Jedenaście lat temu napisałem na tym blogu, że stereotyp Polaków, którzy bronią chrześcijaństwa w Unii Europejskiej, jest zupełnie nieprawdziwy. Nadal tak sądzę. Religijna obrzędowość większości Polaków jest bezrefleksyjna, bezmyślna wręcz, skupiona na gestach, a nie zanurzona w intelektualnie uzasadnionych postawach i emocjach.
W ostatnią niedzielę miałem swego rodzaju déjà vu. Znowu szedłem sobie spacerkiem wokół nawy głównej bazyliki Sacré-Cœur, gdzie – tym razem – ukryliśmy się przed ulewnym deszczem. Zbliżając się do jednej z kaplic w okolicy ołtarza głównego, w której odbywa się stała adoracja Najświętszego Sakramentu, z dala widziałem parę młodych, pochylonych w skupieniu, mężczyznę i kobietę, pogrążonych, jak mi się wydawało, w głębokiej, żarliwej modlitwie. On miał na sobie granatową kurtkę z napisem „Aston Martin Team”, co przyciągnęło mój wzrok. Ona, pochylona wraz z nim, wydawała się być symbolem skupienia i pokory.
Minąłem ołtarz i spojrzałem wstecz na tę parę, która wydawała mi się być uosobieniem modlitewnego skupienia. Okazało się, że przeglądają foty na jego komórce, siedząc (właśnie, siedząc, nie klęcząc, jak mi się wcześniej wydawało) przed najświętszą w tym momencie – według katolickiej nauki – eucharystyczną tajemnicą tego kościoła. Kilka metrów od monstrancji. Jednym słowem zupełnie jak w Polsce. Pełen kościół ludzi, którzy tam są, ale tak naprawdę nie są częścią tego kościoła.
Teleturniej
Jeśli w ogóle oglądam telewizję, co rzadko się zdarza, zwykle jest to telewizja niemiecka, ewentualnie brytyjska albo francuska. Dlatego chyba przeżyłem ciężki szok, gdy przypadkowo kątem oka obejrzałem fragment teleturnieju w polskiej telewizji publicznej. Telewizja publiczna, czyli – przypomnijmy – ta od tak zwanej „misji”.
Prowadzący program stawia – całkiem poważnie, co już samo w sobie jest żenujące – pytanie: ile jest cyfr w stosowanym przez nas układzie dziesiętnym: dwie, osiem, dziewięć czy dziesięć? Uczestniczka teleturnieju, uprzedzając, że matematyka nigdy nie była jej mocną stroną, i tłumacząc przez kilkadziesiąt sekund, jak trudno jest jej podjąć decyzję, wybiera opcję „dziewięć”. Potem jest jakaś absurdalna przerwa na lokowanie produktu, a następnie rodzina i przyjaciele uczestniczki zastanawiają się nad tym, czy podtrzymują decyzję kobiety w studiu. Nie wytrzymuję, wyłączam telewizor.
Przez kilka minut telewizja publiczna w dużym europejskim kraju nie tylko toleruje, ale wręcz promuje debilizm.
Myślę sobie, jaki to wstyd, że moje podatki idą na utrzymanie tak żenującej stacji telewizyjnej i takiego stada kretynów.
Na przerwach między zajęciami bywa, że narzekamy z koleżankami na naszych studentów, ale dociera do mnie po tej krótkiej i przypadkowej obserwacji polskiej telewizji publicznej, że praca na Politechnice Krakowskiej to niesamowity zaszczyt. Nasi studenci nie zawsze nas kochają i ja też nie wszystkich uwielbiam. Ale idiotów wśród nich raczej ciężko się doszukać. I to wszystko w państwie, w którym idiotów się promuje w publicznej telewizji. Nie tylko telewizji zresztą…
Szkieletor chudnie w oczach
Ikona Krakowa, Szkieletor, do niedawna wyglądał tak.
Ci z Was, którzy dawno nie byli na Lubomirskiego albo na Mogilskim albo w Krakowie w ogóle, mogą się zdziwić, ale Szkieletor wygląda obecnie tak (zupełnie inaczej, niż przez ostatnie dekady).
Aż strach pomyśleć, jak będzie wyglądać za parę lat… Coraz chudszy, biedaczek…
Ciepło w Lublinie
Muzułmanie na Sobieskiego
Trolle prawej strony lubią się – w sposób dosyć powierzchowny – odwoływać do tradycji odsieczy wiedeńskiej i Jana III Sobieskiego, gdy nawołują do „obrony” Polski przed islamem. Kraków, jak to Kraków, potrafi zaskoczyć, a że jest to miasto, które kocham, muszę je po raz kolejny pochwalić.
Na zdjęciu powyżej po lewej stronie jest jedno z lepszych liceów Krakowa, znane ostatnio szerzej w Polsce z tego, że w tym właśnie liceum języka niemieckiego uczy(ła) żona głowy państwa. Po prawej stronie, na wprost wejścia do liceum, budynek, w którym znajduje się siedziba Centrum Muzułmańskiego w Krakowie.
Ironiczny uśmiech może pojawić się na twarzy, gdy człowiek sobie uzmysłowi, że szkoła po lewej to II Liceum Ogólnokształcące im. Jana Sobieskiego, a sama ulica to ulica Sobieskiego. I to tu właśnie, przy Sobieskiego 10, popularyzuje się w Krakowie język i kulturę arabską, a także kultywuje islam (choć pewnie to nie jedyne takie miejsce w mieście).
Jesień w Hucie
Pierwszy rok z predyspozycjami
Na pierwszym roku informatyki stosowanej tylko kilka osób znam, póki co, z imienia i nazwiska, a – kiedy wchodzą na zajęcia – nadal nie wszystkich jeszcze kojarzę nawet z widzenia. A jednak muszę powiedzieć, że dzisiaj pokochałem ich już z całego serca i doszedłem do wniosku, że jest w nich jakaś nadzieja dla przyszłości ludzkości.
Poczułem to nie tylko wtedy, gdy jeden z nich – odpowiadając na jakąś głupawą i niewiele w sumie znaczącą zaczepkę na początek zajęć – zaczął swoją spontaniczną reakcję używając słowa whimsical. Choć to oczywiście też zrobiło na mnie wrażenie.
Ale moje serce zabiło mocniej, gdy jedna z grup dała mi dobitnie odczuć, że mają wybitne predyspozycje do studiowania informatyki. Kończąc zajęcia w jednej z tych grup, oznajmiłem im, że teraz posiedzimy sobie spokojnie w milczeniu do godziny jedenastej, na co któryś z nich przytomnie i rezolutnie zauważył, że zajęcia kończą się o dziesiątej czterdzieści pięć. Reagując na tą jakże słuszną uwagę oznajmiłem, że w takim razie ja posiedzę w milczeniu do jedenastej, a oni niech robią to, na co mają ochotę i co uważają za stosowne. Cała grupa bez słowa komentarza wstała, poskładała swoje rzeczy i – żegnając się (każdy z osobna i bardzo grzecznie) – opuściła salę. Zapewniam was, że tak logicznie zachowują się tylko informatycy. Na każdym innym kierunku nastąpiłaby albo konsternacja, albo rozpoczęłaby się dyskusja i negocjacje, albo byłby foch.
Jest nadzieja dla ludzkości w pierwszym roku informatyki*.
* W pierwszym miesiącu zajęć pierwszy rok informatyki dodał z własnej inicjatywy już trzy nowe słowa do listy słów zakazanych. Pojawią się na tej liście w najbliższych dniach.
Bardziej otwarta Serenada
Z jednej strony jestem rozczarowany, bo okazuje się, że tajemnicze billboardy w Krakowie i okolicach nie są – jak się spodziewałem – kampanią społeczną przeciwstawiającą się ksenofobii, nacjonalizmowi i rządowej propagandzie, lecz przedsięwzięciem reklamowym o charakterze czysto komercyjnym.
Z drugiej strony, nowej krakowskiej galerii handlowej wypada pogratulować sloganu, który tak mnie zaintrygował. Wkrótce okaże się, co się za nim faktycznie kryje.
Kwantyfikatory Jacka
Zaczepiam Jacka na przystanku tramwajowym, bo wydaje mi się, że nie oddał mi książki. Wyjaśniamy sobie sprawę, przyjeżdża 52, wsiadam, a Jacek wsiada ze mną, bo wprawdzie czeka na 9, ale trasa przez kilka przystanków (do Cystersów) się pokrywa, a Jacek – jak się okazuje – też ma do mnie sprawę. Poza tym dziewiątki są stare, głośne i nie ma w nich klimatyzacji.
Zaczyna mi tłumaczyć, że nie będzie go na zajęciach, bo musi sobie uporządkować różne rzeczy w harmonogramie, pogodzić je, i podczas najbliższych zajęć ze mną musi iść do jakiegoś gościa, który wymaga, żeby do niego chodzić na zajęcia. I że umówi się z nim, że będzie chodził w innym terminie. A potem, mówi mi Jacek, musi jeszcze iść do drugiego gościa, który wymaga, żeby do niego nie chodzić na zajęcia, i z nim też coś uzgodnić.
Spoglądam na Jacka z lekką konsternacją, on sam się lekko przycina i zastanawia nad tym, co powiedział, a następnie obaj czujemy ulgę. No tak, gdyby Jacek naprawdę miał takie kłopoty z logiką, jakie na pierwszy rzut oka wynikały z tego przejęzyczenia, to nie ma szans, by mu się kompilowały programy, które skodzi. Dziekan w ubiegłym roku pozwolił Jackowi się przenieść z mechaniki i budowy maszyn na informatykę stosowaną, widocznie miał nadzieję, że w Jacku jest to coś, co sprawia, że może być informatykiem. Oby to się nie okazało pomyłką. Szkoda by było Jacka czasu…
Bardziej otwarci
Na mieście, ba, nawet na wsi, pojawiły się intrygujące billboardy.
Póki co, hashtag #bardziejotwarci jest w mediach społecznościowych prawie nieobecny. Nie wiem, kto finansuje te billboardy ani w jakim celu ta kampania została uruchomiona, ale pora chyba na następny krok. Tym bardziej, że grunt dla takiego przesłania chyba nie jest szczególnie podatny… Dzisiaj Polacy szczelnym kordonem różańcowym obstawili granice kraju i część z nich wprost mówiła, że to po to, by się zamykać przed napływem osób i wartości z zewnątrz.
Czekam z niecierpliwością na kolejne odsłony kampanii.