Jeszcze o czapkach

Niezręcznie mi trochę komentować własnego bloga, ale bywa, że po niektórych wpisach otrzymuję maile, których autorzy i autorki nie decydują się na publiczny komentarz, a szkoda. Do mojego ostatniego wpisu, poświęconego zmianom w statucie szkoły i wprowadzeniu zakazu noszenia czapek i kapturów, przybyły mi wskutek otrzymanych mailem reakcji dwa argumenty, które postanowiłem przytoczyć w kolejnym wpisie.
Regularna czytelniczka bloga podzieliła się ze mną taką oto refleksją:

W zeszłym roku przez chwilę uczyłam drugą klasę zawodówki mechanicznej i był tam taki jeden, co nosił czapeczkę. Chyba z własnej głupoty uparłam się, żeby ściągnął tą czapeczkę… I od razu poznałam powód, czemu ją nosił. Na głowie miał nieładnie wyglądającą bliznę. Od tej pory już nigdy nikomu nie każę nic ściągać…

Czytelniczka, której mąż w wyniku chemioterapii wyłysiał „plackowato” i zgolił sobie resztki włosów, a następnie w czapce chodził na zajęcia na uczelni i nie miał z tym żadnych problemów, stała się dzięki swoim i męża doświadczeniom bardziej wyrozumiała w stosunku do ludzi i uważa, że powinniśmy się czasem ugryźć w język, a nie komentować i oceniać innych nie okazując im za grosz zrozumienia.
Nie powinienem był w ostatnim wpisie żartować sobie z wprowadzonego zakazu noszenia czapek w szkole. Ktoś, kto jako pierwszy ten zakaz wymyślił, borykał się pewnie z problemem młodzieży ukrywającej swoją tożsamość przed szkolnym monitoringiem i nie przypuszczał, że w kolejnych szkołach walka z czapkami – postrzeganymi jako symbol przynależności do subkultury – zostanie podniesiona do tej samej rangi, co zakaz noszenia symboli religijnych w szkołach francuskich.
Kilka dni po zagłosowaniu nad zmianami statutu nachodzą mnie refleksje i wyrzuty sumienia. Zastanawiam się na przykład, na ile ja, moi koledzy i koleżanki możemy się uważać za specjalistów do spraw młodzieżowych subkultur, i czy będziemy w stanie wyegzekwować zapis o zakazie używania symboli świadczących o przynależności do tych subkultur. O ile nie mam i nikt pewnie nie ma wątpliwości co do swastyki, to jednak nieszczególnie chciałbym zastanawiać się nad innymi formami krzyża i decydować, czy uczniowie i uczennice mają prawo eksponować je w elementach swojego stroju i biżuterii. Czy kolorowe, plastikowe bransoletki, jakie nosi jeden z moich kolegów nauczycieli, to oznaka przynależności do subkultury? Jedna z nich propaguje bodajże honorowe krwiodawstwo. Szperając w internecie znalazłem kilka pozycji dla nauczycieli, mających im ułatwić walkę z subkulturami. W jednej z nich, na pierwszy rzut oka solidnej, opatrzonej bibliografią, natrafiłem na takie zdanie:

Rolkarze zajmują się wyłącznie jeżdżeniem na deskorolkach.

Czyli rolkarze nie jedzą, nie piją, nie śpią? Wydaje mi się, że siląc się na egzekwowanie zakazu używania przez uczniów symboli łudzimy się, że rzeczywistość jest równie prosta i łatwo opisywalna, jak wydaje się to autorowi cytowanej przed chwilą broszury. Obawiam się, że poszliśmy w detale tak daleko, że nie będziemy w stanie faktycznie respektować zmian w statucie i okażą się one albo martwym przepisem, albo prawnym bublem. Od kilku dni w pokoju nauczycielskim krąży dowcip, że wśród przegłosowanych przez nas zmian jest przepis, iż uczennice mogą do szkoły chodzić w spodniach lub spódnicach, ale z tym zastrzeżeniem, że spódnice muszą zakrywać całość tułowia. To by dopiero była zabawna spódnica, nieprawdaż?
My – nauczyciele – trochę za dużo czasem chcemy uregulować i wydaje nam się, że faktycznie sprawujemy rząd dusz i umysłów nad naszymi uczniami. Warto by się starać pamiętać o tym i trochę się hamować, a zamiast spalać się w płonnych dyskusjach zajmować się czymś faktycznie istotnym. Często na przykład dyskutujemy o telefonach komórkowych naszych uczniów, a przecież incydenty z telefonami komórkowymi na lekcjach praktycznie się nie zdarzają, podczas gdy na radach pedagogicznych – owszem, nagminnie.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Grzeczni i niegrzeczni, czyli telewizja czarno-biała

W książkach i filmach o szkole młodzież bardzo często jest czarno – biała. Wiadomo, czego się po kim spodziewać – uczniowie są grzeczni i dobrzy albo niegrzeczni i słabi. Ci grzeczni są ładnie, schludnie i skromnie ubrani, dobrze ułożeni, mają odrobioną pracę domową. Ci niegrzeczni to łobuzy i nicponie, ściągają na klasówkach, przeklinają, biją się po szkole na boisku i stosują używki. Ale takie książki to nie jest literatura najwyższych lotów, a takie filmy to nie jest kino z prawdziwego zdarzenia.
Mój najlepszy uczeń pobił się w tym tygodniu z kierowcą autobusu i przyszedł do szkoły w potarganej bluzie. Ma olbrzymi potencjał i jest geniuszem na tle wszystkich klas, które uczę, ale bywa wulgarny, gardzi wiedzą i z politowaniem patrzy na nauczycieli, także tych w swojej rodzinie, nie podzielając ich wiary w sens pedagogicznej profesji.
Inny uczeń, również jeden z najlepszych, po długich kłótniach z katechetką i wychowawcą przestał chodzić na religię, a bluzy, w których przychodzi do szkoły, stanowią czasem temat rozmów zgorszonych lub przerażonych nauczycieli. W ubiegłym roku miał frekwencję tak słabą, że o mało nie wyrzuciliśmy go za to ze szkoły. Jako jedyny w swojej klasie potrafi po angielsku ironizować, czynić aluzje i naśladować różne dialekty.
Najbardziej prostolinijny z moich obecnych uczniów był jedynym w swojej klasie, który dwa lata temu z własnej, nieprzymuszonej woli, z potrzeby serca poszedł zapalić znicz w rocznicę śmierci papieża. Niezwykle często, głośno i w bardzo bezpośredni sposób daje wyraz swojej potrzebie sprawiedliwości, jest nadzwyczaj uczciwy i szczery, także gdy okazując swoje szlachetne oblicze sam sobie szkodzi. W tym roku zdawał egzamin komisyjny z matematyki, a na angielskim bardzo nas ostatnio wszystkich zadziwił, gdy jako jedyny w klasie znał odpowiedź na pewne pytanie. Zwykle rozumie tylko piąte przez dziesiąte, o czym mowa. Minioną niedzielę spędził pijąc wódkę z kolegą z klasy.
Wszyscy moi uczniowie, nie tylko ci trzej ze starszych klas, o których tu wspomniałem, są kolorowi. Moja szkoła jest kolorowa. Na szczęście. W takiej szkole widzisz sens pracy z każdym, nie tylko z tymi grzecznymi albo tymi niegrzecznymi. Każdy ma w sobie to coś, przez co jest wyjątkowy. I każdy stanowi zupełnie inne wyzwanie.

Matura poprawkowa

Portale wszelkiej maści zapełniły się tematyką związaną z początkiem roku szkolnego, wszyscy mówią i piszą, że skończyła się laba i pora się zabrać do pracy i nauki, a ja pozwolę sobie przekornie powiedzieć, że dziś – po wyjątkowo ciężkiej pracy – odpoczywam. Miniony weekend, podobnie jak blisko setka innych zapaleńców z Małopolski, ślęczałem nad pracami maturzystów, którzy oblali w maju egzamin pisemny z języka angielskiego, ale zdali wszystkie pozostałe obowiązkowe egzaminy i – na mocy rozporządzenia podpisanego jeszcze przez poprzedniego ministra edukacji – mieli prawo przystąpić do egzaminu poprawkowego 26 sierpnia.
Wydaje się słuszne, by ktoś, komu powinęła się noga na jednym tylko egzaminie, miał prawo ten egzamin poprawić jak najszybciej. Ale trudno się było w miniony weekend oprzeć wrażeniu, że większość zdających nieprzypadkowo oblała ten egzamin, a niespełna trzy miesiące przerwy to zbyt mało, by nadrobić zaległości. Jestem ciekaw, jak wypadną statystyki zdawalności tego egzaminu poprawkowego i czy będą na tyle dobre, by uzasadnić nakłady poniesione przez państwo na zorganizowanie, przeprowadzenie i ocenienie egzaminu, a tym samym, by egzamin poprawkowy w sierpniu odbywał się w kolejnych latach. Nie tak dawno temu z czysto praktycznych względów zrezygnowano przecież z przeprowadzania matury w dodatkowej sesji zimowej.
Bardzo pouczającym doświadczeniem był dla mnie kilka dni temu egzamin poprawkowy ustny w zaprzyjaźnionym liceum. Poprawiający swój wynik maturzysta spóźnił się na egzamin prawie półtorej godziny, mając na swoje usprawiedliwienie fakt, że pracuje, a dzień poprawki to jego pierwszy wolny dzień od bardzo dawna, więc zaspał. Słysząc takie tłumaczenie poczułem, że zdającemu mniej zależało na wyniku tego egzaminu niż mnie i koleżance z komisji. Zwątpiłem też w to, czy należało tak długo czekać na spóźnionego abiturienta, albo czy warto było angażować sekretariat liceum w próby dodzwonienia się do niego.
Mimo wszystko, trzymam kciuki za poprawiających się maturzystów i mam nadzieję, że wyniki ich sierpniowego egzaminu okażą się dla nich pozytywne i obronią sens przeprowadzania tej poprawki.

Kup zamiast ściągnąć

Pisałem już kiedyś o tym, jak ciężko jest kupić w centrum dużego miasta akademickiego znany podręcznik renomowanego wydawnictwa, mimo że wydawnictwo to ma w mieście księgarnię firmową. W czerwcu, kupując z polecenia szefa nagrody dla uczniów, przekonałem się ponownie, że nie sposób jest w takiej księgarni kupić więcej, niż dwa egzemplarze najlepszego moim zdaniem słownika pod słońcem, a w każdym razie słownika najlepszego dla ucznia szkoły średniej. Wszystko trzeba zamawiać z wyprzedzeniem, czekać, przepłacać, jakby nie można było zakupić od ręki w internetowej księgarni.
Gorzej, gdy ktoś jest niecierpliwy i nie ma ochoty czekać na listonosza czy kuriera. Wtedy prawie każdy podręcznik języka angielskiego może ściągnąć natychmiast, za darmo. Na rosyjskich serwerach pojawiła się ostatnio w wersji pdf i mp3 książka Egzamin gimnazjalny. Companion. Ponieważ znam autorki tej książki, zrobiło mi się wyjątkowo głupio. Sam – dzięki przytomności Janiny – miałem wprawdzie papierowy, oryginalny egzemplarz książki wcześniej niż same autorki, ale znam ludzi, którzy bezskutecznie pytali o tę książkę w księgarni, a teraz mogą ją po prostu ściągnąć za darmo z internetu. Swoją drogą ciekawe, czy wydawnictwa zdecydują się kiedyś powszechnie udostępniać swoje książki w wersji elektronicznej. Są książki, za które byłbym gotów w wersji pdf zapłacić choćby tyle samo, ile kosztuje wersja papierowa. I nie oszukujmy się – elektroniczna wersja książki jest czasem bardzo potrzebna. Plik pdf nigdy nie zastąpi papierowego woluminu w pięknej oprawie, ale też wolumin ten na niewiele się przyda na tablicy multimedialnej. Trochę to chyba zrozumiał wydawca podręcznika Total English.
Póki co, wszystkim nauczycielom gimnazjalnym polecam Egzamin gimnazjalny. Companion. Autorki to doświadczone egzaminatorki i można im zaufać, że stworzyły rzetelny przewodnik po egzaminie gimnazjalnym z języka angielskiego. Jeśli nawet macie już „pirata”, kupcie oryginał. Podobno książka została wydrukowana na specjalnym papierze ułatwiającym robienie notatek – tego w pdfie na pewno nie znajdziecie.


Egzamin gimnazjalny Companion
Warto też chyba zakupić klucz:

Egzamin gimnazjalny. Companion. Klucz i zapis nagrań

Refleksji maturalnych część trzecia

Obiektywne kryteria oceniania to coś, co bardzo trudno jest czasem zaakceptować, ale – aczkolwiek można się starać unikać pewnych pułapek odpowiednio formułując polecenia oraz wnioskować o zmianę kryteriów – ten obiektywizm jest wielkim skarbem systemu oceniania zewnętrznego i podstawowym gwarantem porównywalności wyników egzaminów.
Peter Buckroyd, główny egzaminator języka angielskiego w Assessment and Qualifications Alliance (taka brytyjska komisja egzaminacyjna), odpowiedzialny za szkolenie trzech tysięcy egzaminatorów, wywołał ostatnio burzę w prasie, gdy przytoczył ekstremalny przykład tego obiektywizmu i poinstruował egzaminatorów, by przyznawali punkty także za wulgaryzmy, jeśli punkty te należą się zgodnie ze schematem oceniania. Burzę w szklance wody, szczerze powiedziawszy, bo niektórzy oburzeni publicyści stracili zupełnie właściwą perspektywę i wyciągali daleko idące wnioski nie zwracając uwagi na to, że kłócą się w gruncie rzeczy o śladową ilość punktów.
W przykładzie przytoczonym przez pana Buckroyda, uczeń powinien otrzymać punkty za poprawność ortograficzną i sformułowanie zrozumiałego komunikatu językowego, jeśli na pytanie „Opisz pomieszczenie, w którym się znajdujesz” odpowiada „Odpierdolcie się”. Za taką wypowiedź Buckroyd jest skłonny przyznać dwa punkty na dwadzieścia siedem możliwych i nalega, by egzaminatorzy, stosując się ściśle do kryteriów, robili tak samo. Jego zdaniem, uczeń spełnia bowiem tą wypowiedzią wymagania niezbędne do otrzymania minimalnej ilości punktów. Wykazał się także większymi umiejętnościami niż ktoś, kto w ogóle nie przystępuje do tego zadania i pozostawia czystą kartkę. Ba, gdyby postawił wykrzyknik na końcu swojej odpowiedzi, mógłby dostać kolejny punkt za poprawne zastosowanie interpunkcji.
Instytucje odpowiedzialne za brytyjski system egzaminów zewnętrznych zwracają uwagę oburzonym dziennikarzom, że w sytuacjach nietypowych, a do takich należą prace zawierające wulgaryzmy i elementy obsceniczne, egzaminatorzy nie podejmują decyzji samodzielnie i kontaktują się ze zwierzchnikami. Sytuacja zawsze rozpatrywana jest indywidualnie i nie w oderwaniu od polecenia – za odpowiedź tego rodzaju zdający może otrzymać punkty, może ich nie otrzymać, a może mu nawet grozić unieważnienie pracy.
Większość komentatorów, którzy z natury rzeczy nie mają pojęcia o ocenianiu ani nigdy nie doświadczyli oceniania w praktyce, jako egzaminatorzy, nie rozumie w ogóle, że Peter Buckroyd użył podczas szkolenia pewnego dowcipnego, acz drastycznego przykładu, którym zilustrował bezwzględną konieczność trzymania się schematu oceniania przez egzaminatorów, nawet jeśli wypowiedź zdającego odbiega znacznie od tego, czego się spodziewają otwierając arkusz.
Na szczęście, w polskiej maturze z języka obcego zdający nie otrzymuje punktów za bogactwo i poprawność językową, jeśli napisał pracę całkowicie niezgodną z poleceniem i/lub tematem, albo gdy liczba słów w jego pracy nie przekracza połowy limitu słów przewidzianego w zadaniu. Ale i u nas czasem trzeba zacisnąć zęby i zastosować się do kryteriów oceniania, chociaż ciśnienie się podnosi albo nóż w kieszeni się otwiera. Na przykład opis rozbójnika Rumcajsa, który nauczy zdającego mordować, może być całkiem niezłym opisem fikcyjnej osoby, z którą zdający chciałby się zaprzyjaźnić. A gdy maturzysta ma napisać list o znalezionym zwierzątku, którym się zaopiekował, należy sprawdzać list bez względu na to, czy znalazł psa, kota, biedronkę, czy może krokodyla. Egzaminator, który odmawia oceniania pracy o znalezionej żyrafie tłumacząc, że żyrafa ma zbyt długą szyję i nie da się jej zabrać do domu albo trzymać pod łóżkiem, w gruncie rzeczy marnuje czas, dezorganizuje pracę zespołu i szuka w odpowiedzi zdającego wartości, które w ogóle nie podlegają ocenie, zamiast koncentrować się na tym, co ocenić należy i co umożliwi porównanie określonych umiejętności zdającego z umiejętnościami innych osób w danej klasie, szkole, powiecie itd.
A swoją drogą – ocenianie zadań otwartych na maturze z języka obcego to naprawdę wielka przygoda. Choćby nie wiem jak nudny i szablonowy pozornie wydawał się temat, lektura wypracowań i listów autorstwa przystępujących do egzaminu abiturientów dostarcza wielu wzruszeń, czasem dreszczyku emocji, a czasem i nerwów. I – o dziwo – praca taka, jak cytowana przez pana Buckroyda, nie należałaby chyba wcale do tych najbardziej szokujących, jakie mi się dotąd trafiły.

Klasyfikacja bez wyrzutów sumienia

Zajęcia dydaktyczne w pewnej klasie skończyły się 6 czerwca, panowie poszli na praktykę. Zagrożenia trzeba było właściwie wpisać do dziennika jeszcze w kwietniu, bo na początku maja mieliśmy długi weekend, a potem matury pisemne, ostateczne oceny wystawiliśmy w maju. Dlatego bardzo mnie zaskoczył telefon od jednego z uczniów w ostatnich dniach lipca.
– Profesorze, to co mi pan wystawił w końcu? Jedynkę czy dwójkę? Bo chłopaki mi mówią, że ja chyba mam komisa.
Na moje w lekkim szoku wyartykułowane pytanie, czemu mój rozmówca zainteresował się swoją oceną końcową z angielskiego dopiero w połowie wakacji, dowiaduję się, że on już pod koniec nie chodził do szkoły, a potem miał dużo różnych spraw na głowie i nie miał czasu.
No tak, człowiek się czasem pręży, poci, kombinuje, żeby jakoś wystawić te pozytywne oceny. Przeżywa rozterki i ma wyrzuty sumienia, gdy wystawi niedostateczny, gimnastykuje się nad zakresem materiału do poprawki, układa egzamin. A wygląda na to, że sami zainteresowani podchodzą do tego z dużo większym dystansem. Kto wie, czy nie za dużym.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Poszukiwanie wartości

Przechodząc kiedyś spacerkiem obok jednego z częstochowskich kościołów, zatrzymałem się przed tablicą z ogłoszeniami parafialnymi i ogarnęło mnie zdumienie. Gospodarz gabloty przestrzegał przed różnego rodzaju sektami i ruchami młodzieżowymi, a w centralnej części ekspozycji demaskował potworne i demoniczne znaczenie pacyfki.
Młodość – i Bogu niech za to będą dzięki – to czas, kiedy szuka się ideałów i żyje się zgodnie z nimi, naprawdę nie idąc na żadne kompromisy. W poszukiwaniu tych ideałów przez tysiące lat istnienia naszej cywilizacji wielu zeszło na manowce, niejeden zmienił zdanie, pewnie niejednokrotnie, ale młodzież ma mnogość ideałów i autorytetów, z których może czerpać. Co więcej, prawie każdy idealista w historii ludzkości wierzył, że pragnie dobra i przeciwstawia się złu.
Wiele jest znaków i symboli, które – reprezentując piękne i wzniosłe idee – zostały niejednokrotnie zbezczeszczone i wykorzystane przez ideologie wzajemnie sobie przeciwstawne. Umundurowanie hitlerowskich żołnierzy odwoływało się do chrześcijańskiego Boga, a Hitler bronił moralności chrześcijańskiej, więc gdyby posunąć się do absurdu, trzeba by młodzież chronić przed chrześcijaństwem. Dlatego dziwię się bardzo osobie, która w gablocie kościelnej zaapelowała do dorosłych, by byli czujni na pacyfki noszone przez ich dzieci.
Z szacunkiem odnoszę się do wszelkiego rodzaju świadomych poszukiwań moich uczniów i studentów. Czasami znajdują one wyraz w ich poglądach artykułowanych w dyskusji, gdy na przykład ćwiczymy umiejętności egzaminacyjne związane z prezentowaniem i obroną własnej opinii. Czasami poszukiwania te zauważam przypadkowo, gdy na skraju ławki leży zupełnie niezwiązana z przedmiotem książka. Bywa, że wyraz tym poszukiwaniom dają biżuteria, elementy stroju czy tatuażu. I dobrze – wiem wtedy, że pracuję z ludźmi myślącymi i lubiącymi myśleć, a nie z bezmyślnym stadem przeżuwaczy, nazywanych ślicznie po angielsku sheeple.
Na lokalnym forum wyraziłem ostatnio smutek w związku z rozpoczęciem budowy kolejnego pomnika Jana Pawła II w Częstochowie. Uważam, że w ramach porządkowania przestrzeni publicznej i przywracania dobrego smaku prędzej czy później nasi potomkowie pomniki te będą burzyć lub wywozić. Osoba podająca się za Rzecznika Urzędu Miasta w Częstochowie napisała wówczas, że martwi się o los moich uczniów i o to, jak ich wychowam, a moją wypowiedź odebrała jako nawoływanie do burzenia pomników.
W przytłaczającej większości moi uczniowie są dorośli i mają swoje własne poglądy. Wychowują mnie w równym stopniu, co ja ich. Na lekcjach bardziej mnie interesuje podstawa programowa i standardy egzaminacyjne, niż wpajanie w nich szacunku do tego czy innego przywódcy religijnego czy politycznego. Nie nawołuję do burzenia pomników, nie nakłaniam do ich budowania. Gdy dochodzi do wymiany poglądów, staram się więcej słuchać, niż samemu mówić. Trzeba mieć w sobie pokorę, by zrozumieć, że świat nie należy do nas na wieki i nie my będziemy decydować o tym, kto będzie autorytetem dla pokoleń, które przyjdą po nas. Autorytetów prawdziwych nie da się – na szczęście – nikomu narzucić, a tłamsząc próby poszukiwania ideałów można co najwyżej zrazić do samego siebie.
Przez całą podstawówkę wpajano we mnie miłość i podziw dla Ludwika Waryńskiego, a zostało mi po tym dzisiaj chyba niewiele więcej niż pamięć o banknotach stuzłotowych z jego wizerunkiem. Powtarzając slogan reklamowy „Częstochowa to dobre miasto” nie da się sprawić, by młodzi ludzie uważali tak samo, a słuchając piosenki „Nie wracaj w te strony” zespołu mojego siostrzeńca, Mental Terror, można by dojść do wniosku, że mają inne zdanie.
Wczoraj przechodziłem ponownie koło tego samego kościoła i – Bogu dzięki – odnotowałem zmianę ekspozycji. Gablota nie straszy już pacyfką i nie każe jej tępić.

Nożownicy

Kiedyś, po zdemolowaniu pracowni komputerowej podczas lekcji religii, zmuszony byłem ratować, co się dało, wykorzystując do pomocy grupę panów z technikum mechanicznego, którzy przyszli do mnie na lekcję. Było trochę wtyczek zerwanych z kabli zasilających, urwanych jacków przy przewodach głośnikowych, zdekompletowanych par głośników. Złamane nóżki klawiatur można było po prostu zignorować, myszy, w których poginęły kulki, zamieniliśmy na optyczne, ale większość złomu głośnikowego dało się jeszcze uratować łącząc ze sobą przewody, mocując jacki ze starych, zepsutych głośników itp.
Gdy zasugerowałem chłopakom, żeby przynieśli z kuchni jakieś noże, bo przecież im nie powiem, żeby zębami zdzierali izolację z przewodów, okazało się to niepotrzebne. Mieli noże przy sobie. Robota poszła migiem i w kilka minut mieliśmy dziesięć kompletnie sprawnych stanowisk komputerowych, kilka zapasowych par głośników i myszy (bo trochę też dokupiłem), a noże wróciły w przepastną czeluść kieszeni.
Tegoroczne wakacje zaczęły się dla mnie późno, bo chociaż szkoły już dawno nie ma, dopiero najbliższy tydzień będzie dla mnie – podobnie jak dla parlamentarzystów – całkowicie wolny. Dotąd chodziłem na konsultacje i pracowałem przy ocenie różnych egzaminów. Teraz przede mną czerpanie przyjemności z urlopu, lekko tylko zmącone tęsknotą za mechanikami z nożami, do których wracam 26 sierpnia.

Refleksji maturalnych część druga

Dear Marcin,
Thank you for your recent letter, I hope you and your family are fine.
You will never guess what happened last Monday. There was a hurricane in my village, it was scary. The hurricane destroyed my house and there was water in my garden. Then I saw something weird in the water. It was a coffin with a dead body. And then I saw there were a lot more of them. They were open, so parts of human bodies were everywhere. People in my village were screaming and crying, one of them was running with an axe and killing other people.
It will be better if you don’t come to me now like we planned. I promise I will invite you when I rebuild my house.
Could you give me some money and food? I will spend your money for vodka and eat your food.
Hope to hear from you soon. Give my regards to your family.
Lots of love,
XYZ

Powyższy dłuższy tekst użytkowy, jedna z ostatnich prac, jakie oceniałem w tym roku w drugiej klasie technikum mechanicznego, jest znakomitym przykładem na to, że w przypadku języka angielskiego nie ma mowy o sztywnym kluczu, jakim rzekomo posługują się egzaminatorzy przy ocenianiu matury, a zdający otrzymuje maksymalną ilość punktów, jeśli zrozumiał temat, wypowiedział się zgodnie z poleceniem i spełnił wszystkie wymogi formy.
Sprawni językowo uczniowie technikum, choćby nie wiem jak długo ich prosić, będą pisali prace, które nie będą szablonowe i stereotypowe, niektórych egzaminatorów mogą zaszokować, ale uczeń jest oceniany zgodnie z obiektywnymi kryteriami, a nie według zgodności jego pracy z przykładową pracą podawaną przez Centralną Komisję Egzaminacyjną, a przez dziennikarzy mylnie interpretowaną jako model odpowiedzi.
Powyższa praca, napisana przez Michała, bez wątpienia jest znakomitą realizacją polecenia zawartego w zadaniu ósmym poziomu podstawowego materiału diagnostycznego przygotowanego przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną w Poznaniu i udostępnionego w tym roku wraz z maturą próbną. Jeśli kogoś ona bulwersuje, pretensje można mieć wyłącznie do polecenia, zresztą zestaw ten rzeczywiście może budzić pewne wątpliwości.
Mnie osobiście bardziej bulwersują ewidentne gotowce, teksty z podręcznika wyuczone na pamięć i wpisane jako własna wypowiedź maturzysty. Dziwi mnie bardzo obrona takich wykutych na pamięć gotowców przez doświadczonych nauczycieli i osoby zarządzające oświatą. Moim zdaniem lepiej wykazuje się znajomością języka Michał, który pisze list taki, jak powyższy, niż ktoś, kto przepisuje z pamięci list z repetytorium, tylko częściowo lub zupełnie nie na temat.
Zostały mi jeszcze dwa lata, by przekonać Michała, że nie warto szokować egzaminatora. Ale bez wątpienia Michał przekazuje informację, co współlokator ma zrobić, jeśli on nie wróci przed północą, gdy pisze w innej pracy: „If I don’t come back before midnight you can fuck my wife”. Albo trudno zaprzeczyć, że jego list prywatny zawiera wstęp, gdy w pierwszym akapicie Michał pisze: „I was so sorry to hear about your mother’s death in the car crash. I hope her death was quick and not very painful”. W kolejnym liście, na pewno proponuje koleżance z zagranicy dwie formy spędzania wolnego czasu podczas pobytu w Polsce, gdy pisze: „When you come to me, we can have sex all the time or drink vodka and beer”. Będę przekonywał Michała, by nie pisał takich rzeczy. Ale też każdy egzaminator ma obowiązek takie prace przeczytać i przyznać należne punkty zgodnie z kryteriami oceniania, bez względu na to, czy zdający budzi w nim sympatię, czy nie. Pan C. spytał ostatnio mnie i Janinę, czy powinno się oceniać pracę, w której zdający pisze, że nie zgadza się z nauczaniem papieża. Powinno się. Matura z angielskiego to matura z umiejętności językowych, nie z poglądów czy savoir-vivre’u.

Refleksji maturalnych część pierwsza

Jako przewodniczący na egzaminie ustnym z języka angielskiego zawsze preferowałem podawanie wyników grupie zdających, oczywiście po uprzednim upewnieniu się, że nikt z nich nie ma nic przeciwko, a jeśli ktoś zgłaszał takie zastrzeżenia, podawaliśmy mu wynik indywidualnie, za zamkniętymi drzwiami. W tym roku zmieniłem zdanie – nie tylko ulegając koleżankom, ale obserwując maturzystów i nasłuchując, co dzieje się za drzwiami.
Właściwie już w ubiegłym roku jeden z moich absolwentów dostarczył mi inspiracji do rozmyślań, gdy zajechał mi drogę na parkingu i błagał, bym nie mówił jego kolegom z klasy, ile naprawdę dostał punktów na ustnej maturze z angielskiego, ponieważ zawyżył swój wynik podając im wartość podwojoną. W tym roku – jako egzaminator w obcym liceum – dwukrotnie byłem świadkiem, jak po ogłoszeniu wyników abiturientka wychodząc na korytarz z radością obwieszczała kolegom i koleżankom wynik o wiele wyższy niż ten, który usłyszała od komisji egzaminacyjnej.
A jedna z moich koleżanek miała w tym roku zdającego, który po wylosowaniu zestawu odsiedział przepisowe pięć minut przygotowania, a następnie odmówił wykonania zadań, ale prosił, by pozwolić mu sobie posiedzieć, ponieważ nie chce przyznawać się przed kolegami, że nie zdał. Egzaminatorom nie udało się nakłonić go do podjęcia próby. Następnie odczekał aż do podania wyników, wszedł, usłyszał jedyny możliwy wynik, a następnie triumfalnie obwieścił na korytarzu coś zupełnie innego.
Mając na uwadze święte prawo abiturientów do ściemniania na swój temat, nie będę już nigdy proponował ogłaszania wyników kilkuosobowej grupie zdających.
Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,