Cuda w tramwaju

Tramwaj linii 75, taka scena. Wszyscy pasażerowie w pobliżu tego młodzieńca zastanawiają się, czy napoczęta butelka z wódką, ktorą trzyma w ręku, to faktycznie wódka, czy coś innego. Gość zdaje się jednak być dość zmęczony i wyraźnie daje to po sobie poznać ciężkimi westchnieniami, jest niedziela rano, więc może faktycznie miał „pracowitą” nockę. Jest kontaktowy i reaguje na sytuację wokół. Gdy do tramwaju wsiada na jednym z przystanków pan w podeszłym wieku, chłopak wymachując flaszką w kierunku staruszka proponuje, że ustąpi mu miejsca, mężczyzna jednak z niezrozumiałych względów oddala się. Chłopak odkręca butelkę, pociąga z niej kilka głębszych łyków, ponownie wzdycha głęboko, a po chwili wylewa sporą część płynu z butelki przez okno na torowisko (to stary tramwaj, bez klimatyzacji, i co poniektóre okna są otwarte). To, co w butelce zostaje, zakręca starannie i jedziemy wszyscy razem dalej, część pasażerów wymienia porozumiewawcze uśmiechy.
Nowa Huta, miasto cudów, i Kraków, miasto, w którym – pomimo smogu – każdy może oddychać pełną piersią, bo dla każdego jest miejsce.

Oliwa do ognia

Mój kończący właśnie gimnazjum sąsiad, Daniel, dostał miesięcznego bana na Facebooku za użycie słowa „pedał”. Zabawne. Zuckerberg i spółka próbują udowodnić, że walczą z hejtem w internecie, przez co za słowo „pedał” w dowolnym kontekście można zostać zbanowanym. Nieważne, że są ludzie, którzy tego słowa używają z dumą („Jestem pedałem i mam obowiązki pedalskie”, parafraza słów Romana Dmowskiego często używana na demonstracjach LGBT). Nieważne, że ktoś ma sklep z częściami rowerowymi i naprawdę sprzedaje pedały. Słowa „pedał” używać nie wolno.
Jeśli algorytmy walczące z hejtem mają być tak prymitywne, to przyszłość ludzkości widzę raczej w czarnych barwach. Na nic nam walka ze sprzedawcami akcesoriów do rowerów, jeśli jednocześnie nie dostrzegamy prawdziwego hejtu, coraz skuteczniej wdzierającego się do naszych głów, w słowach pozornie odwołujących się do pozytywnych uczuć i wartości. Prawdziwy hejt w dzisiejszych czasach to słowa o zbliżaniu się do prawdy, naprawie rozmaitych rzekomo zepsutych rzeczy, zwycięstwie, bywa że nadciągającym i nieuchronnym, albo na przykład apele, by nie poddawać się w walce z tymi, których cechuje przyrodzony im gen zdrady. W internetach dość głośno jest dzisiaj o wypowiedzi pewnej pani, która praktycznie zacytowała Hitlera mówiąc o obronie bezpieczeństwa obywateli, w dodatku zrobiła to w miejscu, które tym samym – zdaniem wielu internautów – sprofanowała. W obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Mimo to pozostaje na szczytach władzy.
W postawie Daniela dziwi mnie bierność i pokora i przekonanie, że musimy się dostosować. Pamiętam nie tak znowu odległe czasy, gdy nikt nie rozumiał, czemu mam konto na Facebooku, skoro jest Nasza Klasa. Pamiętam czasy, gdy MySpace nie traktował zagrożenia ze strony Facebooka poważnie. Pamiętam moment, gdy Facebook uratował swoje istnienie wdrażając w ciągu miesiąca wszystkie rozwiązania, jakimi Google+ wyszedł naprzeciw wszystkim jego bolączkom, przede wszystkim asynchroniczność obserwowania (znaną skądinąd także z Twittera).
Tak sobie myślę, że jeśli w walce z hejtem będziemy wszyscy tak bierni, jak Daniel, albo tak nieudolni, jak Facebook, to kolejny holocaust zbliża się do nas naprawdę wielkimi krokami.

Cuda w Hucie

Takie rzeczy tylko w Nowej Hucie. Aż głupio się przyznawać, że to moje miasto ukochane… Swoją drogą, po drugiej stronie ulicy na rynnie ktoś napisał imię i nazwisko mojego studenta, który nieopodal mieszka, i jego numer telefonu komórkowego. A Basia mówi, że w bramie sto metrów dalej zaczyna się Paryż… I ma rację. Cuda…

Praca w supporcie

Historia z życia, a trochę jakby z piekła rodem.
W wynajętym laboratorium komputerowym kilka osób zarządza pracą kilkudziesięciu kolejnych i musi w związku z tym wprowadzić pewne dane przez internet. Niestety, próba zalogowania się na zdalnym serwerze kończy się takim komunikatem:

W tej sytuacji gorączkowo odpalane są kolejne komputery, każdy z nich – za sprawą swojego wieku i deficytu pamięci RAM – uruchamia się przez kilka minut, a następnie na każdym z nich oczom coraz bardziej zdesperowanych współpracowników pokazuje się ten sam komunikat.
Po ponad dwóch godzinach rozpaczliwego resetowania komputerów i ponownych prób logowania, zostaje podjęta kosztowna decyzja: telefonicznie wezwany zostaje dyżurujący mimo weekendu informatyk, aby przywrócił dostęp do internetu na chociaż jednym komputerze.
Problem oczywiście nie był tak skomplikowany, jak go w nerwach i pośpiechu postrzegano. Uważne czytanie ze zrozumieniem komunikatów na ekranie powinno było bardzo szybko doprowadzić do wykonania dwóch kolejnych kroków i sprawa załatwiona.


Powtarzam tę historię czasem studentom informatyki na I stopniu, gdy widzę, że niektórzy z nich studiują tak trochę pod przymusem, nie próbują znaleźć sobie miejsca i specjalności, nie szukają inspiracji i sposobów na osobisty rozwój. Bywa, że motywująco działają na nich przykłady karier i sukcesów robionych przez studentów ze starszych lat, z drugiego stopnia, albo absolwentów. A bywa, że trzeba postraszyć, że jeśli nadal będą sobie stawiać poprzeczkę tak nisko i jeśli nadal zadowalać ich będzie zaliczanie na styk tego, co określone jest warunkami zaliczenia poszczególnych przedmiotów, ale nie będą się starali podążać własnymi ścieżkami i szukać dla siebie czegoś, co będzie ich wyróżniać na tle tłumu, wylądują w supporcie i będą chodzić na interwencje do ludzi, którym komputer nie działa, bo zapomnieli go włączyć do kontaktu.

Właściwa toaleta

Nie całkiem rozumiem, dlaczego niektórzy moi studenci, zamiast iść do właściwej toalety na piątym piętrze, oznaczonej jak na poniższym zdjęciu, chodzą do innych. No cóż, widocznie nie chce im się iść zbyt daleko, budynki na kampusie są dość rozległe i toalety są dość daleko od siebie, stąd bywa, że w męskiej toalecie zastaję jakąś kobietę, o co zresztą nie mam pretensji, bo mnie samemu zdarza się, zwłaszcza w czwartkowy wieczór, odwiedzić w opustoszałym budynku przybytek damski na szóstym piętrze.
Tak dla ścisłości należy jednak zauważyć, że większość moich studentów powinna chodzić do toalety na piątym piętrze budynku głównego, od strony południowej. Zwłaszcza ci, co tak intensywnie uczą się mechaniki płynów w weekendy.

Breaking news

Na paskach telewizji informacyjnych zdarza się ujrzeć przedziwne komunikaty. Ale nie pomyślałbym, że „breaking news” może dotyczyć czegoś, co miało miejsce dwa tygodnie temu…

Moim zdaniem to jednak oksymoron.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Media Tagi

Podstawa programowa

Z okazji Dnia Dziecka warto się zapoznać z nową podstawą programową, która ponoć była przedmiotem szerokich konsultacji społecznych, została gruntownie przygotowana, a pani minister zapewnia, że nauczyciele szkół wszelkiego stopnia przyjmują ją po prostu entuzjastycznie.
Znalazłem. Pobrałem. Otworzyłem dokument w formacie .pdf.
A oto pierwsze zdanie, na które padł mój wzrok po wyświetleniu się dokumentu na ekranie:

No naprawdę szacun… Tak nowatorska podstawa programowa na pewno trafi na karty historii. Zwłaszcza historii polskiej gramatyki. Brawo!

Rośnie Podium, rośnie tęsknota

Odkąd grupa 12K1 skończyła lektorat i przestała przychodzić do mnie na zajęcia w sali A631 na szóstym piętrze, za oknem rośnie symbol mojej tęsknoty za nimi, z każdym dniem coraz większy. Aż pewnego dnia mówiący po ukraińsku panowie zbudują jedenaste piętro i moje serce z tej tęsknoty pęknie, a widok wschodu słońca już nigdy nie będzie mi dany…

Podium Park - Kraków Czyżyny

Opiniujemy

Kilka dni temu, pod dyskretną nieobecność naszej ustępującej Szefowej, spotkał się z nami Pan Prorektor, który chciał przeprowadzić niezobowiązujący sondaż dotyczący naszych opinii na temat tego, kto powinien zastąpić ją na stanowisku w nowym roku akademickim. W tajnym głosowaniu wyraziliśmy swoją opinię o trzech koleżankach, które zgodziły się podjąć próby sprostania temu wielkiemu wyzwaniu, a każda z nich podziękowała za okazane jej zaufanie i powiedziała parę słów o tym, jak widzi przyszłość naszej jednostki i co jest dla niej najważniejsze.
Jedna z koleżanek powiedziała, że uważa za konieczne, by usprawnić przepływ informacji między nami. To faktycznie istotne. Jest nas kilkadziesiąt osób, ale stale się mijamy, każdy pędzi na swoje zajęcia w rozsianych po całym Krakowie budynkach uczelni, a chociaż mamy i stronę internetową, i profile społecznościowe, i radio akademickie, i rubrykę w uczelnianym miesięczniku, a także tradycyjną komunikację poprzez zarządzenia i ogłoszenia w formie papierowej oraz poprzez administrację jednostki, to ciągle się zdarza, że coś nam umyka. Kilkunastu moich studentów od wielu tygodni czekało na to, by koleżanki z innego Wydziału zorganizowały zapowiadaną wcześniej językową grę miejską, dopytywali o nią, ale – gdy informacja o niej do nas wreszcie dotarła – okazało się, że minął już termin zgłaszania się do udziału w tej imprezie.
Druga koleżanka powiedziała między innymi, że w naszej pracy musimy się wsłuchiwać w głos studentów i ich potrzeby. To bardzo ważny priorytet w działalności nauczyciela akademickiego. Student to dorosły, świadomy swoich celów i mający zdanie na temat metod ich osiągania człowiek. Studia nie są obowiązkowe, więc powinniśmy się cieszyć, gdy idziemy na zajęcia, że ich uczestnicy zdecydowali się studiować, wybrali właśnie naszą uczelnię, właśnie ten wydział i kierunek, właśnie ten język obcy.
Trzecia z koleżanek zademonstrowała szlachetny samokrytycyzm, przyznając się do tego, że jej niektóre cechy, w tym zwłaszcza bezpośredniość i szczerość w mówieniu nieprzyjemnej czasami prawdy, nie zawsze budzą sympatię i nie przez wszystkich przyjmowane są z entuzjazmem.
Bez względu na to, która z koleżanek pokieruje naszą jednostką od przyszłego roku akademickiego (o ile oczywiście nie pokieruje nią ktoś jeszcze inny, wskazany przez Pana Rektora), nowy szef musi pamiętać o każdej z powyższych spraw. Musi mieć w sobie pokorę i dystans do swojej osoby, musi dbać o komunikację w naszym zespole, musi także pamiętać o tym, że to nie studenci są dla nas, ale my dla studentów. Pasowałoby także pamiętać, że nasza jednostka, jako jednostka międzywydziałowa, dydaktyczna, nieprowadząca działalności naukowej, pełni rolę służebną wobec całej uczelni i powinna wsłuchiwać się w potrzeby wydziałów, a nie stawiać się ponad nimi. Ktokolwiek weźmie się za bary z tym wielkim wyzwaniem, trzymam za niego kciuki i nie zazdroszczę.

Szkodliwy zakaz

Od lat toczy się debata o tym, czy telefony i inne urządzenia mobilne w klasie i szkole są lub mogą być przydatne, czy też konieczne jest wprowadzenie całkowitego zakazu korzystania z nich. W dyskusji tej, w której zabierałem parę razy głos (ostatnio chyba tutaj), padają argumenty i błahe, i ważkie, mniej i bardziej wyważone, nie zawsze celne, nie zawsze logiczne (dobry przykład daje tu Dariusz Chętkowski w jednym ze swoich ostatnich wpisów).
Wrzucę kolejny kamyczek do tej dyskusji po stronie przeciwników zakazu, w oparciu o autentyczną obserwację.
Szkoła pierwsza, w której obowiązuje całkowity zakaz korzystania z telefonów, nawet na przerwie, a chcąc zadzwonić do rodziców należy się udać do specjalnie wydzielonego pomieszczenia i dopiero tam – pod czujnym okiem nauczyciela – można włączyć urządzenie. Grupa gimnazjalistów pisze duży sprawdzian. Ci, którzy skończyli, oddają swoje prace, ale nie mogą wyjść z klasy. Zaczynają się nudzić, wiercić, mimo upominania hałasować, a tym samym przeszkadzać kolegom i koleżankom, którzy jeszcze nie skończyli.
Szkoła druga, w której przepisy dotyczące korzystania z urządzeń mobilnych nie są tak restrykcyjne. Podobny sprawdzian. Gimnazjaliści, którzy skończyli pisać i oddali swoje prace, wyciągają z plecaków kanapki, a z kieszeni smartfony. Przeglądają snapy i fejsa, uśmiechają się pod nosem albo robią miny wyrażające różnego rodzaju emocje, ale panuje cisza. Jedna dziewczynka autentycznie czyta na swoim smartfonie książkę. Ci, którzy jeszcze nie skończyli pisać sprawdzianu, w skupieniu pracują do końca lekcji.
Rozumiem niektóre argumenty zwolenników ograniczenia dostępu do smartfonów w szkole. Ale jak dla mnie, powyższa sytuacja jest dobrym przykładem na to, jak zakaz korzystania z telefonów przeszkadza w pracy i nauce i zupełnie nie osiąga celów zakładanych przez autorów restrykcyjnych przepisów.