Tajemnica sukcesu

Od jakiegoś czasu młodzież chwali sobie hamburgery w szkolnym sklepiku, podobno są jeszcze lepsze, chociaż cena nie uległa zmianie. Moi mechanicy odkryli dzisiaj na półce składnik, który podejrzewamy wspólnie o to, że jest kluczem do sukcesu ulepszonych hamburgerów. Wydaje się, że to jakiś sos robiony między innymi z pomidorów. Nazywa się „keczub”.

W nagrodę kara

Gdy kilka tygodni temu konsultantka mojego operatora telefonicznego próbowała mnie nakłonić do zakupu i uruchomienia na stałe promocyjnego, comiesięcznego pakietu minut w cenie wyższej, niż standardowa cena połączeń, poczułem się oburzony i złożyłem reklamację, która zresztą została uznana, operator przeprosił mnie, podziękował za czujność i w ramach przeprosin uruchomił mi darmowy pakiet pięćdziesięciu minut do wykorzystania. Zapewne jednak nie ja jeden dostałem tę rewelacyjną ofertę, przygotowaną rzekomo dla wyjątkowych stałych klientów, a Plus naciągnął na nią niejedną osobę, która nie zastanowiła się, co jej się proponuje.
Staranne czytanie ze zrozumieniem i do końca wszystkich regulaminów, instrukcji i poleceń zdaje się umiejętnością zanikającą, co udowodniliśmy ostatnio, ogłaszając z panami z trzeciej klasy konkurs dla klas pierwszych i drugich. Pytanie w konkursie było niezwykle proste, co – niczym pytania w SMS-owych promocjach – przyciągnęło do udziału w nim spore grono siedemnastu osób. Trzy spośród nich były z klas starszych, więc – gdyby odpowiedzi konkursowe przesyłało się płatnym, i to słono, SMS-em, mielibyśmy w kieszeni czysty zarobek. Pozostałe czternaście osób były jak najbardziej uprawnione do udziału w konkursie, dość trudno jednak zrozumieć zapał, z jakim garnęły się do przesyłania odpowiedzi, chociaż regulamin dość jasno określał pulę nagród do zdobycia: trzy pierwsze osoby miały otrzymać ocenę niedostateczną, trzy kolejne – najniższą możliwą ocenę w skali ocen szkolnych, a trzy kolejne miały się załapać na to samo, co trzy pierwsze. Czyli w konkursie było do wygrania dziewięć ocen niedostatecznych.
Oczywiście nie wpiszę tych pał nadgorliwym uczestnikom konkursu, ale mam nadzieję, że czegoś ich ta przygoda nauczy. Na maturze z języka obcego pod każdym zadaniem w arkuszu znajduje się instrukcja, wydrukowana szczególnie dużymi, wytłuszczonymi literami, o treści: „Przenieś rozwiązanie na kartę odpowiedzi”. Mimo to co roku wielu maturzystów zapomina zakodować swoje odpowiedzi na karcie sczytywanej przez skaner, a tym samym ryzykuje, że nie zda matury (nie przenosząc zadań zamkniętych, z zadań otwartych należy otrzymać maksymalną możliwą liczbę punktów, by zdać egzamin).
Organizatorzy konkursu, panowie z trzeciej klasy, byli zdumieni widząc, jak ich młodsi koledzy i koleżanki zabijają się o pały z angielskiego. Jeden z drugoklasistów zamieścił na Facebooku gorączkowy apel, zachęcający kolegów i koleżanki z klasy do udziału w konkursie, dołączając bezpośredni link do miejsca, w którym należało wpisywać odpowiedź. Początkowe rozbawienie organizatorów ustąpiło uczuciom i przemyśleniom, których wyraz dał jeden z nich, pisząc do mnie maila takiej oto treści:

Kochany Ojcze Niebieski.
Na początku ten konkurs „dla młodych” mnie śmieszył, po prostu myślałem, że będzie to zwykłe robienie sobie jaj z młodszych kolegów. Ale śledząc wpisy z odpowiedziami młodych muszę przyznać, że to nie jest śmieszne, lecz tragiczne. Przeraża mnie lekkomyślność i brak jakiejkolwiek odpowiedzialności ze strony ludzi, którzy bardzo szybko zbliżają się do pełnoletności. Dlatego też myślę że trzeba uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby nauczyć ich co to znaczy być dorosłym i odpowiedzialnym za to, co się robi. Tym razem konsekwencje, jakie ich spotkają, będą niczym w porównaniu z tym, co może ich spotkać w przyszłości, jeśli nie nauczą się zwracać uwagi na najdrobniejsze szczegóły, które często zmieniają sens w wielu przypadkach.

Zapamiętajmy wszyscy. I młodzi i starzy. Bo chyba zbyt łatwo dajemy się nabijać w butelkę.

Magia szkoły

Oglądamy na kółku filmowym kolejną część Harry’ego Pottera i nabijamy się trochę z Michała, któremu akurat wpisałem zagrożenie do dziennika.
Harry lata nad Hogwartem na hipogryfie, wypuszczony z szafy stwór przybiera postać Dementora, profesor Lupin zamienia się w wilkołaka, a otrzymane od profesor McGonagall miniaturowe urządzenie pozwala na podróże w czasie. Za każdym razem, gdy dzieją się te niewiarygodne rzeczy, mówimy Michałowi, że tak właśnie będzie w tej maturalnej klasie, która dzisiaj się od niego niebezpiecznie oddaliła. W maturalnej klasie będziemy przeżywać niesamowite przygody, będziemy uprawiać czary, rzucać zaklęcia, latać i ujeżdżać tajemnicze zwierzęta. Więc lepiej niech się postara, bo jak nie, to go to wszystko ominie, a przynajmniej będzie musiał na to dłużej zaczekać.
To wszystko niby żarty i może nawet trochę niesmaczne, zważywszy, że sytuacja Michała nie jest wcale wesoła. Ale najciekawsze w tych żartach jest to, że taka właśnie jest prawda. Na lekcjach w maturalnej klasie naprawdę dzieją się rzeczy magiczne. Wielu uczniów mówi już po angielsku na tyle sensownie, że można pogadać o bardzo poważnych sprawach. A z ludźmi w tym wieku jest o czym rozmawiać. Oni jeszcze wierzą w to wszystko, w co się wierzy, gdy jest się nastolatkiem, ale już zaczynają przeczuwać to wszystko, co wkrótce podetnie, a przynajmniej będzie próbowało podciąć nogi ich marzeniom. Patrzą na świat bardzo krytycznie i mają wobec niego niezwykle śmiałe zamiary. Są już na tyle dorośli, że traktują swoje zamiary bardzo poważnie. Na tyle odważni, że nie przychodzi im do głowy, że mogliby z jakiegoś powodu rezygnować z ich realizacji.
Są różni. Ale rozmowa z nimi to prawdziwe obcowanie z magią. Dochodzi jeszcze ta świadomość, że maleńki wkład w tę magię masz ty sam jako nauczyciel, bo – odkąd przyszli w pierwszej klasie – bardzo się zmienili, wydorośleli, mają poglądy, które wyrobili sobie przez te ostatnie lata, spędzone między innymi z tobą. Że nie boją się o tych poglądach mówić, że są pełni argumentów na ich obronę i że stali się partnerami w dyskusji.
Masz w tym maleńki swój udział i wiesz, że jest w tobie odrobinę Dumbledore’a. Gdy wyjdą z murów tej szkoły, może choć raz użyją w walce z Voldemortem zaklęcia, którego nauczyli się od Ciebie.

Ten wpis został po raz pierwszy opublikowany 9 stycznia 2006 roku.

Niech żyje stara matura

Zewnętrzny system oceniania, odkąd go wprowadzono, ma stałe grono zaciekłych przeciwników, którzy – niekiedy – w jego krytykowaniu tracą wszelki umiar i nie starają się zachować ani grama rozsądku czy konsekwencji. Widać to po raz kolejny bardzo wyraźnie w komentarzach na temat harmonogramu matur, ogłoszonego na nowy rok szkolny.
Ci sami ludzie, którzy w minionych latach zaciekle walczyli ze zdawaniem egzaminu na obu poziomach jednego dnia, nagle zmienili zdanie. Gdy kolejni dyrektorzy Centralnej Komisji Egzaminacyjnej podawali harmonogramy, w których egzamin na poziomie podstawowym odbywał się rano, a na poziomie rozszerzonym – z tego samego przedmiotu – po południu, malkontenci narzekali, że maturzystów czeka nadludzki wysiłek, któremu ich organizmy ani intelekt nie będą w stanie podołać. Zupełnie nie dostrzegali faktu, że w starej maturze egzamin trwał dłużej, niż oba poziomy matury w nowej formule razem wzięte, i nie było w nim żadnej przerwy.
Teraz, gdy dwa główne przedmioty maturalne zostały rozłożone na cztery dni, a maturzyści będą przystępować tylko do jednego poziomu egzaminu z języka polskiego i matematyki w danym dniu, ci sami malkontenci lamentują, że praca szkół zostanie sparaliżowana, a podstawy programowej nie będzie się dało zrealizować, gdyż klasy młodsze – tuż po długim majowym weekendzie – dostaną kolejny tydzień wolnego. Zupełnie im przy tym nie przeszkadza, że to dokładnie tego samego argumentu używali ich adwersarze w latach minionych, by bronić idei zdawania dwóch egzaminów w ciągu jednego dnia.
Zupełnie jak w polityce. Politycy oburzają się na przeznaczony dla zamkniętej widowni happening artystyczny, podczas którego światowej klasy polski muzyk targa pełną opisów przemocy księgę, a potem ci sami politycy organizują szesnaście równoległych konferencji prasowych we wszystkich miastach wojewódzkich, na których – przed kamerami – niszczą broszury informacyjne neutralne światopoglądowo, zawierające jedynie rzeczowe treści.
Albo jak u przeciwników edukacji seksualnej. Promują księgę, w której roi się od opisów gwałtów i kazirodztwa, a oburza ich i rozgrzewa do czerwoności artykuł, który podkreśla młodym ludziom, jak ważne w ludzkiej seksualności jest altruistyczne dbanie o szczęście partnera lub partnerki.
Najlepiej nic nie robić, nic nie mówić, trzymać się z dala od wszelkich innowacji, racjonalizacji czy nawet dyskusji. Matura niech wróci stara, a z nią czarny rynek korepetycji, targi o ocenianie z dyrektorami i między poszczególnymi nauczycielami. Odżyją łapówki, układy, wrócą egzaminy na studia…
Gdy zdawałem starą maturę, mój świętej pamięci matematyk zielonym długopisem zaznaczał w naszych pracach maturalnych wszystkie miejsca, gdzie dokonaliśmy poprawek, więc staliśmy w kolejce do oddania prac bardzo długo. Tak długo, że można było jeszcze niejedno ściągnąć. Z matury z języka polskiego otrzymałem ocenę celującą, chociaż – po latach – zupełnie nie mogę zrozumieć, co moje bełkotanie o Bursie, Poświatowskiej i Wojaczku miało wspólnego z ideałami bohatera romantycznego, któremu – zgodnie z tematem – poświęcona powinna była być moja praca. Zewnętrzny system oceniania nie jest idealny, ale usunął wiele korupcjogennych i patologicznych zjawisk, z którymi borykała się stara matura, i wobec których najlepszy nawet dyrektor, nauczyciel i uczeń byli bezradni. Dał szkołom, organom prowadzącym, rodzicom i uczniom narzędzia, o których dawniej nie można było marzyć. Wśród jego podstawowych założeń jest stała racjonalizacja, wynikająca z analizy i wcielania w życie wniosków obserwacji systemu w praktyce. Szkoda, że – nawet wśród wysokiej klasy specjalistów dydaktyków i kadry kierowniczej oświaty – są osoby, które wolą narzekać i biadolić, niż włączyć się kreatywnie w poprawianie systemu.

Kanapka Tobiasza

Mocno mnie zaskoczyło, wręcz odebrało mi mowę, gdy jedna z młodszych koleżanek, wchodząc na chwilę do swojej klasy podczas mojej lekcji, zbeształa w bardzo kategoryczny sposób ucznia, który dyskretnie jadł kanapkę. Jeszcze bardziej odebrało mi mowę, gdy zobaczyłem reakcję uczniów i uczennic na to besztanie. Wyglądało to tak, jakby jedzenie kanapki było najgorszym możliwym do wyobrażenia przestępstwem. Nie chciałem kwestionować autorytetu koleżanki, poza tym naprawdę oniemiałem, więc nie skomentowałem w żaden sposób całego zajścia.
Podobnie oniemiałem, gdy usłyszałem kiedyś w pokoju nauczycielskim rozmowę młodszych koleżanek o tym, jaką to karę wyznaczyć uczniowi, który do jednej z nich zwrócił się „proszę pani” zamiast „pani profesor”. Takie wydarzenia uświadamiają mi, że lekceważę czasami sprawy, które dla wielu nauczycieli są istotne. Czasem to może niedobrze, ale niekiedy – wydaje mi się – nie ma to większego znaczenia.
Odkąd zostałem opiekunem pracowni, mam w niej do swojej dyspozycji czajnik elektryczny, który przyniosłem sobie z domu, a który ratuje czasem moje pozbawione nauczycielskich predyspozycji gardło. Moi panowie mechanicy, pracując ze mną drugi, trzeci rok z rzędu, przyzwyczajają się zupełnie do tego, że tego czajnika używamy. Idą na przerwie po wodę, bywa, że zrobią zrzutę na kawę czy herbatę, gdy braknie. Pamiętam Darka, który chodził na angielski ze swoim kubkiem, a przed przyjściem kupował w szkolnym sklepiku „3 w 1”, taką kawę instant ze śmietanką i cukrem od razu. Spotkałem go niedawno w hipermarkecie w Krakowie. Klasa, w której jestem wychowawcą, przyniosła sobie cały komplet kubków z różnokolorowymi wzorkami w kwiatki. Wielu uczniów robi sobie na przerwie coś do picia, zwykle potem po lekcji ktoś z nich idzie umyć nie tylko szklankę po sobie, ale i po mnie. Nie przyszło mi jakoś nigdy do głowy rozmawiać o tym z nimi, to wszystko dzieje się tak jakoś naturalnie i nie zauważyłem, żeby nas to rozpraszało. Na kółku filmowym czy na fakultecie zdarzało nam się często zadzwonić po pizzę na wynos i też jakoś mi nigdy do głowy nie przyszło, że to w czymkolwiek przeszkadza.
Z tym „profesorowaniem” to też śmieszne. Pamiętam, że była taka klasa liceum agrobiznesu, w której jakoś tak się utarło, bo im kiedyś wytłumaczyłem, jakie są tytuły naukowe i jak się je zdobywa, że przez całą szkołę mowili do mnie „panie magistrze”. Zabawne było, gdy ktoś z nich przychodził do pokoju nauczycielskiego i pytał kogoś z nauczycieli o to, czy jestem i czy można mnie prosić na zewnątrz:
– Przepraszam, czy można prosić pana magistra?
Brzmiało to idiotycznie, tak jakbym był jedynym magistrem w szkole, do tego tytułu nigdy bowiem nie dołączali nazwiska. Na początku koledzy i koleżanki z grona pedagogicznego mieli niezły ubaw i nie wiedzieli o co chodzi, ale potem jakoś się przyzwyczaili.
Później z kolei miałem taką zabawną klasę technikum mechanicznego, w której – wskutek nieporozumienia z pierwszej klasy – doszło do sytuacji całkowicie kuriozalnej. W pierwszej klasie panowie mieli pretensje, że zwracam się do nich w formie grzecznościowej. Zrobiliśmy więc głosowanie, czy mam im mówić na pan, czy na ty. Ale większość z nich tak zrozumiała to głosowanie, że wyszło na to, że jesteśmy na ty w obie strony. No i potem część z nich mówiła mi po imieniu, część na pan, nikt jednak nie używał tej przyjętej w szkole średniej zwyczajowej formy „panie profesorze”.
Uczniowie, którzy – zgodnie z netykietą – zwracają się do mnie bezpośrednio w internetowych dyskusjach na forach czy rozmowach przez komunikator, też często w starszych klasach przestają w ogóle używać formy grzecznościowej i nie sposób się w tym doszukiwać oznak lekceważenia czy braku szacunku.
Tegoroczni absolwenci technikum mechanicznego mówili do mnie z kolei „tato”. Wszystko zaczęło się od tego, że zwracałem się do nich często słowem „synu”, więc reagowali spontanicznie i żartobliwie, aż utarł się nowy zwyczaj.
To są wszystko moim zdaniem bzdury. W ogóle o nich na co dzień nie myślę. Wcale bym nie myślał, gdyby nie koleżanki, które czasami zaskakują mnie tymi demonstracyjnymi przebłyskami autorytetu. Nie jestem pewien, czy mój autorytet w jakikolwiek sposób ucierpiał, gdy Tobiasz jadł kanapki na lekcji, albo gdy Tomek mówił do mnie „Marcinku”. Tak samo jak nie jestem pewien, czy w jakikolwiek sposób mój autorytet zostanie podbudowany tym, że ktoś inny będzie siedział na baczność całą lekcję albo mówił do mnie „panie profesorze”. Wydaje mi się, że piernik do wiatraka nic nie ma. I staram się na czym innym opierać ten mój autorytet, nie mając zresztą złudzeń co do tego, że autorytet nauczyciela to istny zamek na piasku.

Aktor z powołania

Jak to miło z samego rana posłuchać, jak Matt Damon podziwia nauczycieli za to, że za „gównianą pensję” decydują się na pracę, która wiąże się z dużym obciążeniem godzinowym, a wszystko po to, by spełniać jakąś misję. I że zanim się zacznie krytykować tę profesję za lenistwo i za to, że są kiepscy w tym, co robią, może warto się zastanowić nad tym, czy nie jest się samemu kiepskim kamerzystą, dziennikarzem, kelnerem, blogerem?

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Podróże w przyszłość

Jakiś czas temu, gdy dwie studentki Politechniki Krakowskiej zginęły pod kołami tramwaju na ulicy Pawiej, z zażenowaniem czytałem dyskusję pod artykułem o tym na lokalnym forum gazety. Kilku „Krakowian z dziada pradziada” ubliżało dziennikarzowi, który opublikował tę smutną wiadomość, oskarżając go o nieznajomość topografii miasta i – przy okazji, nie wiedzieć czemu – obrzucając obelgami i zarzucając przynależność do żydowsko – masońsko – komunistycznych spisków.
Jak bowiem każdy mieszkaniec Krakowa wie, na ulicy Pawiej są tylko blaszane budy z gastronomią, używanymi ciuchami i automatami do gier, a tramwaj nigdy tamtędy nie jechał i nigdy nie pojedzie.
Dla niewtajemniczonych, ulica Pawia znajduje się w sercu projektu krakowskiego Nowego Miasta i w ostatnich dekadach zmieniła się nie do poznania. Tramwaje jeżdżą nie tylko wzdłuż tej ulicy, ale – na wysokości Politechniki – przecina ją tramwajowa linia podziemna ze stacją właśnie pod ulicą Pawią.
W internecie, w szkole, w życiu, można stać tyłem do zmieniającego się świata i tego, jak młodsi od nas go urządzają po swojemu. Stać z naburmuszoną miną i zarastać krzakami. Albo można stać przodem, uważnie nasłuchując, bo – póki co – to najlepsza maszyna czasu do podróży w przyszłość, jaką udało się wymyślić.

125% normy

Miejska Biblioteka Publiczna w Częstochowie udostępnia na swojej stronie internetowej „Życie Częstochowy” z 22 grudnia 1949, numer prawie w całości poświęcony siedemdziesiątym urodzinom „niezłomnego szermierza pokoju”, towarzysza Stalina. „Walczącemu z oportunizmem” „geniuszowi” hołd oddają ludzie pracy i nauki, a Prezydent Bierut w okolicznościowym przemówieniu oznajmia, że „życie Stalina – to wzór i zobowiązanie dla wielu pokoleń”. Ile minęło lat od tamtej pory i ile pokoleń przejęło wartę nad kultem Generalissimusa? Co z tego zostało? Czy dzieciom ze Szkoły Podstawowej w Pszczewie udało się wywalczyć światowy pokój i zrealizować plan sześcioletni, jak to ślubowały inaugurując rok szkolny 1950/1951? Czy dzieci ze Szkoły Powszechnej w Iłowie, gdzie w przeddzień urodzin Stalina oddano do użytku centralne ogrzewanie, a w dniu jego śmierci wysłano ten podniosły telegram, wytrwały w swojej wierności dla ideałów socjalizmu?

Przewodniczący Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej

Towarzysz Bolesław Bierut

W dniu pogrzebu Wielkiego Stalina serdecznego przyjaciela dzieci polskich i całej postępowej ludzkości, w dniu ciężkiej żałoby narodowej i bólu, my młodzież szkolna i Grono Nauczycielskie Szkoły Podstawowej w Iłowie pow. Działdowo, składa na Wasze ręce ślubowanie wierności wskazaniom Wielkiego wodza i Nauczyciela naszego i jeszcze ściślejsze zespolenie się wokół Partii i Was zapewniając jednocześnie o bardziej wytężonej pracy naszej dla budowy socjalizmu w Polsce i obrony Pokoju światowego.

Szkoły przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych przodowały w ogóle w wychowaniu patriotycznym młodzieży. Na stronie Szkoły Podstawowej w Radzowicach możemy przeczytać, że w roku szkolnym 1949/1950:

2 października odbył się wiec w sprawie pokoju „zwołany przez kierownika szkoły”. Na wiecu przemawiał Wacław Skulski, który „zobrazował zebranym okropności wojny, wzywał zebranych do walki o pokój poprzez pracę, braterstwo, zwartość społeczną”. Zebrani uchwalili rezolucję: ”My zebrani na wiecu przyrzekamy stać na straży pokoju poprzez pracę, podporządkowanie się wszelkim rozporządzeniom rządu i Polskiej Zjednocznonej Partii Robotniczej”. 13 X w świetlicy Straży Pożarnej w Radzowicach miał miejsce „uroczysty obchód ku czci przyjaźni polsko – radzieckiej”. 16 listopada odbyła się uroczysta akademia ku czci Aleksandra Puszkina. Odczytano kilka wierszy poety w tłumaczeniu Tuwima. „5 grudnia klasa V pisała list do dzieci radzieckich”. 21 grudnia 1949 r. o godzinie 18 w świetlicy odbyła się uroczysta akademia z okazji 70- lecia urodzin Józefa Stalina.

Wydaje się, chociażby oglądając Polską Kronikę Filomową z tamtych czasów, że wszyscy traktowali siedemdziesiąte urodziny wodza wyjątkowo uroczyście i poważnie, a dokonywane z tej okazji czyny i podejmowane postanowienia były jak najbardziej szczere i piękne.


Co zostało z tamtych czasów? Co zostało z rzekomo spontanicznych gestów i obietnic? Pamiętam, jak moja zmarła ciocia opowiadała, że zerwała z chłopakiem, którego bardzo kochała, ponieważ nie okazywał dostatecznej żałoby po śmierci Stalina. Po latach wspominała o tym z niedowierzaniem i rozżaleniem. Jak będą w połowie tego stulecia wspominać dzisiejsze czasy krośnieńscy gimnazjaliści i uczniowie podstawówki, którzy w swojej świeckiej szkole podziękowali za dar beatyfikacji Jana Pawła II?

Wyjątkowy program słowno – muzyczny wzbogacony został o prezentację multimedialną, która przedstawiała najważniejsze momenty z życia Papieża – Polaka. Uczniowie przypomnieli zgromadzonym słowa Karola Wojtyły, również te wypowiedziane na polskiej ziemi i te, które najbardziej utkwiły wszystkim w pamięci. Młodzi ludzie jeszcze raz udowodnili, jak bliska jest im postać Karola Wojtyły – człowieka tak zwyczajnie niezwykłego, że aż świętego.

Czy pamięć o polskim papieżu długo jeszcze będzie kwitła w szkole, w której – co już kiedyś pokazywałem w tym blogu – pomniki bywają przykryte warstwą śmieci? Czy dzieci, które przyjdą do tej szkoły za lat dwadzieścia i trzydzieści, będą oddawać hołd tym samym autorytetom, co obecne? I czy obecne pokolenie będzie o Janie Pawle II pamiętało coś więcej, niż to, że „od kremówek wszystko się zaczęło”? Czytając komentarze pod artykułem na krośnieńskim portalu, śmiem twierdzić, że trzeba będzie znaleźć jakiś nowy pretekst do organizowania „spontanicznych” akademii.

Egzamin z wiedzy tajemnej

Ten wpis ujawni czytelnikom pilnie strzeżony sekret. Od wczoraj kolejne osoby nerwowo pytają mnie, czy nie mam czasem wiedzy tajemnej o tym, kiedy odbywa się egzamin potwierdzający kwalifikacje zawodowe dla absolwentów techników i szkół policealnych. Otóż mam.
Zgodnie z wiadomym od wielu miesięcy poufnym harmonogramem, absolwenci szkół średnich technicznych w całej Polsce przystępują do części pisemnej egzaminu jutro (poniedziałek, 13 czerwca 2011) w samo południe (ciekawe, czemu, przecież północ bardziej by była pomocna w zachowaniu dyskrecji). Kolejny harmonogram, równie tajny, pozwala się zorientować, kiedy zdajemy część praktyczną egzaminu.
Strażnikami sekretu, który niniejszym ujawniam, pilnie strzegącymi go przed absolwentami techników, są Centralna Komisja Egzaminacyjna, Okręgowe Komisje Egzaminacyjne (m.in. nasza, w Krakowie), Ministerstwo Edukacji Narodowej, liczne fora internetowe, a nawet Wujaszek Google.
Za zdających jutro egzamin trzymam kciuki. Oby to nie był dla Was arkusz wiedzy tajemnej.

Cytat dnia

Najpopularniejszym postem na moim blogu w ciągu ostatniego miesiąca jest wpis zawierający słowa tegorocznej maturzystki, która z niewinną miną i – jak zakładam – zupełnie nieświadoma tego, co mówi, zwróciła się do mnie z prośbą: „Zrób mi dobrze, przeleć mnie”.
Pozwolę sobie w takim razie przedłożyć czytelnikom kolejny cytat. I doradźcie, czy zaliczyć takie zdanie jako zakończenie listu prywatnego? Oto ono: „I want to do you with all my family” („Chcę Cię przelecieć z całą moją rodziną”). Właściwie, wraz z następującym po tym zdaniu zwrotem grzecznościowym, jest to jeden z najbardziej zrozumiałych fragmentów listu.
Takie oto rzeczy muszą znosić nauczyciele języków obcych w wypowiedziach pisemnych i ustnych swoich uczniów i uczennic.