W tym roku noc oskarową przespałem słodko, bo żadnego z nominowanych filmów nie widziałem wcześniej, więc nie miało dla mnie większego znaczenia, kto i za co zgarnie statuetki Akademii. Przy porannej kawie z pewnym zniecierpliwieniem słuchałem jednak przez 40 minut wiadomości o tym, jaki film Oscara nie dostał. Szykując się do wyjścia miałem przyjemność wysłuchać kilkunastu różnych osób, opowiadających o filmie Andrzeja Wajdy Katyń lub o wydarzeniach katyńskich w ogóle, w dwóch kolejnych skrótach wiadomości usłyszałem, że Katyń nie dostał Oscara, ale jaki film Akademia uhonorowała tytułem najlepszego, nie dane mi było się dowiedzieć.
Postanowiłem w końcu ten film obejrzeć i nie żałuję, chociaż tematyka nie pociągała mnie szczególnie. To film dobry i ważny, choćby z tego powodu, że powinien był powstać lat temu kilkadziesiąt, a nie dopiero teraz. Ale że nie dostał Oscara, jakoś mnie nie dziwi. Czy ten monotonny, martyrologiczny ton, w którym utrzymany jest obraz, może naprawdę przykuć do fotela kogoś, kto nie urodził się w Polsce i komu cierpiętniczego, powstańczego patriotyzmu nie wbijano do głowy przez całą młodość?
Po obejrzeniu Katynia zafundowałem sobie inny seans będący efektem natarczywej rekomendacji. Tomek Łysakowski tak często pisze o serialu Torchwood, że mimo lekkiej niechęci obejrzałem sobie pierwszy odcinek. Ten, w którym Jack i Tosh badają zaburzenia czasoprzestrzeni w opuszczonym budynku, z którego nadal, kilkadziesiąt lat po potańcówce pożegnalnej na cześć wyjeżdżających na wojnę żołnierzy, Kiss the boys goodbye w roku 1941, dobiega muzyka z lat czterdziestych. Chodząc po budynku Jack i Tosh przenoszą się w rok 1941 i spotykają tam kapitana Jacka Harknessa, który ma zginąć nazajutrz w locie treningowym, a następnie w lokalu dochodzi do całego szeregu spięć i niespodzianek – od antyjapońskich reakcji na obecność Tosh, poprzez złudzenia słuchowe ignorujące prawa czasu, gdy Jack i Tosh słyszą wołającą ich sześćdziesiąt lat później Gwen, po sceny, w których dwaj kapitanowie tańczą ze sobą i całują się namiętnie. Bilis Manger, obecny dozorca opuszczonego budynku, zdaje się być tym samym człowiekiem, co kierownik lokalu z lat czterdziestych, odgrywa istotną rolę w odcinku, a jednocześnie trudno nam powiedzieć coś o jego intencjach czy charakterze, bo jest tylko jedną z wielu niewyraźnie zarysowanych postaci w tej wielowątkowej fabule.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Katyń to film w zupełnie innej konwencji, że nie sposób go porównywać z fantastyczną przeróbką Doctor Who w brytyjskiej telewizji. Że ma zupełnie inną rolę i jest adresowany do odmiennej widowni. Trudno też oceniać Torchwood po obejrzeniu jednego odcinka, ale na pewno mam ochotę zobaczyć kolejne.
Być może to akurat zaleta filmu Katyń, ale odniosłem wrażenie, że jest to film jakby zupełnie niewspółczesny, jakby jego twórcy przez całe życie oglądali tylko filmy starsze od Pulp Fiction. Prawdziwie artystycznie połechtany poczułem się podczas tego filmu tylko raz, gdy siedząca w oknie krakowskiej kamienicy Antygona, potrzebująca peruki aktorka, słowami prosto z Sofoklesa przemówiła do oddającej jej swoje włosy polskiej Antygony powojennej. Pieniądze za obcięte włosy przeznaczone zostają na nagrobek zamordowanego w Katyniu brata, ale nagrobek ten nie może sobie znaleźć miejsca w nowej polskiej rzeczywistości, odtrącany przez władze świecką i kościelną.
Poza tym z zainteresowaniem przyglądałem się postarzonym na potrzeby filmu miejscom, przez które sam często przechodzę. Ale to była ciekawość lokalna, moja, bo znam te place i ulice, bo pokonuję je często na piechotę, bo kocham to miasto. Obawiam się, że Katyniowi nie do końca udało się jednak być filmem uniwersalnym, potrafiącym przemówić do każdego. Jest polski, bardzo dobry, ale na wskroś lokalny i pewnie nawet nie do końca zrozumiały dla ludzi z innych kontynentów. Jeśli ktoś się nie zgadza, polecam do obejrzenia Babel z Bradem Pittem i Cate Blanchett. Alejandro González Iñárritu z całego splotu drobnych, codziennych tragedii, nieporównywalnie przecież mniejszych niż tragedia katyńska, zrobił obraz – moim zdaniem – o wiele bardziej poruszający i uniwersalny.
Tag: Polska
„Cudowny” cudzysłów
Trzy lata temu, będąc przejazdem w pewnym sanktuarium maryjnym, doznałem przeżycia mistycznego, ale chyba zupełnie innego rodzaju, aniżeli powinienem był – zdaniem gospodarzy tego miejsca – doznać.
Abstrahując już od całkowicie groteskowej – moim zdaniem – idei oświetlania figury, bo to mieści się jeszcze jakoś w moich kategoriach pojmowania ludowej pobożności, nie mogę pojąć interpunkcji, a ściślej rzecz biorąc funkcji cudzysłowu.
No bo czy nie wydaje się Wam, że wzięta w cudzysłów „Cudowna Figurka” może być rozumiana jako wyraz pewnego braku szacunku i kłóci się trochę z oczekiwanym przez nas stosunkiem gospodarzy sanktuarium do swojej patronki? Ale może to moja wina, miałem zawsze problemy z interpunkcją i pewnie czegoś nie rozumiem.
Déjà vu
Żegnaj, IV RP
Z okazji odzyskania Polski, serdeczne gratulacje dla wszystkich Polaków.
Nie dajmy sobie przez najbliższe cztery lata wmówić, że czarne jest białe, a białe jest czarne. Nie dajmy sobie wmówić, że gruszki mają wyrosnąć na wierzbie. Niech każdy robi swoje i miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli na tym blogu zajmować się polityką.
Schizo
Nie należę do tych, którzy się obrażają, gdy ktoś nazywa Prawo i Sprawiedliwość partią nacjonalistyczną, a nawet faszystowską. Zawsze jednak próbuję sobie tłumaczyć, że wpadki Jarosława Kaczyńskiego to wynik niezaradności, braku charyzmy, zwykłe gafy. Ale te gafy bywają monstrualne. Na przykład na konwencji partii w Białymstoku 16 września 2007 Jarosław Kaczyński powiedział:
Zwyciężymy, bo to zwycięstwo jest potrzebne Polsce. Jest potrzebne po to, by w tym państwie, w Rzeczypospolitej Polskiej, żył jeden naród polski, a nie różne narody.
I jak tu nie myśleć o ucieczce z Polski, skoro urzędujący premier jawnie nawołuje do nienawiści na tle narodowościowym? Ba, daleko więcej niż tylko do nienawiści, bo jakie niby są implikacje tej wypowiedzi dla innych narodów zamieszkujących Rzeszypospolitą? Zostaną wypędzone czy wymordowane?
22 września w Rzeszowie Jarosław Kaczyński zagroził dla odmiany stanem wyjątkowym, jeśli nieodpowiednie partie wygrają wybory. Tę wypowiedź również można próbować jakoś tłumaczyć, ale urzędujący premier naprawdę nie powinien głosić takich bredni.
Powoli odechciewa mi się w ogóle iść na wybory, przestaję bowiem wierzyć, że mój głos zostanie policzony uczciwie. Partia zdecydowała, że chociaż Polska – jako członek OBWE – ma obowiązek zapraszać obserwatorów tej organizacji na wybory, to tym razem obserwatorów nie wpuści. Decyzja tym bardziej śmieszna, że Warszawa jest siedzibą biura tej organizacji, a obserwatorzy tego samego dnia pojadą się przyglądać wyborom w Szwajcarii i tamtejsze władze postrzegają to raczej jako zaszczyt, niż obelgę. Obserwatorów wpuszcza się także na Białoruś, na której Polska ma ambicję pełnić rolę obrońcy demokracji. A tymczasem w Polsce będziemy mieli pierwsze niedemokratyczne wybory od 1989 roku, a przynajmniej taki sygnał dajemy całemu światu.
Duel Masters
Kamil, który chodzi do czwartej klasy szkoły podstawowej, nauczył mnie dzisiaj po południu zagrywać manę, rzucać zaklęcia z ręki tapując manę, liczyć i przekręcać many, przyzywać stwory z ręki do strefy bitwy, atakować nimi tarcze i stwory przeciwnika, blokować ataki, a nawet dał mistrzowski popis ataku ostatecznego. Poznałem wiele bardzo ciekawych postaci różnych narodów na kartach w mojej talii, Kamil miał kilkakrotnie karty, które doprowadziły go do radosnego podskoku. Uzdrowiliśmy też dzisiaj po południu jednego trupa i przy jego pomocy Kamil zaatakował moją tarczę.
Po powrocie do domu obejrzałem wiadomości w przedwyborczej telewizji i rozumiem z nich dużo, dużo mniej, niż z karcianego pojedynku z Kamilem. Umówiliśmy się na rewanż w przyszły czwartek. Tym panom i paniom ze szklanego ekranu polecam udać się jak najszybciej do sklepu i kupić sobie talię kart do Duel Masters. Albo nie, to chyba dla nich za mądre. Zwłaszcza dla tego niewysokiego pana, któremu pomyliły się już całkiem układy, odkąd układ zawrócił mu w głowie.
Rozpychamy łokciami przedmurze chrześcijaństwa
Przy okazji szóstej rocznicy zamachów terrorystycznych na Nowy Jork dowiedzieliśmy się od pewnego katolickiego biskupa polowego, że polscy żołnierze w Iraku i Afganistanie bronią Europy przed przekształceniem w Euroarabię, a Osama bin Laden mści się na świecie chrześcijańskim za największą w historii klęskę islamu pod Wiedniem w 1683 roku. Te odkrywcze tezy postawił ksiądz biskup podczas oficjalnej uroczystości wojskowej na Warszawskiej Cytadeli, w obecności polskich władz państwowych, które nie zająknęły się nawet na ten temat i nie potępiły wypowiedzi biskupa. Pewnie zresztą dalej będą zapraszać na tego rodzaju uroczystości biskupów jedynego słusznego kościoła.
Biskup wezwał polskich żołnierzy do obrony wartości chrześcijańskich i pochwalił ich za to, że na swych mundurach i sztandarach zanieśli biało-czerwone znaki tam, gdzie przebiega granica przedmurza chrześcijaństwa. Gdybym był polskim żołnierzem i poważnie traktował słowa księdza biskupa, musiałbym się zastanowić nad dezercją z takiego wojska. Gdybym był rodzicem mającym jakiś wpływ na to, czy jego dziecko chodzi na religię, musiałbym zrobić wszystko, co w mojej mocy, by ochronić je przed kościołem, którego hierarchowie są apologetami wojen religijnych. Wychodzi na to, że Dawkins ma rację – wszystkie religie sprowadzają się do tego samego w ustach ludzi pozbawionych umiejętności myślenia oraz woli współistnienia i współdziałania z innymi.
Dziś, przy okazji rocznicy bitwy wiedeńskiej, usłyszałem w publicznych mediach już kilka rasistowskich wypowiedzi, które naraziły na szwank moją dumę z bycia Polakiem. Dla mnie jednak wypowiedzi katolickich fanatyków nie są aż takie straszne, bo urodziłem się i wychowałem w rodzinie katolickiej. Podejrzewam natomiast, że niejeden polski muzułmanin, Polak z dziada pradziada, poczuł się obco w swoim kraju, za który jego przodkowie przelewali krew.
Przeproście i S…
Z rozwiązania Sejmu V kadencji ani się jakoś specjalnie nie ucieszyłem, ani mnie ono nie zmartwiło. Czuję pewien niepokój o wynik wyborów, obawiam się, że brudna kampania wyborcza wcale nie doprowadzi do oczyszczenia sceny politycznej z nawiedzonych i opętanych.
Oniemiałem jednak, gdy przeczytałem sobie dokładnie treść uchwały o samorozwiązaniu, za którą zagłosował wczoraj zdyscyplinowany klub Prawa i Sprawiedliwości. Czy ktoś rozumie, dlaczego posłowie tej partii poparli poniższy projekt uchwały, chociaż stoi on w rażącej sprzeczności z wszystkim, co poseł Jacek Kurski w imieniu ich klubu parlamentarnego powiedział wczoraj z mównicy? Warto przeczytać i pamiętać, zwłaszcza jeśli ktoś jest podatny na propagandę sukcesu.
Druk nr 2074
Warszawa, 10 lipca 2007 r.
SEJM
RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
V kadencja
Pan
Ludwik Dorn
Marszałek Sejmu
Rzeczypospolitej Polskiej
Na podstawie art. 98 ust. 3 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r. oraz art. 33 regulaminu Sejmu niżej podpisani posłowie wnoszą projekt uchwały:
– w sprawie skrócenia kadencji Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej.
Do reprezentowania wnioskodawców w pracach nad projektem uchwały upoważniamy pana posła Jerzego Szmajdzińskiego.
(-) Kazimierz Chrzanowski; (-) Piotr Gadzinowski; (-) Henryk Gołębiewski;
(-) Ewa Janik; (-) Sławomir Jeneralski; (-) Wiesław Jędrusik; (-) Janusz
Krasoń; (-) Krystian Łuczak; (-) Wacław Martyniuk; (-) Henryk Milcarz;
(-) Artur Ostrowski; (-) Sylwester Pawłowski; (-) Jacek Piechota;
(-) Stanisław Rydzoń; (-) Szczepan Skomra; (-) Władysław Stępień;
(-) Włodzimierz Stępień; (-) Marek Strzaliński; (-) Wiesław Andrzej
Szczepański; (-) Jerzy Szmajdziński; (-) Marek Wikiński; (-) Grzegorz Woźny.Projekt
UCHWAŁA
Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 7 września 2007 r. w sprawie skrócenia kadencji Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej
Art. 1.
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, na podstawie art. 98 ust. 3 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, postanawia skrócić swoją kadencję.
Art. 2.
Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia.
UZASADNIENIE
Od dwóch lat, od chwili objęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, Polską wstrząsają narastające kryzysy polityczne, mające swe źródła w jakości koalicji rządzącej i sposobie sprawowania przez nią rządów. Nie ma miesiąca, żeby opinia publiczna – nie tylko krajowa, ale i europejska oraz światowa – nie dowiadywała się o niekompetencji, skandalach i korupcji, których źródła tkwią w układzie rządzącym.
Wczoraj, tj. 9 lipca 2007 r. ‐ w związku z podejrzeniem o korupcję, zdymisjonowano wicepremiera i ministra rolnictwa. Musiano też zdymisjonować ministra sportu, w związku z korupcją jego podwładnych. Przedwczoraj staliśmy się wszyscy świadkami skandalu, jaki wywołał toruński zakonnik ‐ o. Tadeusz Rydzyk, obrażając Głowę Państwa. Jego media są swoistym konfesjonałem dla polskiego premiera i ministrów, a on sam ‐ rodzajem guru dla partii rządzących. Nie spotkało się to z żadną reakcją pierwszych osób w państwie.
Nie tak dawno sejmowa komisja stała się miejscem kolejnej kompromitacji ministra spraw zagranicznych, który ‐ co się nie zdarzyło nigdy dotąd ‐ odmówił posłom informacji o rezultatach szczytu Unii Europejskiej. Samo spotkanie premierów państw UE w Brukseli dostarczyło ‐ i polskiej, i międzynarodowej ‐ opinii publicznej, dowodów na niekompetencję polskich władz i fałszywe pojmowanie interesu państwowego. Autorytet Polski wystawiono na szwank i kompromitację.
To nie jedyny przykład działań w polityce zagranicznej, które przynoszą Polsce szkodę i ujmę. Bez mała rok temu Sejm stał się miejscem bezprzykładnej korupcji politycznej, ujawnionej przez media, która nie spotkała się z żadnymi konsekwencjami politycznymi czy karnymi.
To tylko kilka z licznych przykładów moralnej i politycznej degrengolady rządzących. Państwo w niepokojący sposób traci zdolność rozwiązywania problemów społecznych.
Od wielu tygodni trwa ciężki kryzys w służbie zdrowia, którego skutkiem są protesty lekarzy i pielęgniarek. Psuciu ulega system edukacji. Państwo stało się represyjne i wrogie swoim obywatelom. Coraz gorszej jakości prawo, stanowione jest na użytek celów partyjnych, często ideologicznych, a instytucje prawne podporządkowywane są rządzącej partii. W ten sposób złamano jedną z zasadniczych podstaw demokracji – trójpodział władzy. Państwo zostało politycznie zawłaszczone i przestało mieć charakter obywatelski.
Skutki polityki obecnej koalicji demolują świadomość społeczną, są niszczące dla materii społecznej i dla państwa; cofają nas cywilizacyjnie.
Sytuacja, w jakiej znalazła się Polska ‐ w wyniku polityki obecnej koalicji, zagraża naszej zdolności do realizacji międzynarodowych umów i zobowiązań, jakie wzięliśmy na siebie. Jest wśród nich Euro 2012.
Wnioskodawcy są przekonani, że zahamowanie narastającego kryzysu może nastąpić wyłącznie w wyniku skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania nowych wyborów parlamentarnych.
Ofiary katami
Pod koniec wakacji wybrałem się z mamą, bratową i kuzynką do Oświęcimia. Bratowa nigdy nie była i od lat przy różnych okazjach wspominała, że musimy pojechać. Mama była wiele lat temu i nie wszystko pamiętała, nad latrynami w baraku w Brzezince nie wytrzymała i puściły jej nerwy.
Dla mnie wizyta w Oświęcimiu też miała tym razem trochę inny wymiar, niż każda poprzednia. Znużony i zdegustowany często obecnie słyszanymi antyniemieckimi stereotypami o tym, kto był ofiarą wojny, a kto był za nią odpowiedzialny, z niekłamaną satysfakcją obserwowałem kilkaset osób zwiedzających obóz razem z nami. Przemieszczając się z grupy do grupy wzruszyłem się na myśl o tym, że do Oświęcimia w czasach współczesnych przyjeżdżają tłumy ludzi, tak samo jak przyjeżdżały pociągami na rampę śmierci w latach czterdziestych ubiegłego stulecia. Są w rozmaitym wieku, różnych narodowości. Tego dnia słyszałem w Oświęcimiu ludzi mówiących po polsku, niemiecku, rosyjsku, japońsku, hiszpańsku, francusku, w jidisz.
W obozie głównym jest plansza z mapą pokazującą miejsca w całej Europie, z których zwożono do Oświęcimia więźniów. Jeden rzut oka na tę mapę obala mit, jakoby linia podziału między ofiarami a oprawcami dała się wyznaczyć jako linia oddzielająca od siebie jakieś narody. Widać, że ofiarami II wojny światowej byli tak naprawdę wszyscy.
Gdzie indziej jest olbrzymia ekspozycja walizek zostawionych przez więźniów przybyłych do Oświęcimia i skierowanych wprost do komór gazowych. Walizki te były w pośpiechu podpisywane nazwiskami, numerem transportu i miejscem zamieszkania. Niełatwo wśród tych walizek wypatrzyć polskie nazwiska.
Na ścianie jednego z baraków znajduje się tablica, która młodych austriackich komunistów zgładzonych w Oświęcimiu nazywa bohaterami i patriotami. Ważna lekcja dla obsesyjnie zawłaszczających sobie monopol na patriotyzm polityków współczesnych. Gdy słyszę niektórych z nich, mam wrażenie, że słucham bezprzedmiotowych kłótni o wyższość takiego czy innego koloru oczu albo włosów.
Warto jeździć do Oświęcimia i uświadamiać sobie, że to człowiek człowiekowi zgotował ten los. I nieważne zupełnie, jakiej byli narodowości, bo ludzi szalonych nie brakuje i dziś. W każdym narodzie, także naszym. I to właśnie szalonych Polaków boję się najbardziej.
Jestem częścią układu
Nie ma sensu dłużej ukrywać, jestem częścią układu. Prędzej czy później, naukowcy posługujący się metodą ujawnioną wczoraj przez premiera dotrą po nitce do kłębka i stanie się to pewnie niebawem. Sypiam w koszuli i pod krawatem, żeby wyglądać w miarę przyzwoicie, gdy z kamerami wpadną rano mnie zatrzymać. Mam spakowaną szczoteczkę i pastę do zębów przy drzwiach, o jedenastej wieczorem golę się gładko i zamiatam klatkę schodową.
W wywiadzie dla Gazety Pomorskiej premier powiedział, że „dziś o układzie można więcej powiedzieć niż kiedyś, nawet są prowadzone badania o charakterze naukowym, przy użyciu modelu komputerowego układu, by ukazać te wszystkie związki między różnego rodzaju ośrodkami sił społecznych w Polsce”.
Do moich czytelników w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii i Irlandii. Kochani, nie wracajcie do Polski. Z daleka chyba jeszcze jest możliwe czuć się Polakiem i kochać Polskę. Tu, na miejscu, można się już tylko wstydzić.
The best defense against usurpatory government is an assertive citizenry.