Brednie, czyli polskie fora internetowe

Jak wiadomo, na forach internetowych można spotkać same bzdury. Gramatyczni i ortograficzni debile wypisują rzeczy takie, że nóż się otwiera w kieszeni. Na przykład ostatnio na forach Gazety Wyborczej, Onetu i Wirtualnej Polski natknąłem się na wpisy tak sprzeczne z rzeczywistością, że chyba to jakiś układ degeneratów za pieniądze wypisuje różne brednie. Biskupi mówią, że większość rodziców i nauczycieli domaga się religii katolickiej dla każdego i oceny z religii katolickiej do średniej ocen. A oto na forach, w reakcji na komunikat rządu, iż ministrowi Legutce zabroniono wypowiadania się w tych sprawach bez konsultacji, pojawiły się takie oto wpisy:

Zawiódł mnie Minister! Stchórzył przed biskupami? Straszą go jak kiedyś komuniści, tylko zmienili barwy z czerwonych na czarne. Zamiast Moskwy jest Watykan! Szkoły świeckie!

Bezczelność i hipokryzja. Jedynym twórcą dysharmonii jest hierarchia kościelna. Vide wyniki sondaży!

Kościół przejął funkcję PZPR – tkanki obcej, wysysającej z nas kapitał i wpływającej w sposób niezgodny z konstytucją na nasze prawo.

Skoro chrześcijanie tak bardzo pragną oceniać swoje chrześcijaństwo i ocenę taką porównywać na równi z oceną z j. polskiego, chemii, biologii, matematyki, to niech „temu” co chcą oceniać, nadadzą cechy nauki. Niech zamiast religii wprowadzą sobie przedmiot np.: historia kościoła, znajomość pisma świętego. Wtedy taką ocenę można byłoby jakoś zrozumieć. A tak na marginesie, to czarnym zaczyna się w głowie przewracać.
Brawo SLD!

Wiesz dobrze o tym, że dni supremacji Kościoła katolickiego w Polsce są policzone. Wszyscy wiemy i wierzymy, że niedługo już sytuacja stanie się normalna – jak w innych krajach europejskich. Twoi czarni ulubieńcy znajdą się na swoich miejscach i będą wreszcie pokorni, jak nakazuje im nauka Pana.

Ludzie, czas najwyższy masowo składać akty apostazji i odchodzić z tej zakłamanej religii.

Każdy wie, jak wyglądają te lekcje religii, kpina. Opowiadanie bajek i wylęgarnia prowokacyjnych zachowań uczniów, zero zasad dydaktycznych, wolna amerykanka w kształtowaniu treści. Dla uczniów pożytek jeden – możliwość odrobienia zadań z innych przedmiotów.

Nie powinno być religii w szkołach, bo uczą was zemsty oko za oko, ząb za ząb, a Jezus wam przekazuje „Jeśli cię kto uderzy w jeden policzek, nadstaw mu drugi”. Religia i stopnie z niej na świadectwie już od dawna powinny zniknąć w ogóle ze szkół. Zawdzięczamy je wszystkim rządzącym partiom politycznym po 89 roku. Każda partia, a może jej lider, kierowała się kalkulacją, co będzie lepsze, ile osób na mnie zagłosuje. Takim sposobem kościół obrósł w pierza i teraz będzie go bardzo trudno wyplenić. To nie PiS, SLD są winne. Daliśmy się złapać na lep kleru i na JPII. Każdy Polak po części chciał się wykazać miłością do niego, której nam tak naprawdę brakuje. Kto chce się uczyć religii, szkółki katechetyczne i kościół to miejsca do nauki religii i krzewienia wiary. Takie jest moje zdanie.

Na szczęście znalazłem też wśród setek temu podobnych wpisów jeden wpis odrobinę bardziej zgodny z duchem wypowiedzi księży biskupów i rządu:

Spieprzaj do Iranu uczyć się Koranu. Co ci przeszkadza, zawszony totalitarny stalinisto?

Doktor Andrzej Zbrzezny, opiekun mojego roku na studiach podyplomowych z informatyki na Akademii Jana Długosza w Częstochowie, miał rację. Nie ma najmniejszego sensu śledzić tego, co dzieje się na forach internetowych. Ludzie wypisują tam bzdury, nie mające związku z rzeczywistością, nielogiczne, wulgarne…
A jednak czasem brwi się unoszą z pewnych oczywistych przyczyn, gdy człowiek czyta komentarz do nachalnej i bzdurnej reklamy wyborczej Prawa i Sprawiedliwości na jednym z takich forów:

Wyjechałem za granicę. Płacę niskie podatki (za które mogę iść do lekarza, a nie obserwować budowę kolejnej świątyni), włączając telewizję nie muszę się wstydzić za swoich polityków. Przestępczość nigdy nie była wysoka, a w parlamencie nie siedzą przestępcy i buraki. Rząd dba o ludzi, dorobiłem się uczciwą pracą domu i samochodu. Stać mnie na to, żeby pomagać rodzinie w Polsce. Nikt mnie nie podsłuchuje, nie nagrywa, nikt nie każe mi codziennie wykonywać aktów strzelistych dla kraju, w którym mieszkam. Nikt nigdy nie kazał mi wybierać w jakim kraju (solidarnym, czy liberalnym) chcę żyć – bo żyję po prostu w NORMALNYM.
Raz tylko przyjechał jakiś dziwny, mały polityk z mojego kraju i usiłował mi mówić, że jestem beznadziejny. Nie przejmuję się tym, wzruszyłem ramionami, wyłączyłem telewizor i wróciłem do przyjaciół na piwo i grilla.
Do Polski wracam od czasu do czasu – na wakacje.
Pozdrawiam wszystkich, którzy się jeszcze męczą…

Nieznajomy forumowiczu z Onetu, dziękuję za pozdrowienia. Chciałbym uważać Cię za wariata. Niestety, dokładnie takie same wnioski wynikają z wszystkich rozmów, jakie przeprowadzam z moimi przyjaciółmi, którzy mieszkają w tym samym kraju, co ty. Mam nadzieję, że w Polsce też będę może kiedyś w stanie iść na piwo i grilla nie martwiąc się o to, co jutro rano powiedzą w wiadomościach, kto kogo właśnie nagrał i kto komu przyznał się do tego, że nie umie obsługiwać gwoździa (nawiasem mówiąc nie powinien ktoś taki być ministrem, naprawdę). A jeśli nie, to mam nadzieję, że za rok spotkamy się na piwie w jakimś normalnym miejscu. W Cambridge, w Londynie, w Edynburgu. Jest sporo miejsc na świecie, które można bezspornie uznać za normalne.

Wszystkie cytaty pochodzą z forów portali internetowych Gazety Wyborczej, Onetu, Wirtualnej Polski z ostatnich dni. W niektórych przypadkach poprawiłem rażące błędy ortograficzne.

Lubię Niemców

W przeciwieństwie do premiera uważam, że to nie Platforma Obywatelska, ale Prawo i Sprawiedliwość jest partią uzależnioną od Niemców. Stereotypy i uprzedzenia antyniemieckie to potężny oręż tej partii w pozyskiwaniu wyborców i – gdyby tak Niemców zabrakło – premier nie miałby jak się skarżyć na „niemiecką dominację”, nie byłoby jak mówić o odwiecznym wrogu, o historycznych starciach i konfliktach interesów, o „ekonomicznym podboju Europy”. Nie byłoby jak atakować Donalda Tuska za dziadka w Wehrmachcie, nie byłoby jak podkreślać patriotyzmu warszawiaka z Żoliborza jako lekarstwa na „fascynację niemieckością”, straszliwą chorobę, na jaką cierpią rzekomo obywatele Gdańska.
W miniony weekend der Bund der Vertriebenen (Związek Wypędzonych) zorganizował w berlińskim centrum kongresowym Tag der Heimat (Dzień stron ojczystych) 2007. Gościem honorowym zjazdu ziomkostw był – między innymi – przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans – Gert Poettering, przeciwko czemu bardzo stanowczo protestują polscy nacjonaliści. Ich zdaniem sankcjonował on swoją obecnością imprezę o charakterze „rewanżystowskim i roszczeniowym wobec Polski”. Co ciekawe, obecność nuncjusza apostolskiego, a także fakt wsparcia imprezy oficjalnym błogosławieństwem przez Benedykta XVI, zupełnie polskim politykom nie przeszkadzają. Tak samo jak nie przeszkadza im fakt, że będący dla nich wielkim autorytetem papież Jan Paweł II również rokrocznie kierował pozdrowienia pod adresem niemieckich ziomkostw. Politycy wmawiają nam, że Niemcy nie chcą się pogodzić z konsekwencjami II wojny światowej i straszą falą „nasilających się w Niemczech rewizjonistycznych roszczeń”. Negują prawo wypędzonych do sentymentu dla stron ojczystych, a w tym samym czasie wzdychają do polskich Kresów i nie uważają za niestosowne, iż polski rząd nie widzi potrzeby utrzymywania ambasadora w kraju, w którym aktywnie wspiera opozycję.
A ja tam lubię Niemców, nie tylko cieszącą się blisko osiemdziesięcioprocentowym, nieosiągalnym dla naszego premiera, poparciem kanclerz Angelę Merkel. W przeciwieństwie do siejących nienawiść do Niemców polityków polskich wysłuchałem w całości przemówienia na zjeździe zarówno Eriki Steinbach, jak i Hansa – Gerta Poetteringa. Nie dopatrzyłem się w nich żadnych wrogich w stosunku do Polski i Polaków akcentów, a prawdę mówiąc więcej w nich było miłości bliźniego, niż w wypowiedziach hierarchów polskiego Kościoła na temat średniej ocen na polskich świadectwach szkolnych, przytaczanych przez media w Polsce w ten sam weekend. Jest mi wstyd, gdy pomyślę o obrzydliwej ulotce Powiernictwa Polskiego, pokazującej Erikę Steinbach ramię w ramię z SS-manem. Chciałbym, jako Polak, być dumny z polskich mężów stanu. I byłbym dumny, gdyby umieli się zachowywać tak, jak polscy biskupi w 1965 roku. Ich „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” odbiło się wówczas szerokim echem i wywołało skandal w pewnych kręgach. Okazuje się, że także i dzisiaj miłość bliźniego jest bardzo niepoprawna politycznie, ponieważ dla niektórych polskich polityków II wojna światowa nadal się toczy i wkrótce czeka nas prawdziwa kampania wrześniowa. Tylko bronią tym razem będą głównie haki, dyktafony, pomówienia i teczki.


Warto przeczytać:
Kartę Związku Wypędzonych,
Przemówienie Eriki Steinbach.

Najpiękniejsza dziewczyna we wsi

W jednym z odcinków serialu Northern Exposure, w Polsce znanego jako Przystanek Alaska, miejscowy DJ – Chris Stevens – traci głos w wyniku spotkania z śliczną, nieznajomą kobietą. Jest to ponoć odwieczny problem mężczyzn i nie ma w tym nic dziwnego. Wpadasz na taką obcą istotę, zamieniasz z nią dwa słowa i jej piękno odbiera ci głos. By go odzyskać, jak głosi prastara indiańska legenda, trzeba się przespać z najładniejszą dziewczyną w wiosce.
Dostałem dzisiaj kilka listów w związku ze zmianami w rządzie. Jedni mi gratulują, inni martwią się, że nie będę teraz miał o czym pisać. A niektórzy się dziwią, że nie świętuję, że nie okazuję radości, nie trąbię i nie biję w bębny.
Wydaje mi się, że tylko nieuważni czytelnicy mogli odnieść wrażenie, że pan Roman Giertych nadawał sens mojemu życiu i mojej pisaninie. Ale powiedzmy, że z przyczyn zupełnie niezależnych od wydarzeń w Warszawie straciłem dzisiaj głos. A teraz proszę wybaczyć, ale idę się przespać z najpiękniejszą dziewczyną we wsi, tyle że sąsiedniej. Zatroskanych Tomaszów niedowiarków zapewniam, że nadal pojawiać się tutaj będą nowe wpisy. Mam również nadzieję, że będę miał w nich równie dużo do powiedzenia, co Chris w codziennej porannej audycji radiowej w Cicely.

Obywatel dla Królowej

Królowa brytyjska ma wobec mnie dług. Dałem jej obywatela, którego każde państwo, każde społeczeństwo może pozazdrościć. Mój tegoroczny maturzysta Marcin został obywatelem Essexu.
Mam mieszane uczucia – powinienem z siebie być dumny czy, podobnie jak w przypadku Leszka, czuć porażkę? Marcin ma wprawdzie jeszcze polski paszport, ale nie ma i nie zamierza mieć w Polsce rachunku bankowego, NIP-u, ubezpieczenia zdrowotnego czy innych, zupełnie już dla niego abstrakcyjnych wynalazków.
Marcin dostał trzy miesiące po maturze pracę lepiej płatną, niż ja po ukończeniu dwóch fakultetów i studiów podyplomowych. Ale, co najważniejsze, Marcin mieszka w kraju wolnym, wielokulturowym, gdzie poszanowanie odmienności i indywidualizmu stanowią normę, którą kwestionować mogą pewne marginalne środowiska, ale nie osoby rozdające w tym kraju karty. Mieszka w kraju, w którym szef nigdy nie upomni go za to, że nie pojechał na pielgrzymkę podziękować takiemu czy innemu bogu za mniej lub bardziej udany rok. Mieszka w kraju, w którym nikt go nie będzie zmuszał do bicia pokłonów przed jakąś miernotą tylko dlatego, że jest politykiem partii rządzącej. W kraju, w którym nikt nie będzie od niego oczekiwał postępowania niezgodnego z jego przekonaniami. W którym nikt nie ośmieli się wkładać mu w usta słów, jakie chciałby usłyszeć.
Podobno w październiku mają być wybory, w co jakoś nieszczególnie chce mi się wierzyć. Jeśli się odbędą, to dobrze. Może uda się nam wyrzucić na śmietnik historii polityczne pośmiewisko Europy, po którym sprzątać trzeba będzie przez wiele, wiele lat. Jeśli nie, zawsze pozostaje nam, polskim nauczycielom, jakiś szlachetny cel. Trzeba przygotowywać dobrych obywateli dla brytyjskiej królowej – obywateli szanujących odmienność i różnorodność, otwartych, chłonących wiedzę. Takich, jak Marcin.


Zła krew

Spróbowałem sobie wyobrazić siedemset litrów krwi, ale gdy zacząłem szacować rozmiary kontenera, w którym by się taka ilość krwi zmieściła, odechciało mi się używać wyobraźni.
Hanna Wujkowska, doradca ministra edukacji do spraw jednego z kanałów ideologizowania szkoły, napisała ostatnio w dzienniku, którego nazwy celowo nie wymienię, że obawia się o bezpieczeństwo polskich chorych. Źródłem jej troski jest właśnie siedemset litrów krwi oddane przez uczestników Przystanku Woodstock, ponieważ – jak uważa pani Wujkowska – polskie banki krwi powinny czerpać jedynie z krwi „środowisk, które nigdy nie zawiodły i które w sposób trzeźwy podejmują decyzję o oddaniu krwi”. Pani doktor zakłada, że na Przystanku „profanuje się wartość krwi”, a atmosfera jest przesączona „promilami, łoskotem satanistycznej muzyki i przekleństw”. Obawia się, że uczestnicy tej imprezy mogą doprowadzić do zakażenia polskich chorych wirusami zapalenia wątroby i HIV, ponieważ istnieje niebezpieczeństwo wystąpienia zjawiska „okienka serologicznego”, a akcja krwiodawstwa w takim miejscu jest „dwuznaczna”.
Pani Wujkowska przypomina mi trochę mojego wujka Władka, brata mojego ojca. Gdy byłem dzieckiem, razem z moim kuzynem Darkiem przyglądaliśmy się, jak wujek Władek w wielkim pośpiechu grodzi swój plac na zboczu Jasnej Góry, by zdążyć przed przybyciem sierpniowych pielgrzymek. Miał dość tego, że obozujący na tak zwanych okopach hippisi dewastują mu ogród, kradną warzywa, owoce i drób, zostawiają po sobie góry śmieci, strzykawek i prezerwatyw. Nocami palili mu na placu ogniska, tańczyli, śpiewali.
Byliśmy z Darkiem dziećmi i nasza pomoc nie ułatwiała chyba wujkowi pracy, w każdym razie ostatnie słupki pod ogrodzenie pomagali wujkowi wkopać i wmurować pierwsi przybyli na Jasną Górę pielgrzymi – ci sami, od których właśnie się odgradzał. Razem z nimi naciągał też na tych słupkach siatkę, a potem zaprosił ich na obiad.
Życzyłbym pani Wujkowskiej, żeby nigdy ona sama ani nikt z jej bliskich nie musieli korzystać z krwi zebranej na młodzieżowym festiwalu w Kostrzynie nad Odrą. Jej obawy warto jednak uspokoić przypominając, że akcję organizował Polski Czerwony Krzyż, wykorzystano profesjonalne krwiobusy i namioty, w których dochowano wszystkich normalnych procedur. Sanepid, który kilkakrotnie kontrolował przebieg akcji, nie miał żadnych zastrzeżeń.
Hanna Wujkowska ma za złe przystankowiczom, że kreują się na patriotów i udają szlachetność, honor i wspaniałomyślność. Krwi zebranej od nich z niezrozumiałych dla mnie przyczyn przeciwstawia Wujkowska krew młodych Polaków przelaną w Powstaniu Warszawskim.
Ciekawe, czy Hanna Wujkowska wie, że jej zdaniem wulgarne i bezmyślne hasło Jurka Owsiaka to tylko echo słów świętego Augustyna, o czym przypomniał po raz kolejny arcybiskup metropolita lubelski, Józef Życiński. To święty Augustyn jako pierwszy miał powiadać „Kochaj i rób co chcesz”.
Gratuluję też pani Wujkowskiej pewności siebie w interpretowaniu Starego Testamentu. W życiu by mi nie przyszło do głowy, że Izajasz miał na myśli Przystanek Woodstock pisząc: „To lud, co Mnie pobudzał do gniewu bez ustanku, a bezczelnie (Iz 65, 3)„. Skąd pani Wujkowska wie, że nie chodziło o felietonistów piszących do tej samej gazety, co ona? Albo może chodziło o buntowników z zamierzchłych czasów, o lud, który składał ofiary w gajach, palił kadzidło na cegłach i jadał wieprzowe mięso (Iz 65, 1-4)?
W tym domku mieszkał przed laty Wujek Władek.

Głos przeciw, czyli za

W wakacje więcej czytam i oglądam filmy. Zafundowałem sobie między innymi cały maraton filmów z Marylin Monroe. Wczoraj obejrzałem banalną, infantylną może nawet, ale jakże pouczającą Home Town Story Arthura Piersona z 1951 roku. Marylin, jako Miss Iris Martin, sekretarka pracująca w redakcji lokalnego dziennika, pojawia się kilkakrotnie w krótkich ujęciach i bluzkach wydatnie podkreślających linię biustu. Nie jest jeszcze gwiazdą pierwszego formatu.
Główny bohater filmu, Blake Washburn (Jeffrey Lynn), wraca do miasta po przegranych wyborach. Mieszkańcy stanu nie dokonali jego reelekcji, w drodze z lotniska przekonuje się, że nawet znajomi i przyjaciele głosowali przeciwko niemu. Po przejęciu od wujka lokalnej gazety Blake podejmuje na jej łamach walkę z wielkim przemysłem, który obciąża winą za swoją klęskę wyborczą. Jak jednak oświadczają mu narzeczona i przyjaciel, walka ta nie jest tak naprawdę walką o interesy lokalnej społeczności czytelników Heralda, nie jest walką o rzeczywiste ideały, ale jest realizacją prywatnego celu, jakim jest ponowna elekcja na zajmowane wcześniej stanowisko. Dopiero w obliczu tragedii, kiedy dochodzi do zagrożenia życia siostrzyczki Blake’a, dokonuje on rewizji swoich poglądów i wartości.
Film jest tak stary, że nie chcą już za niego żadnych pieniędzy i jest w całości za darmo dostępny w internecie. Niewiarygodne, ale znam osobę, która z tego filmu mogłaby wyciągnąć jakieś wnioski dla siebie. Człowieka w gruncie rzeczy poczciwego i sympatycznego, ale nie rozumiejącego chyba zupełnie prawideł demokracji i odbierającego zbyt osobiście jej wyroki. Człowiek ten dochodził po charakterze pisma i kolorze używanego tuszu czy atramentu, kto w tajnym głosowaniu ośmielił się oddać głos przeciwko niemu. Człowiek ten powiedział kiedyś publicznie, że po oczach rozpozna, kto wstrzymał się od udzielenia mu poparcia. Zapowiedział też zemstę. Smutne w sumie, że ludzie, którzy oddali swój głos, boją się potem przyznać do tego, jak głosowali. Oglądając Home Town Story można się przekonać, jak wiele jeszcze się musimy nauczyć, by dorównać demokracji amerykańskiej sprzed pięćdziesięciu lat. Tam taksówkarz wiozący Blake’a nie widzi niczego niestosownego w okazywaniu mu sympatii, a jednocześnie głosowaniu przeciwko niemu w wyborach. Przyznaje się do tego bez cienia zażenowania, a Blake kwituje to uśmiechem i nie wdaje się w dyskusję.

Zielone płuca Polski

W zielonych płucach Polski byłem jeden jedyny raz, ale było to przeżycie mistyczne. Nie mając w ogóle świadomości, że znajdujemy się w puszczy tak pięknie nazywanej, przez kilka godzin po przybyciu tam zastanawialiśmy się z przyjaciółką Ormianką, co jest nie tak. Widzieliśmy dalej, słyszeliśmy lepiej, czuliśmy dogłębniej. Dopiero przy wieczornym ognisku ktoś nam wyjaśnił, że to efekt czystego powietrza.
Z olbrzymim zdziwieniem obserwuję od paru miesięcy spory mieszkańców Podlasia z ekologami i dyskusję o tym, czy przeciąć na pół Dolinę Rospudy, czy zabijać dalej mieszkańców Augustowa. W ogóle nie rozumiem tego nielogicznego dyskursu.
Wynikałoby bowiem z niego, że kto jest za zachowaniem unikatowej w skali światowej torfowej doliny, ten jest mordercą pragnącym śmierci tysięcy dzieci maszerujących w mundurkach do szkoły i staruszek idących do kościoła. Nie rozumiem, dlaczego argument śmierci pada bez żadnych pośrednich argumentów, jakimi w moim ułomnym rozumowaniu są ekrany przy jezdniach, kładki nad ulicami, światła, a wreszcie … alternatywna obwodnica Augustowa?
Ostatnio wskutek agresywnej kampanii reklamowej zajrzałem na strony Ministerstwa Transportu i Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. I odkryłem, że to nie tylko szkołę dotknęło to upolitycznienie i ideologizacja, które powoli zniechęcają mnie do własnego zawodu. Oto i tam czytam o spisku kilkudziesięciu osób wspieranych przez Gazetę Wyborczą przeciwko narodowi polskiemu.
Cóż, jakoś tak przekonałem się ostatnio, że nie warto czytać autorów, których pierwszym i głównym argumentem jest walka z tym dziennikiem. Mimo to doczytałem do końca propagandowe materiały Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, dostępne na stronie o nazwie równie żartobliwej, jak nazwa partii Prawo i Sprawiedliwość, mianowicie Rospuda Tak, a następnie z czystym sumieniem wystąpiłem o drugi paszport, paszport obywatela Doliny Rospudy. Co ciekawe, paszport taki przede mną załatwiło już sobie czterdziestu ośmiu mieszkańców Augustowa.
Jeśli się jeszcze zastanawiasz nad tym, czy warto kruszyć kopie o Rospudę, polecam piękny wygaszacz ekranu na komputer.

Rolling Stones – podziękowanie

Chciałbym niniejszym serdecznie podziękować zespołowi The Rolling Stones, Fundacji Polsat i organizatorom koncertu, którzy zachowali zdrowy rozsądek i, jeśli dali się ponieść emocjom, to tylko konstruktywnie. Dziękuję.



Sekretarz generalny Caritas Polska, ksiądz Zbigniew Sobolewski zaprzeczył we wtorek, jakoby jego organizacja współdziałała w zbiórce pieniędzy na rzecz rodzin poszkodowanych w wypadku we Francji, podczas środowego koncertu The Rolling Stones. […] Przypomniał, że koncert odbędzie się w dniu żałoby narodowej. […] Caritas doszedł do wniosku, że pieniądze przekazane przez Rolling Stonesów – ponieważ koncert będzie zagrany w trakcie żałoby narodowej – to są „brudne pieniądze”. W związku z tym nie przyjmą tych pieniędzy dla rodzin ofiar. Wolą, aby rodziny nie dostały pieniędzy, a oni nie będą mieli z tym nic wspólnego.

Jeśli ludzie kościoła katolickiego brzydzą się pieniędzmi zebranymi na koncercie Stonesów, może należałoby je przeznaczyć na pomoc ofiarom jakichś innych tragedii, które wydarzyły się w innych sytuacjach, nie podczas imprez o charakterze religijnym? Na przykład ofiarom trąby powietrznej pod Częstochową? Zresztą, ofiar tragedii wokół nas jest pod dostatkiem, niestety.

No i po co ja piszę o ministrze?

Czytając siódmy tom sagi o Harrym Potterze natrafiam na fragment, w którym Harry pyta Ministra, dlaczego nikt nie próbował nigdy w ministerstwie rozwiązać problemu Voldemorta, dlaczego ministerstwo marnuje czas zajmując się rozbieraniem na części pierwsze spadku po Dumbledorze czy zacierając ślady informacji o ucieczkach z Azkabanu:

„Has anyone ever tried sticking a sword in Voldemort? Maybe the Ministry should put some people onto that, instead of wasting their time stripping down Deluminators or covering up breakouts from Azkaban. So this is what you’ve been doing, Minister, shut up in your office, trying to break open a Snitch? People are dying – I was nearly one of them – Voldemort chased me across three countries, he killed Mad-Eye Moody, but there’s no word about any of that from the Ministry, has there? And you still expect us to cooperate with you!”

Minister Scrimgeour bardzo oburza się na te słowa i przypomina Harry’emu, że należy mu się szacunek z racji sprawowanego urzędu, na co Harry szybko odpowiada, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć:

„You may wear that scar like a crown, Potter, but it is not up to a seventeen-year-old boy to tell me how to do my job! It’s time you learned some respect!”
„It’s time you earned it.” said Harry.

No i po co ja piszę o tym ministrze w blogu, skoro J. K. Rowling już wszystko napisała?
Napisała o szkole otwartej i tolerancyjnej, której profesorowie giną z rąk Voldemorta za to, że uczą młodych adeptów magii o Mugolach i o tym, że nie różnią się oni aż tak bardzo od ludzi świata magicznego. Napisała o świecie, w którym trzeba walczyć z rasizmem, fanatyzmem religijnym i przemocą. Wychodzi na to, że napisała już o wszystkim i nie ma o czym pisać. Ciekawe, skąd J. K. Rowling tak dobrze zna polskie realia…

Narodowa żałoba, narodowa euforia

Małgosia opowiada nam o tym, jak jej starsza siostra wraz z koleżanką 6 marca 1953 roku opłakiwały Stalina. Koleżanka została u nich na noc, dziewczyny wiele godzin beczały, padały sobie w ramiona i usiłowały się pocieszyć. Siostra zerwała z chłopakiem, ponieważ nie dość głęboko przeżył śmierć Wielkiego Nauczyciela, czym dał wyraz swojej niedojrzałości i otworzył dziewczynie oczy.
Małgosia była wówczas za młoda, by rozumieć dokładnie to, co wokół niej się działo. Ale pamięta histerię swojej siostry i uważa, że kult Stalina w 1953 roku nie był jedynie klinicznym napadem konformizmu społecznego.
Polska po śmierci Stalina pogrążyła się w żałobie – około 350 tysięcy osób uczestniczyło w centralnej manifestacji żałobnej w Warszawie, równolegle w stolicy odbyło się osiem innych „pogrzebów bez trumny”, w tym cztery pochody młodzieżowe. W całej Polsce wyły syreny fabryczne, biły dzwony kościelne, strzelano z armat i bito w werble. Podczas szkolnych pogadanek i akademii na porządku dziennym były ataki histerii i omdlenia wśród wzruszonych dzieci, doszło nawet do jednego zgonu.
Powszechnym zwyczajem było czynienie postanowień poprawy. Zrywano z nałogami, obiecywano zwiększenie wydajności, zobowiązywano się do pracowitości, nauki, poświęceń w imię patriotyzmu i lepszej przyszłości.
Małgosia nie wierzy, że wszystkie te postanowienia były fałszywe albo że wynikały wyłącznie z ogłupienia propagandą komunistyczną. Jej zdaniem wielu ludzi miało szczere intencje i zrealizowało swoje postanowienia. Abstrakcyjny autorytet Stalina, o którego prawdziwym obliczu nikt z tych ludzi nie miał pojęcia, tylko przypadkowo wykrzesał z nich ten ogień pozytywnych emocji.