Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego

Jeden z najpiękniejszych wierszy, jakie czytałem. Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego Władysława Broniewskiego, poruszająca i prawdziwa, nawet jeśli dziś politycznie niepoprawna. Jako nastolatek wielokrotnie słyszałem piękne, porywające interpretacje tego wiersza, chodziłem do Szkoły Podstawowej im. Ludwika Waryńskiego i uczyliśmy się go na pamięć.
Apele i akademie robiło się na dużej przerwie, czasem zarywało się pięć minut następnej lekcji.
Między innymi dlatego była to bardzo dobra szkoła i mam nadzieję, że taką pozostała do dziś, nawet gdy po zmianie ustroju utraciła patrona i – o ile mi wiadomo – od dłuższego czasu pozostaje „bezimienna”. Do jednej klasy z moją starszą siostrą chodził prawicowy publicysta Jan Pospieszalski, trudno więc naszej podstawówce zarzucić, że zaraziła nas komunizmem.
Z liceum długich, podniosłych uroczystości w ogóle nie pamiętam.
W Szkole Podstawowej im. Ludwika Waryńskiego nie postawiliśmy nigdy nauczyciela w niezręcznej sytuacji proponując mu, że pójdziemy do niego na lekcję, nawet na kilka godzin, zamiast brać udział w uroczystościach i akademiach. Jako nauczyciel, od czasu do czasu staję przed takim dylematem. Przygotować lekcję i poćwiczyć coś z grupą uczniów, którzy nie czują potrzeby uczestnictwa we mszy świętej, czy zlekceważyć ich zapał do nauki i nie pozwolić im na udział w tych spontanicznych kompletach?
Albo dzisiejsza młodzież jest pilniejsza, niż my przed laty, albo uroczystości stały się zbyt długie i zbyt częste.

Jeżeli nie lękasz się pieśni,
stłumionej, złowrogiej i głuchej,
gdy serce masz męża i jeśli
pieśń kochasz swobodną posłuchaj.

Szeroka, szeroka jest ziemia,
gdy myślą ogarnąć ją lotną,
szeroko po ziemi więzienia,
głęboka w więzieniu samotność.

Już dziąsła przeżarte szkorbutem,
już nogi spuchnięte i martwe,
już koniec, już płuca wyplute –
lecz palą się oczy otwarte.

Poranek marcowy. Jak cicho.
Jak dziwna się jasność otwiera.
I tylko tak ciężko oddychać,
i tylko tak trudno umierać.

Posępny jak mur Szliselburga,
głęboki jak dno owej ciszy,
zza krat, z więziennego podwórka
dobiega go śpiew towarzyszy.

I słucha Waryński, lecz nie wie,
że cienie się w celi zbierają,
powtarza jak niegdyś w Genewie:
Kochani… ja muszę do kraju…

Do Łodzi, Zagłębia, Warszawy
powrócę zawzięty, uparty…
ja muszę… do kraju, do sprawy,
do mas, do roboty, do partii…

ja muszę… I śpiew się urywa,
i myśli urywa się pasmo.
Ta twarz już woskowa, nieżywa,
lecz oczy otwarte nie gasną.

Gdzieś w górze, krzykliwy i czarny,
rój ptactwa rozsypał się w szereg,
jak czcionki w podziemnej drukarni,
gdy nocą składali we czterech…

Fabryka Lilpopa… róg Złotej…
Żurawia… adresy się mylą…
robota… tak, wiele roboty…
i jeszcze dziesiąty pawilon…

Ach, płuca wyplute nie bolą,
śmierć w szparę judasza zaziera,
z ogromną tęsknotą i wolą
tak trudno lat siedem umierać.

Wypalą się oczy do końca,
a kiedy zabraknie płomienia,
niech myśl, ta pochodnia płonąca,
podpali kamienie więzienia!

Raz jeszcze się dźwignął na boku:
– Ja muszę… tam na mnie czekają…
i upadł w ostatnim krwotoku,
i skonał. I wrócił do kraju.

Wypracowanie z zarządzenia

Nie powiedziałem jeszcze moim uczniom, że wkrótce zadam im – zgodnie z zarządzeniem dyrektora – niespodziewaną i niezwykle oryginalną pracę domową. Każdy uczeń ma napisać na cztery różne przedmioty (język polski, historia, język angielski i język niemiecki) relację z uroczystości religijno – patriotycznych, jakie organizujemy w naszej szkole w przeddzień Święta Niepodległości, 10 listopada.
Póki co, próbuję sam sobie w głowie poukładać, czego od nich mam oczekiwać w tej relacji, jak mają ją napisać i jak będę ich za to oceniać. Doszedłem do wniosku, że tego rodzaju praca jak najbardziej mieści się w podstawie programowej – będą musieli się wykazać używaniem typowych czasów narracyjnych – Past Simple, Past Continuous, Past Perfect, zastosować trochę przymiotników opisowych i oceniających, a także przysłówków. Tematyka pracy częściowo będzie się zawierać w standardzie leksykalnym „Państwo i społeczeństwo”, ale dominujące nad całą uroczystością akcenty religijne kłócą się trochę z wnioskami, jakie można wyciągnąć z lektury pierwszego ćwiczenia w podręczniku New English File Upper-Intermediate, iż pytanie o czyjąś religię jest niestosowne i nie wypada go zadawać osobom, z którymi nie jesteśmy w dużej zażyłości. Od uczniów niewierzących lub innego wyznania mam oczekiwać opisu uroczystości religijnej i streszczenia homilii, czy są z tego zwolnieni?
W jakiej formie powinni napisać tę pracę? List do przyjaciela opisujący szkolną uroczystość czy może list formalny, na przykład do organizacji międzynarodowej zajmującej się prawami człowieka? Tylko że w takich listach ćwiczymy zwykle przekazywanie bardzo konkretnych, zwięzłych komunikatów, wydaje się więc, że o wiele lepsze do tego celu będzie użycie form przyjętych na maturze rozszerzonej: odpowiednie wydają się tu opis, opowiadanie i recenzja. Ale jak tu oczekiwać tych form w grupach realizujących podstawę programową B i przygotowywanych do matury podstawowej? A jak napiszą to panowie z grupy, która uczy się od podstaw i nie potrafi jeszcze – przynajmniej teoretycznie – używać czasów przeszłych?
Jednak największy problem mam z tym, jak oceniać zawartość merytoryczną tych wypracowań. Już dzisiaj wiem, że najlepsza językowo praca będzie cynicznie krytyczna, będzie stawiać pod znakiem zapytania sens całej imprezy i ośmieszać jej uczestników i organizatorów. Jednocześnie będzie to praca znakomicie skonstruowana, spójna, z błyskotliwym podsumowaniem, z modelową ilością słów odpowiadającą kryteriom oceniania na poziomie rozszerzonym. Jeśli obniżę ocenę autorowi tej pracy za nieodpowiednią postawę wobec tego ważnego święta, czy jestem w stanie jednocześnie docenić jego umiejętność uczestniczenia w dyskusji, w tym argumentowania, wyrażania opinii, uzasadniania i obrony własnych sądów, co zakłada podstawa programowa? I czy nie będzie się to kłócić z realizacją zawartych w podstawie zadań szkoły, w tym rozwijania w uczniach poczucia własnej wartości oraz wiary we własne możliwości, między innymi przez pozytywną informację zwrotną dotyczącą indywidualnych kompetencji językowych? A kompetencje językowe, którymi popisze się ten uczeń, będą na tle klasy wyróżniające się, wręcz wybitne.
Autor tej najlepszej pracy to uczeń niezwykle inteligentny, ale do bólu krytyczny. Sprawia wrażenie cynika i kontestatora, ale w istocie jest bardzo konkretny i merytoryczny. Powiedziałem mu ostatnio, że dla szefa takiego, jak on, ludzie będą kiedyś pracować z przyjemnością, chociaż będzie wymagający i nieco oschły.
Wiem, że będzie również miał wymagania w stosunku do mnie i będzie oczekiwał rzetelnej, zgodnej z racjonalnymi kryteriami oceny swojej pracy.
I co ja teraz mam zrobić?

Józek hydraulik

Ze zdumieniem i z podziwem dla dojrzałej amerykańskiej demokracji obejrzałem trzecią i ostatnią debatę kandydatów na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Panowie McCain i Obama rozprawiali zawzięcie o Józku hydrauliku i o perspektywach rozwoju jego firmy. Mówili o przyszłości, o tym, jak sobie poradzić z obecnymi problemami, a gdy jeden z nich skrytykował kogoś z ustępującej ekipy rządzącej, drugi szybko przypomniał mu, że nie jest prezydentem Bushem i że jak kontrkandydat chciał konkurować z Bushem, to mógł startować w wyborach cztery lata temu.
Ciekawe, że panowie nie kłócili się o krzesełka, nie bili się o samolocik… W debacie kandydatów nie oberwał ani Franklin Delano Roosevelt, ani John Fitzgerald Kennedy, a patrząc na przykłady z naszej krajowej debaty politycznej można by przecież wnioskować, że byli prezydenci bardziej niż na święty spokój są narażeni na oskarżanie o udział w zbrojnych organizacjach przestępczych lub o współpracę z reżimami, które obalili…
Sporo jeszcze musimy posprzątać, nie tylko w rzece Szreniawie, żeby usunąć śmieci z głów nie dbających o przyszłość.

Urlop dla Prezydenta

Podobno Pan Prezydent zaczyna urlop.
To dobrze, bo odpoczynek mu się należy, jest zmęczony i popełnia gafy. Żaden polski prezydent nie profanował dotąd patriotycznych uroczystości, więc wczorajszy wybryk Pana Prezydenta na uroczystościach w Muzeum Powstania Warszawskiego wywołał powszechne zdziwienie. Korzystając z okazji, że przemawia publicznie, karykaturalnym językiem, który oby jak najszybciej zniknął z polskiej debaty publicznej, nawrzucał swoim politycznym – i chyba lekko urojonym – wrogom, wypominając im między innymi niewłaściwe i niewystarczające oddanie czci powstańcom.
Jak przypomina Prezydentowi Jarosław Kurski, za prezydentury Lecha Wałęsy odbyły sie niezwykle spektakularne obchody pięćdziesiątej rocznicy Powstania Warszawskiego, w których uczestniczyli między innymi prezydent Niemiec Roman Herzog, premier Wielkiej Brytanii John Major, wiceprezydent USA Al Gore i przedstawiciel prezydenta Jelcyna. Prezydent Herzog w swoim wystąpieniu prosił Polaków o wybaczenie, a światowe media szeroko rozpisywały się o obchodach i o samym Powstaniu.
Panu Prezydentowi życzę udanego odpoczynku. Po powrocie z urlopu wszyscy zapomną o wczorajszym wystąpieniu i nikt już nie będzie nazywał głowy państwa chamem, a odrobina odprężenia poprawi pamięć i styl wypowiedzi.

Ostatni skrawek … muru

Bywa, że nienawiść jest ubrana w słowa piękne, podniosłe, albo – dla odmiany – pozornie dowcipne. Przeraził mnie niedawny żart Johna McCaina, który bez najmniejszego zastanowienia palnął, że rosnący eksport papierosów do Iranu przyczyni się do szybszej śmierci obywateli tego kraju. Nie rozumiem, dlaczego miałoby mi zależeć na śmierci jakiegokolwiek Irańczyka. Z kolei na towarzyskim spotkaniu przy grillu zmroziła mnie niekonsekwencja, z jaką nienawidząca muzułmanów ortodoksyjna katoliczka godzi się na obrażanie ich wiary.
Przedwczoraj, jadąc pociągiem 230 kilometrów przekonałem się, że jest tylko jedna stacja radiowa, którą nieprzerwanie, na kolejnych częstotliwościach, znajdowało radio w moim telefonie, a kilka minut słuchania wprawiło mnie w takie zdumienie, że słuchałem dalej.
Z audycji wyłaniał się świat przerażający, w którym jacyś bezlitośni ludzie odbierają innym ludziom pensję i sprawiają, że ich dzieci będą głodować, co jednak nie odbiera sił tym pokrzywdzonym bohaterom, bo przecież co ich nie zabije, to ich wzmocni. Dowiedziałem się, że trzeba będzie wkrótce sięgnąć po inne środki niż konwencjonalne, a także, że czeka nas ciężki wrzesień i że trzeba będzie wyjść na ulice. Apelowano do prezydenta, żeby rozwiązał wybrany niespełna rok temu parlament w trybie natychmiastowym, a obecni w studio parlamentarzyści dodawali otuchy sobie i słuchaczom przekonując, że wyborów się nie boją i są na nie gotowi. Mówiono, że w Polsce zostały złamane wszystkie standardy obowiązujące w światowych demokracjach. Ze słuchawek sączyły mi się do uszu strach i nienawiść, a Janina – w trosce o moje zdrowie psychiczne – radziła mi się przełączyć na coś innego.
Dwa tygodnie temu słuchaczy tego radia na „ostatnim skrawku Wolnej Polski” przywitał przeor Jasnej Góry. Na szczęście nikt chyba nie traktuje poważnie tych bredni o oblężonej poprzez wrogie siły twierdzy, bo jeśli ostatni skrawek Polski naprawdę miałby wyglądać tak, jak można by było odnieść wrażenie z audycji, której wysłuchałem w pociągu, bez żalu i wahania wymazałbym go z mapy świata.
Wieczorem, po powrocie do domu, wysłuchałem w całości wystąpienia Baracka Obamy w Berlinie. Wyraźnie podniosło mnie to na duchu. Obama mówił o burzeniu murów i budowaniu porozumienia między religiami, pokazywał globalne zależności między ludźmi pozornie należącymi do zupełnie innych społeczności. Nie bał się wytknąć Niemcom tego, że to właśnie w Hamburgu przygotowano podstawy pod zamachy terrorystyczne na Stany Zjednoczone 11 września 2001 roku, ale jednocześnie wskazywał na wspólne korzenie i piękno wszystkich kultur i religii. Nie wahał się skrytykować ekstremizmu, ale jednocześnie odwołał się do wspólnych wartości chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Nie dzielił świata na dwie frakcje polityczne, ale podkreślał powiązania między ludźmi w krajach na różnych kontynentach. Padały nazwy krajów, które w Polskiej debacie politycznej właściwie nie istnieją, chociaż są to miejsca z różnych względów kluczowe i zapalne, a każdy z nas powinien się z troską pochylać nad tym, co tam się dzieje. W swoim przemówieniu ten „współobywatel Świata” wydał mi się jakoś bliższy Benedyktowi XVI, niż polskie radio katolickie, które straszyło mnie całą drogę z Warszawy do Częstochowy. Na spotkaniu z przedstawicielami społeczności żydowskiej, muzułmańskiej, hinduistami i buddystami podczas Światowych Dni Młodzieży w Sydney papież potępił przecież tych, którzy wykorzystują religię po to, by dzielić, zamiast jednoczyć ludzi. Widocznie, podobnie jak Obama, uważa, że musimy nauczyć się żyć razem, a nie odgradzać się murami i wyrządzać sobie krzywdę.
Nawiasem mówiąc, Obama zaimponował mi także poprawną wymową niemieckich nazw oraz dowcipem i dystansem do siebie. Nie każdy polityk roześmiałby się słysząc głośne beczenie w reakcji na wspomnienie o ojcu – pasterzu kóz. Nawet jeśli to wszystko polityczny marketing, warto mu się przyjrzeć i go naśladować, zamiast ziać nienawiścią i siać zdecydowanie złe ziarno.

Alles gutes, Deutschland

Dopiero co oburzaliśmy się na niemiecką reklamówkę, która poprzez aluzje i niedopowiedzenia nadepnęła niektórym z nas na odcisk. Wcześniej gniewaliśmy się na Niemców, gdy żartobliwie porównywali naszego premiera i prezydenta do pewnego niezwykle popularnego w obu naszych krajach warzywa. Wydawałoby się, że z naszej strony tego rodzaju nietakt byłby niemożliwy, że jesteśmy kulturalni, wrażliwi i pozbawieni uprzedzeń.
Tymczasem niesmak, który czuję po obejrzeniu skanu z polskiej gazety, który znalazłem na blogu Tomka Łysakowskiego, nie pozwala mi jutro kibicować Polakom. Wstydzę się, że w dużej polskiej gazecie ukazało się coś takiego. I mam nadzieję, że Niemcy jutro wygrają, bo jak pisze niemiecki Bild, po wygranej Niemców Polacy w Klagenfurcie i tak będą się z nimi wspólnie bawić i świętować. Te pięćdziesiąt powodów, dla których Niemcy kochają Polaków, wymienione w niemieckiej gazecie, jest naprawdę na dużo wyższym poziomie, niż fotomontaż, nagłówek i treść artykułu w polskim dzienniku.

Obraźliwa reklama?

Straszna wrzawa się podniosła wokół niemieckiej reklamówki meczu reprezentacji Polski i Niemiec.
Zabawne, że w polskich mediach nikt się nie oburza na szarganie symboli narodowych przez pijanych kibiców, na sikanie do hymnu na poboczu drogi… Nie, kto by tam bronił niemieckich symboli narodowych.
Polacy oburzają się na coś, czego w tym krótkim filmie w ogóle nie ma. Film ma rzekomo przedstawiać Polaków jako zawodowców specjalizujących się w kradziezy samochodów, ale by dojrzeć to między wierszami, trzeba być lekko przewrażliwionym. Na złodzieju czapka gore? Moim skromnym zdaniem zaczajone w podtekstach stereotypy są w co najmniej takim samym stopniu obraźliwe dla Niemców, co dla Polaków. A może nawet reklamówka jest tylko i wyłącznie antyniemiecka? Może troszkę poczucia humoru i dystansu by się nam, Polakom, przydało?


Niemcy wczoraj i dziś


Gdy mój ojciec był nastolatkiem, granica państwowa przebiegała na peryferiach dzisiejszej Częstochowy, więc podczęstochowskie zagłębia rolnicze i leśne, jak Wręczyca Wielka, Truskolasy czy Herby, znajdowały się w Rzeszy. I oto nawet mój super prawomyślny tata przemknął się kiedyś z kolegą z ulicy do Niemiec, by przeszmuglować stamtąd po worku kartofli.
Kiedy już ze zdobytym łupem wracali na swoją stronę granicy, od Wręczycy dogonił ich wóz jakiegoś chłopa, a na wozie siedział umundurowany Niemiec. Ojciec z kolegą nie dość szybko zorientowali się, kto się do nich zbliża, przez co zupełnie naiwnie dali się przyłapać na przemycie. Niemiec pokręcił nosem, ale okazał się dość pobłażliwy – jeden worek ziemniaków kazał im wrzucić na wóz i zabrał ze sobą, a drugi pozwolił im sobie zatrzymać i kazał się nim podzielić po połowie.
Dzisiaj bez trudu wyjeżdżamy z miasta na zachód i możemy zupełnie nieświadomie przekroczyć niejedną granicę – tak historyczną, jak współczesną. Nie przychodzi nam nawet do głowy, by wozić w bagażniku ziemniaki. Ale podły Niemiec, który zabrał dwóm nastoletnim przemytnikom 30 kilo ziemniaków prawie siedemdziesiąt lat temu, zalazł tacie głęboko za skórę.
Jedziemy gładkim asfaltem, żadnych dziur ani łat, uporządkowane pobocza, rowy, chodniki. Zdaniem ponad osiemdziesięcioletniego przemytnika Niemcy wiedzą, co robią. Przez Unię Europejską pompują pieniądze w infrastrukturę, bo jak ponownie opanują Polskę, to będą mieli przyzwoite drogi.

Abonament telewizyjny

Nie powinienem może zabierać głosu w tej sprawie, bo w moim mieszkaniu nie działa AZART i w związku z tym nie mam telewizji, a tym samym nie mam wielkiego pojęcia na temat tego, jak swoją misję publiczną spełnia Telewizja Polska. Ale dyskusja wokół likwidacji powszechnego abonamentu radiowo – telewizyjnego stała się tak gorąca, że nie sposób ugryźć się w język, zwłaszcza, że podczas jednego z niedawnych wyjazdów służbowych usiadłem z pilotem przed odbiornikiem telewizyjnym i dostąpiłem dobrodziejstwa zapoznania się z ofertą programową aż trzech kanałów państwowego nadawcy.
Domyślam się, że moje doświadczenie było zbyt krótkie, bym mógł mieć jakieś obiektywne spostrzeżenia. Na jednym z tych kanałów jacyś niezwykle mili i weseli ludzie w sutannach ewangelizowali właśnie młodych odbiorców, a że do młodzieży się nie zaliczam, przełączyłem telewizor na kanał regionalny, ale też tylko na chwilę, bo trwała tam transmisja nabożeństwa ze znanego sanktuarium, podobno audycja cykliczna. Przełączyłem więc na ostatni możliwy kanał, by dowiedzieć się z niego, że wizyta papieża Benedykta XVI w Stanach Zjednoczonych jest najważniejszym wydarzeniem tego dnia w Ameryce i na całym świecie, a także, że Telewizja Polska transmitować będzie na żywo całą mszę świętą, jaką Benedykt XVI odprawi dla 60 tysięcy zebranych na stadionie Jankesów (liczbę 60 tysięcy przeczytałem w New York Timesie, nie dosłyszałem, co na ten temat mówiła Telewizja Polska). Trochę mnie to zdziwiło, bo wprawdzie CNN dużo tego dnia mówił o religii, ale raczej dlatego, że jeden z pretendentów do urzędu Prezydenta Stanów Zjednoczonych powiedział właśnie na wiecu wyborczym, że ludzie w małych miasteczkach dotkniętych bezrobociem z goryczy i frustracji zwracają się ku broni palnej i religii, albo oddają się różnego rodzaju negatywnym nastrojom i sentymentom.
Nie mogłem tego dnia dłużej oglądać telewizji, więc nie jestem pewien, jak przedstawiała się dalsza oferta programowa tych kanałów, ale jestem pewien, że moje wrażenie, iż oglądam telewizję, na którą zamiast abonamentu można by przeznaczyć datki zbierane na tacę w kościołach, jest mylne.
Zajrzałem na strony internetowe Telewizji Polskiej i jestem przekonany, że spełnia ona dobrze swoją misję publiczną, a gdy moja Wspólnota Mieszkaniowa zdecyduje się zainwestować w nową instalację anteny zbiorczej, będzie mi pewnie dane przekonać się o tym. Dzisiaj na przykład, w piątkowym kinie akcji, widzowie mogą zobaczyć „Szczęki” – toż to klasyka kina, sam chętnie pokazałbym to moim uczniom na kółku filmowym w oryginalnej wersji językowej, z napisami (a TVP na pewno, w co nie wątpię, taką możliwość daje).
Na stronie internetowej TVP widnieją tak wspaniałe i wartościowe pozycje, jak na przykład „Moda na sukces”, zapewne – jak wnioskuję z tytułu – bardzo cenny program edukacyjny. Jest też „Klan” – pewnie jakiś ciekawy dokument cykliczny poświęcony zagadnieniom genealogicznym, oraz „Plebania” – nie wiem, co to takiego, ale mój ojciec chyba to ogląda, jeśli dobrze kojarzę. W reklamach na stronie jest też jakiś ciekawy program popularno – naukowy o tematyce medycznej, jak się domyślam z opisu kolejnego odcinka, nosi tytuł „Na dobre i na złe”. „Gwiazdy tańczą na lodzie” budzi moje wątpliwości – to astronomia czy meteorologia?
Tak czy inaczej, jestem gorącym przeciwnikiem likwidacji abonamentu. Uważam, że ma on fundamentalne znaczenie dla realizacji misji publicznej Telewizji Polskiej i nie należy osłabiać państwowego nadawcy na rzecz nadawców komercyjnych, którzy nie zadbają o odbiorcę kultury wysokiej.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Równamy szanse

Jako nauczycielowi wiejskiemu, uczącemu w warzywniczym zagłębiu Małopolski, na czarnoziemach, które geniusz komunizmu postanowił swego czasu ozdobić perłą Nowej Huty, zdarzyło mi się parę rzeczy niewyobrażalnych chyba dla moich koleżanek i kolegów uczących, na przykład, w moim rodzinnym mieście.
No bo czy zdarzyło się komuś z nich, by uczeń stale przychodził na co trzecią lekcję angielskiego, bo z rana musi wydoić wszystkie krowy i nie wyrabia się na ósmą do szkoły? Albo czy ktoś z nich słyszał kiedyś od ucznia, że nie ma czasu nauczyć się czasowników nieregularnych, bo musi siać buraki? I że nie po to przyszedł do technikum, żeby zdać maturę i egzamin zawodowy, tylko żeby jakoś ukończyć szkołę średnią i zająć się robotą? Albo, na przykład, czy ich uczniowie przychodzą do szkoły się wyspać po nocy spędzonej na placu targowym? Moim się to zdarza. Mam też jednego takiego, który przychodzi raz na dwa tygodnie, bo pracuje na trzy zmiany i dwie z tych zmian kolidują z jego planem lekcji. I takiego, który w warsztacie samochodowym dorabia po szkole czasem do jedenastej w nocy.
Znam także kilka domów, w tym jeden aż za dobrze, w których zimowe wieczory cała rodzina spędza w jednej izbie, najczęściej położonej w piwnicy kuchni, bo jest to jedyne pomieszczenie w całym domu, w którym nie ma mrozu.
Dlatego, podobnie jak w ubiegłym roku, przekazuję 1% mojego podatku na rzecz Fundacji Batorego i wspomagam jej program „Równe szanse”. Jeden procent mojego podatku wystarczy pewnie co najwyżej na jeden lepszy obiad, ale jeśli każdy z nas przekaże choćby maleńką kwotę na organizację pożytku publicznego, której ufa, uzbiera się prawdziwa skarbnica dobra.
Wypełniając mój PIT, mam zamiar wpisać w odpowiednie pozycje na ostatniej stronie Fundację Stefana Batorego i nr KRS 101194. W tym roku Naczelnik mojego Urzędu Skarbowego wyręczy mnie i za mnie dokona przelewu 1% mojego podatku na konto Fundacji. Przyjemnie jest mieć wrażenie, że ma się jakiś wpływ na rzeczywistość i że zrobiło się coś dobrego. Namawiam do skorzystania z tej możliwości każdego, tym bardziej, że w tym roku obdarować ułamkiem swojego podatku mogą praktycznie wszyscy.