Google, jak to Google, przeraża mnie.
W okolicy świąt przesłał mi życzenia w postaci animacji zrobionej z fotografii zarchiwizowanych w moim telefonie komórkowym. Dobór tych fotografii, dokonany wszak przez jakieś komputerowe algorytmy, okazał się tak trafny, że faktycznie stanowi idealne streszczenie minionego roku. A w tytułowym slajdzie tej prezentacji jest zdjęcie ze sceny, która będzie opisana we wpisie sylwestrowym za dwanaście miesięcy.
Tag: Małgosia
1990 – niezastąpiona
Starczy staroci z lat siedemdziesiątych.
Był rok 1990. Miałem 18 lat. Każdy, kto w tamtym czasie przeżywał miłosny zawód, znał na pamięć słowa Nothing Compares 2U Sinéad O’Connor.
21 lat później na stacji BP w Brzostku, gdzieś między Pilznem a Jasłem, rozmawiałem po raz pierwszy przy stole z dziewczyną, która ma tyle lat, co ta piosenka. Zostaliśmy sami, bo Przemek poszedł umyć samochód. To była rozmowa o prostych, codziennych sprawach, a jednak wynikało z niej wiele obietnic i dużo nadziei na przyszłość.
Następnego dnia wracaliśmy tą samą drogą, chociaż było nas odrobinę więcej.
Na zdjęciach z początku lat dziewięćdziesiątych wyglądam bardzo śmiesznie. Mam długie włosy i brodę i zdaję się być dziesięć lat starszy. Na zdjęciu z klasy maturalnej nie potrafię z imienia i nazwiska wymienić wszystkich kolegów i koleżanek. Na stacji benzynowej w Brzostku zatrzymuję się za każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżam. Nie zapomnę tamtej rozmowy.
Cztery pory roku
Wiadomo, chciałoby się może, żeby zawsze była wiosna, żeby wszystko się budziło, zaczynało, rozwijało, by w powietrzu unosiły się aromaty pobudzające do optymizmu. Ale tak nie jest i być nie może. Przychodzi lato, jesień, a w końcu także i to, co przyjść musiało. Zima.
Na szczęście zima nie jest wieczna, a w świetle wielkiego niczym oczy dziecka żółtawego księżyca znajdzie się zawsze ktoś, na kogo można liczyć. Ktoś, kto pomoże łopatą odrzucić śnieg, posypać oblodzoną drogę, albo – ze śpiewem na ustach – topić Marzannę.
Mgła – widok z Olimpu
Nad całą okolicą zaległa mgła niczym w najkoszmarniejszych amerykańskich horrorach. Światła przeciwmgielne samochodów przede mną wyłaniają się z przerażającej ciemności na moment przed tym, gdy byłoby już za późno, aby zahamować. Światło latarni na poboczach nie tylko nie dociera do powierzchni drogi, ale ciężko jest zlokalizować dokładnie źródło pochodzenia lekkiej poświaty przebijającej się z góry przez mleczny opar.
Wyjeżdżam na szczyt wzgórza Gajówka i wszystko zmienia się nie do poznania. Nad nami nagle widać księżyc, gwiazdy i pierścień galaktyki, pod nami świat kryje się w chmurze mgły. Hefajstos w swej stodole kuje, spawa i szlifuje, skrupulatnie łatając Opla Vectrę o magicznej rejestracji, należącego do zaprzyjaźnionego słowiańskiego boga z innego wzgórza. Co ciekawe, wzgórze to znajduje się w dokładnie tym samym kierunku od naszego Olimpu, co Wielkopolska od Grecji. Żona Hefajstosa, Afrodyta, wyłania się z gęstej piany na samym czubku mgły i nie boi się niczego. Może dlatego są pewne kontrowersje co do jej osoby i niektórzy uważają, że to Atena. Fakt, nie boi się ona śrubokrętem skręcić nowej szafki ani powozić rydwanem, do którego zaprzężono setki koni mechanicznych. My z Wiktorem ścigamy się w kuchni po prowizorycznym torze Formuły 1 wokół antycznego krzesła, pamiętającego pokolenia bogów przed nami, z innych cywilizacji, a Wiktor na plastikowej wywrotce gna prosto do zwycięstwa.
Ja zastanawiam się, czy – zjeżdżając z naszego Olimpu przez gęstą mgłę – odnajdę drogę na Majkowice i skręcę w nią, a nie w porośnięte trawą pobocze czy rów. Musi mi się udać. Jestem Hermesem i koniecznie muszę dotrzeć do was tam w dole, otoczonych mgłą, by podzielić się z wami ambrozją bogów i powiedzieć wam, że w górze są gwiazdy.
Przejazdem przez Majkowice
Gdy Dominik zauważył, że często przejeżdżam przez jego maleńką, położoną – chciałoby się powiedzieć – z dala od szosy miejscowość, nastąpiła konsternacja. W końcu czego może taki ciul jak ja szukać w wiosce, w której wszyscy się znają, jeśli nie ucznia, którego jest wychowawcą. A może węszy i knuje, śledzi i kombinuje? Może chce porozmawiać z mamą?
Przez jakiś czas siedzący pod sklepem panowie patrzyli na mnie podejrzliwym wzrokiem i natychmiast w konspiracji przede mną informowali Dominika, że właśnie znowu się zatrzymałem, kupiłem kolejnego zielonego lizaka i pojechałem dalej. Po jakimś czasie ten ruch oporu przeciwko podejrzanym wizytom ciula wychowawcy zmienił się na tyle, że dziś zaledwie zdążyłem pomyśleć, czy idący ciemnym poboczem gość, z którym się mijałem, to nie Dominik, a już Dominik dzwonił mi na komórkę sprawdzić, czy jadący na obcych numerach samochód z psem na tylnym siedzeniu to czasem nie ja.
Dziwne uczucie, gdy przekonujesz się nagle, że ten pieprzony belfer ze szkoły, którego zdaje się nie interesować nic poza synonimami przymiotników, gramatyką, ściganiem palenia w szkolnych toaletach i wpisywaniem ucieczek do dziennika, ma też jakieś życie, jakichś ludzi, których kocha i do których jeździ. Jakiegoś brzdąca, któremu kupuje lizaki i dla zabawy z którym kładzie się na podłodze. I że właściwie wszystko mu jedno, jakim jeździsz autem, z kim sypiasz, albo co sądzisz o nim lub o koleżance polonistce.
Epitafium
Pamiętam, że – jako licealista – byłem dziwakiem, który słucha muzyki o pokolenie wstecz (nie żebym nie miał innych oznak dziwactwa). Na przykład takie King Crimson. Nie wspominając o Pink Floyd, The Doors, Uriah Heep i innych. To nawet za moich czasów było muzeum.
Teraz bywa, że koledzy z pracy mają mi za złe, że mam jakichś znajomych w kapturach o pokolenie do przodu. Także tych, dla których mój rówieśnik – Eminem – jest już dziadkiem z minionej epoki. Albo że ci znajomi utrzymują ze mną kontakt, chociaż dawno powinni już o mnie zapomnieć, bo przygotowywałem ich do matury cztery czy pięć lat temu.
No cóż. Zawsze interesowała mnie temporalistyka. Ciekawe, że – chociaż przeszukałem pół internetu – nie znalazłem nazwiska autora książki, która była moją biblią lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, i z której słowa „temporalistyka” się nauczyłem, a potem oszałamiałem nim swoich nauczycieli i egzaminatorów. Napisałem jakieś wypracowanie w klasie maturalnej z użyciem tego słowa, za co dostałem ocenę celującą. A potem – to były czasy, gdy maturę oceniało się w szkole – celujący z polskiego za pracę, która była zupełnie nie na temat, gdy tak teraz o tym pomyślę i patrząc na to według dzisiejszych, zobiektywizowanych standardów.
Tej książki pewnie już nigdy nie znajdę, chociaż czytałem ją w liceum kilkakrotnie. Znałem ją prawie na pamięć. Dziś jestem już dziadkiem. Mój wnuk bawi się jak szalony w pokoju, w którym stoją meble z półkami, a jedna z tych półek do złudzenia przypomina półkę, na której spoczywała niegdyś powieść z terminem „temporalistyka” na okładce. Tylko że to już nie jest ten sam pokój, na półkach nie ma już tamtych książek, ani nie sposób ustalić, gdzie wylądowała tamta biblioteczka. Nie pamiętam, jak nazywał się autor tej książki, choć zmienił moje życie bardziej niż Jezus Chrystus czy Mahomet.
Nieważne. Na YouTubie jest nadal King Crimson, ja patrzę nadal na Ziemię z jej orbity i dziwię się, że rozumiem słowa tej piosenki, chociaż wcale nie mają większego sensu niż słowa piosenek, przy których tańczą dzisiaj gimnazjaliści. A dwadzieścia lat temu, nie wiedzieć czemu, wydawała się nieść tak głębokie przesłanie…
Wiktor ma rok i cztery miesiące. W jego mowie występują już rozmaite samogłoski i coraz więcej spółgłosek. Mowa Wiktora jest – tak czy inaczej – mądrzejsza od mojej. Przynajmniej w niektórych przypadkach. Nie mogę się już doczekać, żeby zaczął używać języka polskiego w takim zakresie, bym ja mógł już całkiem zamilknąć. Ale ten dzień przyjdzie, przyjdzie wkrótce, i przyjmę go z pokorą. Tej samej pokory życzę mojemu przyjacielowi, Leszkowi, z okazji narodzin jego syna, Adama.
Warsztaty 2013
Dzisiaj w Bibliotece Głównej Politechniki Krakowskiej zaprezentowaliśmy z moją koleżanką, Iwoną, metody i efekty naszej pracy ze studentami. Nasze prezentacje stanowiły część warsztatów metodycznych, zorganizowanych przez Studium Praktycznej Nauki Języków Obcych.
Atmosfera imprezy była znakomita, merytorycznie i organizacyjnie wszyscy stanęli na wysokości zadania. Jedynym problemem było chyba to, że nie dało się być jednocześnie wszędzie i nie sposób było wybierać jednej oferty spośród kilku równolegle dostępnych. Na zajęcia moich koleżanek Agnieszki, Eli i Zuzanny nie sposób się było dostać, a jako prowadzący zajęcia o godzinie 10:30 nie mogę sobie wybaczyć, że nie mogłem być obecny na zajęciach niektórych innych koleżanek, w szczególności powszechnie ubóstwianej za rewelacyjne blond włosy Basi.
Goście Iwony wychodzili z zajęć z autografem autorki w skrypcie dostępnym u Pani Zosi i w sklepie internetowym Studium.
Uczestnicy warsztatu prowadzonego przeze mnie otrzymali na pamiątkę po tych zajęciach płytkę, przygotowaną przez moich studentów, a zawierającą wybrane produkty studenckiej mordęgi z ostatnich kilku lat. Jeśli jesteś osobą odrobinę kumatą komputerowo, a niezwykle żałujesz swojej absencji na moim warsztacie, na pewno dasz radę wypalić sobie swoją własną kopię płyty z tegoż to obrazu.
Przy okazji serdecznie dziękuję wszystkim studentom, których wkład w tę płytę jest naprawdę nieoceniony. Andrzejowi i Sławkowi, których matematyczna baza jest absolutnym hitem tej płyty. Gościom z Wrocławia, Gdańska, Warszawy i z Akademii Górniczo – Hutniczej. Karolowi i Wojtkowi, którzy spięli to wszystko w całość. Przemkowi i Małgosi, którzy opiekowali się Zuzią na czas warsztatów. Iwonie, za wsparcie – pod każdym względem.
Promocja na wesele
Jutro wyjątkowo uroczysty dzień i wielkie święto. A jako że dopatrzyłem się, iż mogę w księgarni Amazon zarządzać promocjami i udostępniać opublikowane przez siebie tytuły za darmo w ograniczoną liczbę dni, postanowiłem – nie tylko dla Róży – zrobić to właśnie jutro.
Na Amazonie od niedawna dostępne są dwa zbiory moich wierszy z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia: Pogo w tramwaju i Brudnomaszynopis. Oba będzie można pobrać za darmo jutro, 7 września 2013 czasu kalifornijskiego (tych ostatnich ustawień, dotyczących strefy czasowej, chyba nie da się zmienić, a przynajmniej nie dopatrzyłem się tego w panelu księgarni).
Do czytania potrzebny jest czytnik Kindle albo aplikacja Kindle na telefon lub tablet z systemem Android.
Przy okazji – wierzcie albo nie, ale to jest jedyny sposób, żebym sam zdobył darmowe egzemplarze tego grafomaństwa na własny czytnik.
Światło i cień
To nie Rembrandt, to nie Vermeer.
To kolejne zdjęcie zrobione na północno – wschodnich rubieżach Małopolski. Gdzieś nieopodal jest dziewczyna nalewająca mleko, Dawid gra na harfie Saulowi, a jest i Zuzanna w kąpieli. Magiczne przedmioty na parapecie to lusterko samochodowe i olej silnikowy, absolutnie nieznane w XVII wieku. Za oknem horror Stephena Kinga, Dzieci kukurydzy. Całkowite zapętlenie czasoprzestrzeni.
Perseidy
Na szczycie wzgórza Gajówka w okolicach Koszyc widok za dnia i w nocy jest w równym stopniu niesamowity.
Nad ranem bywa, że powietrze jest wyjątkowo przejrzyste i na południu, po drugiej stronie Wisły, nad horyzontem majestatycznie wznoszą się Tatry, bliskie jak na wyciągnięcie ręki. Gdy pogoda jest bezwietrzna, zdarza się natomiast w dole widzieć paskudną chmurę smogu wiszącą nad Krakowem i rozlewającą się na boki.
W nocy niebo jest wyjątkowo czarne. Dzięki temu, że Kraków jest wystarczająco daleko, a pobliskie miasteczka są raczej niewielkie i już we wczesnych godzinach wieczornych życie w nich praktycznie zamiera, mało jest świateł zakłócających spokojne obserwowanie nieba. Droga Mleczna widoczna jest równie wyraźnie, jak białe chmury na błękitnym niebie w południe. Plejady, łatwe do odnalezienia nawet kątem oka, bez pomocy jakichkolwiek narzędzi optycznych mnożą się w nieskończoność i nie sposób się ich doliczyć.
Nocuję tu po raz pierwszy, razem z Zuzanną, która ma w tej kwestii już pewne doświadczenie. Jest początek sierpnia. Gdy wychodzimy na wieczorny spacer wokół domu, nad nami roi się od przelatujących meteorów. Jeden za drugim przecinają niebo nad nami tak szybko i tak często, że nie sposób nadążyć z pomyśleniem sobie życzeń. Pierwsze, by dobrze się spało, sprawdziło się w stu procentach. Wszystkie pozostałe także na pewno się sprawdzą, nawet te, których nie zdążyłem pomyśleć.