na coś, czego w tym krótkim filmie w ogóle nie ma. Film ma rzekomo przedstawiać Polaków jako zawodowców specjalizujących się w kradziezy samochodów, ale by dojrzeć to między wierszami, trzeba być lekko przewrażliwionym. Na złodzieju czapka gore? Moim skromnym zdaniem zaczajone w podtekstach stereotypy są w co najmniej takim samym stopniu obraźliwe dla Niemców, co dla Polaków. A może nawet reklamówka jest tylko i wyłącznie antyniemiecka? Może troszkę poczucia humoru i dystansu by się nam, Polakom, przydało?