Damian jako uczeń wydawał się być takim normalnym gościem. Jednym z wielu. Z angielskiego przeciętniak, taki pomiędzy dostatecznym a dobrym, nie uczący się nic, nadrabiający miną i pewnością siebie w swoim – niezbyt poprawnym, ale komunikatywnym – mówieniu po angielsku. Ponad przeciętną przystojny, stanowił obiekt westchnień wielu uczennic i był przez dziewczyny adorowany – w klasie, na korytarzu, w internacie. Dawał się zresztą adorować z dużym wdziękiem. Trenował jakieś wschodnie sztuki walki i miał jakiś tam czarny czy inny świadczący o wysokim stopniu zaawansowania pas, przez co stał się w starszych klasach idolem także dla chłopców z młodszych klas.
Ale generalnie lekkoduch, gwiazda. Takie sprawiał wrażenie.
Szkołę skończył i zniknął. Minęło prawie pół roku. We wrześniu widziałem się z wieloma osobami z jego klasy, na początku października znowu zaczęli odwiedzać szkołę, by się pochwalić, jak było w pierwszych dniach na uczelni. Krótkie rozmowy na korytarzu albo na parkingu, szybka wymiana zdań, parę frazesów, życzenia szczęścia…
Na początku listopada, późnym wieczorem, właściwie nocą, podchodzę do komputera, żeby go wyłączyć i iść spać. A tam otwarte okno komunikatora, a w nim nieśmiałe „puk, puk”. Damian. W zupełnie innym mieście, gdzie wynajmuje z siostrami mieszkanie i uczy się, pracuje w nocy jako ochrona jakiegoś budynku. Dwie godziny rozmowy o rodzinie, przyszłości, przeszłości, sensie życia. O tych, którzy rozczarowują, o tych, którzy zaskakują. O tym, co by było, gdyby…
Uczniowie czasami zaskakują. Nie myślałem, że mogę z Damianem rozmawiać tak długo i o takich intymnych rzeczach.
Niespodzianki bywają miłe, jak gdy po latach spotyka się zadbanego faceta, który – chodząc do szkoły – zdawał się wiecznie być pod wpływem jakichś pobudzających prochów. Albo gdy spotyka się elegancką, szczupłą kobietę, która pracuje w dyrekcji dużej ogólnopolskiej firmy, a jako licealistka była nieśmiałym, w dodatku tłuściutkim Kopciuszkiem.
Niezwykle przyjemnie jest pomagać przetłumaczyć C.V. jakiemuś uczniowi sprzed lat i zobaczyć, ile osiągnął – tak w życiu prywatnym, zakładając rodzinę, jak i w życiu zawodowym, zdobywając moc rozmaitych dyplomów, certyfikatów, uprawnień. To nastraja wielkim optymizmem, gdy popatrzy się w to C.V. i przypomni się sobie, że to jest C.V. tego Sławka, który był chudy jak patyk i bardzo późno przebył mutację, a w ogóle nigdy się nie słyszało, żeby powiedział coś głośno i całym zdaniem.
W tym roku minie 20 lat, odkąd zacząłem pracę w szkole, sytuacje tego rodzaju spotkały mnie już i ciągle spotykają. Jeśli faktycznie mam jeszcze pracować przez 25 lat, to idąc na emeryturę będę chyba człowiekiem przepełnionym dumą i szczęściem bardziej, niż jestem to sobie w stanie w tej chwili wyobrazić.
Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed 9 lat.