W ostatnich tygodniach zaobserwowałem w wypowiedziach polityków coraz większą obecność Voldemortów w naszym życiu publicznym. Przypomnijmy, że w powieściach o Harrym Potterze Voldemort to zły czarownik, który dopuścił się potwornych zbrodni próbując dokonać przewrotu w świecie magii, a jego imię budzi tak powszechną grozę, że mało kto ośmiela się je wypowiedzieć na głos. Większość zastępuje je synonimami (The Dark Lord) lub zagadkowymi rebusami (You-Know-Who).
To samo zaczyna się dziać w polskiej polityce. A to ktoś boi się wypowiedzieć nazwisko Janusza Palikota, a to Antoniego Macierewicza, a to Beaty Kempy, Stefana Niesiołowskiego czy Jarosława Kaczyńskiego. O ile jednak w przypadku Voldemorta omijanie jego imienia było wyrazem strachu, o tyle w przypadku polityków jest to często wyraz pogardy, podkreślania dystansu do politycznego przeciwnika bądź też bagatelizowania jego argumentów. Szczególnie ciekawe są ataki na Janusza Palikota, bo w zasadzie stało się modne oskarżanie go o wszystko, co najgorsze, a w gruncie rzeczy w ogóle nie wiadomo, o co. Na przykład wdowa po Tomaszu Mercie, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, i która to nie wyklucza, że jej męża zabito, uważa, że Janusz Palikot od dłuższego czasu obraża pamięć po jej mężu i innych ofiarach wypadku. Słowom pogrążonej w żałobie wdowy nikt nie zaprzeczy, nikt nie ośmieli się też zadać pytania, w jakiż to niby sposób Janusz Palikot obraża pamięć o ofiarach, szydzi z nich lub wyśmiewa je, bo – trzeźwo na to wszystko patrząc – trudno się w jego starannych, prokuratorskich wręcz pytaniach doszukać złych intencji. Chociaż metafora o krwi na rękach mnie również nie przypadła szczególnie do gustu, to w wielu sytuacjach Palikot jest nawet bardziej taktowny, niż należałoby się od niego domagać, potrafi bowiem przeprosić nawet za to, czego w sumie nie zrobił. Najgłośniejszym w programach publicystycznych i wywiadach, które ostatnio prześledziłem, zarzutem stawianym Palikotowi, jest ból, jaki rzekomo zadał dzieciom Przemysława Gosiewskiego, informując na blogu, że ich ojciec żyje. A przecież to oskarżenie wyssane z palca, a postawić je może tylko ktoś, kto przedmiotowego wpisu nie czytał albo kogo opatrzność nie obdarzyła szczególnie umiejętnością czytania ze zrozumieniem. W swoim wpisie z 17 lipca, czego nikt poza Janiną Paradowską zdaje się nie rozumieć, Palikot odważnie nazwał po imieniu, czyli szaleństwem, teorie spiskowe o tym, jakoby pasażerowie prezydenckiego samolotu zostali porwani przez Rosjan i byli przetrzymywani gdzieś w Moskwie. Czy Palikot jest winny temu, że ktoś nie potrafi czytać ze zrozumieniem, nie rozumie sarkazmu, albo że dziesiątki tytułów prasowych podchwyciły wyłącznie tytuł jego wpisu i wyjęły go z kontekstu?
Innym smutnym przykładem na to, że nie rozumiemy tego, co czytamy, jest ostatnia dyskusja o tym, czy „bezpieczeństwo realizacji zadań” oznacza to samo, co „bezpieczeństwo lotu” bądź „bezpieczny samolot”. Na plan dalszy schodzi fakt, że te same środowiska, które wcześniej atakowały rząd za to, że nie wymienił floty, teraz atakują go za to, że dążył do takiej wymiany.
Chaotyczna, bezrozumna wymiana zdań czy stwierdzeń, bo myślami chyba ich raczej nazwać nie można, uwłaczająca w gruncie rzeczy naszej inteligencji. Słuchając tego wszystkiego, jakże mocno identyfikuje się człowiek z potrzebą niesienia tego przysłowiowego kaganka oświaty i z pięknym hasłem: „Non scholae, sed vitae discimus”.
Tag: Harry Potter
Książki odpowiednio głaskane
W trzeciej części cyklu powieści o Harrym Potterze Hagrid, w swojej naiwnej dobroduszności, sprawia uczniom Hogwartu niespodziankę w postaci podręcznika do opieki nad magicznymi stworzeniami, który to podręcznik gryzie, jeśli się go odpowiednio nie pogłaszcze. W ubiegłym tygodniu przyszło mi do głowy, że wszyscy znamy taką książkę, której lektura – bez odpowiedniego przygotowania – może być bardzo niebezpieczna.
Mimo rozlicznych nieprzyzwoitych, demoralizujących fragmentów, przeciwko którym protestują zbulwersowani obrońcy porządku publicznego, Biblia od wielu pokoleń sprawdza się jako wyznacznik norm, a lektura niektórych jej ksiąg jest źródłem doznań estetycznych, literackich i intelektualnych. Wystarczy „pogłaskać okładkę”, by wśród szeregu drastycznych scen (zwracam szczególną uwagę na Księgę Rodzaju, 19:8 – jakiś obrońca Pisma Świętego próbował mi kiedyś po jednym z moich wpisów udowodnić, że ten werset nie istnieje) zobaczyć piękne, epickie opowieści, poetyckie wizje i metafory, a także moralne przesłanie.
Korzystając z urlopu, od wczoraj spędzam dużo czasu na walce ze stereotypem o innej, rzekomo groźnej, księdze. I wydaje mi się, że po „pogłaskaniu” jest jak najbardziej do okiełznania. Odczuwam przyjemność i szczególnie głęboki spokój czytając kolejne sury Koranu.
No i po co ja piszę o ministrze?
Czytając siódmy tom sagi o Harrym Potterze natrafiam na fragment, w którym Harry pyta Ministra, dlaczego nikt nie próbował nigdy w ministerstwie rozwiązać problemu Voldemorta, dlaczego ministerstwo marnuje czas zajmując się rozbieraniem na części pierwsze spadku po Dumbledorze czy zacierając ślady informacji o ucieczkach z Azkabanu:
„Has anyone ever tried sticking a sword in Voldemort? Maybe the Ministry should put some people onto that, instead of wasting their time stripping down Deluminators or covering up breakouts from Azkaban. So this is what you’ve been doing, Minister, shut up in your office, trying to break open a Snitch? People are dying – I was nearly one of them – Voldemort chased me across three countries, he killed Mad-Eye Moody, but there’s no word about any of that from the Ministry, has there? And you still expect us to cooperate with you!”
Minister Scrimgeour bardzo oburza się na te słowa i przypomina Harry’emu, że należy mu się szacunek z racji sprawowanego urzędu, na co Harry szybko odpowiada, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć:
„You may wear that scar like a crown, Potter, but it is not up to a seventeen-year-old boy to tell me how to do my job! It’s time you learned some respect!”
„It’s time you earned it.” said Harry.
No i po co ja piszę o tym ministrze w blogu, skoro J. K. Rowling już wszystko napisała?
Napisała o szkole otwartej i tolerancyjnej, której profesorowie giną z rąk Voldemorta za to, że uczą młodych adeptów magii o Mugolach i o tym, że nie różnią się oni aż tak bardzo od ludzi świata magicznego. Napisała o świecie, w którym trzeba walczyć z rasizmem, fanatyzmem religijnym i przemocą. Wychodzi na to, że napisała już o wszystkim i nie ma o czym pisać. Ciekawe, skąd J. K. Rowling tak dobrze zna polskie realia…
Harry Potter Siódmy
Już w najbliższą sobotę fani młodego czarodzieja z Hogwartu, w tym ja, zamkną się w swoich mieszkaniach, schowają się pod kołdry, a nawet pójdą na urlop, by jednym tchem przeczytać kolejny, siódmy tom cyklu powieści o Harrym, Harry Potter and the Deathly Hallows. Ja swój egzemplarz zamówiłem i zapłaciłem za niego już kilka miesięcy temu.
Od wczoraj mam namacalny dowód, że ta książka jest wreszcie gotowa – napisana, wydrukowana, przygotowana do wysyłki i kolportażu do księgarń. Mimo nadzwyczajnych środków ostrożności jakiś entuzjasta sfotografował wszystkie 759 stron i umieścił zdjęcia w sieci.
Nie chce mi się dyskutować nad wartościami artystycznymi powieści o Harrym Potterze, nad warsztatem pisarskim J. K. Rowling, nad moralnymi implikacjami walki dobra ze złem w jej książkach. Atakujących jej twórczość – zwłaszcza jako naruszającą hierarchie i przynoszącą szkodę moralności – stawiam w jednym szeregu raczej z Lordem Voldemortem niż z Albusem Dumbledorem, tym bardziej że wśród nich są tacy, którzy do żadnej książki Rowling nigdy nie zajrzeli.
Ale jedno jest niepojęte – fenomen popularności tego pisarstwa. Nie przypominam sobie drugiego przypadku w historii literatury, by kolejne powieści jakiegoś autora były tak wyczekiwane, by miłośnicy jego książek włamywali się do komputerów i podkradali z nich kolejne wersje robocze. Ktoś, kto zdobył egzemplarz siódmego tomu na kilka dni przed premierą i poświęcił sporo czasu, by sfotografować strona po stronie całą książkę, to jeszcze nic. Zapewne tysiące ludzi na całym świecie próbują teraz z tych średniej jakości fotografii przeczytać powieść, której ukazania nie mogą się doczekać. A wielu z nich przeczytało już pewnie powieść do końca i ma oczy opuchłe od intensywnego wpatrywania się w monitory komputerów. Począwszy od czwartej (chyba) części pojawiło się też masowo zjawisko tak zwanego „fan fiction”. Wielbiciele Pottera w oczekiwaniu na kolejne odsłony jego historii zaczęli – naśladując styl Rowling – pisać swoje wersje kolejnych tomów i publikować je w internecie. Przeglądałem kilka wersji szóstego tomu, a napisany przez jakiegoś fana tom siódmy, który od kilku miesięcy krążył już po internecie, jest przykładem naprawdę udanego naśladownictwa stylu i wyrazem prawdziwej fascynacji potterowskim światem magii. W każdym razie uprzedzam – w sobotę wyłączam telefony, komputer i dzwonek do drzwi. Będę bardzo zajęty, przypuszczam, do poniedziałku.
O Potterze pisałem już w blogu, m.in. tutaj:
Magia szkoły
Mundurek Pottera